Castiel
-Gotowi?- zapytałem, patrząc na wszystkich. Kiwnęli zgodnie głowami. Włączyłem chipa i połączyłem się z Jo.
-Możemy wchodzić?
-Chwila. Wchodzicie za trzy, dwa, jeden... Dawać!- wskoczyliśmy do Otratora. Po chwili byliśmy po drugiej stronie muru i od razu ruszyliśmy za Jo biegiem do domu Ellen. Szczęśliwie wszystko poszło zgodnie z planem i łapaliśmy oddechy w piwnicy ordynatorki. Podałem Jo antidotum. Chciała pobiec od razu do salonu dać je Ellen ale ta właśnie stała w progu, patrząc na nas.
-Dzięki bogu przemknęliście- wydusiła i wzięła od Jo fiolkę, rzucając przez ramię.
-Jadę do szpitala. Bobby wam szykuje kolację. Odpocznijcie, a my od razu damy znać czy wszystko w porządku- ruszyła z blondynką w stronę wyjścia. Wszyscy byli poddenerwowani. Weszliśmy do salonu, gdzie czekały na nas omlety. Mimo głodu nikt nie był w stanie nic przełknąć. Martwiliśmy się o rudowłosą. Nie mieliśmy pojęcia czy lek zadziała czy właśnie wydaliśmy na naszą przyjaciółkę wyrok. Singer przyglądał się nam, siadając i drapiąc się po brodzie. Nawet nie próbował zagaić rozmowy, też umierał ze stresu. Po dłuższej chwili mruknął.
-W drodze powrotnej mogę was podwieźć pod sam Otrator ciężarówką. Przejeżdżam tamtędy codziennie, to nie będzie podejrzane, jeśli zrobię przystanek na kawę.
-Od kiedy ty jeździsz ciężarówką?- zapytał zdziwiony Gabriel, na co jego rozmówca westchnął.
-Odkąd zostałem zawieszony w prawach do wykonywania zawodu nauczyciela za to, że miałem bliskie kontakty z Winchesterami.
-Co?! Jest aż tak źle?- zapytał Gabe. Nastawienie władz tymczasowych do naszych osób pozostawiało wiele do życzenia. Singer potraktował to jako pytanie retoryczne, zerkając jedynie ponuro.
-Jakoś z tego wybrniemy. Jak zawsze- mruknął i zaczął grzebać w swoim talerzu. Rozdzielał omlet na coraz mniejsze kawałki, żeby zająć czymś myśli ale mimo swojej zabawy nawet nie tchnął posiłku. Siedzieliśmy w ciszy trwającej lata świetlne, kiedy w końcu aktywował się mój chip.
-Dobra, wchodziły do jej sali- usłyszeliśmy głos Ellen. Wszyscy się spięli. Wyczekiwaliśmy w ciszy kolejnego zdania z ust ordynatorki.
-Podaję dożylnie środek od was- cisza. Serce waliło mi tak, że bałem się że nie usłyszę kolejnego zdania. Po minucie w końcu Bobby warknął.
-Ellen, na Boga! Mów coś!
-Nic się nie dzieje. Puls jedynie nieznacznie przyspieszył. Oddech w normie, narządy wewnętrzne...- usłyszeliśmy jakieś zamieszanie i po chwili ordynatorka szpitala krzyknęła.- Kurwa mać!- po czym straciliśmy z nimi łączność.
******
CharlieŚwiatło. Dużo światła, które niemal sprawiało ból. Jakbym siedziała w ciemności co najmniej miesiąc i nagle próbowała spojrzeć prosto w słońce. Złapałam gwałtownie oddech, co też nie było zbyt przyjemne. Słuch też mi odmawiał posłuszeństwa. Miałam wrażenie, że mam zatkane uszy. Gdzieś w oddali usłyszałam "Kurwa mać".Nie wiedziałam gdzie jestem i co jest ze mną nie tak. Nogi i ręce miałam jak z ołowiu. Przymknęłam powieki ale nadal nie byłam w stanie złapać ostrego obrazu.Serce mi przyspieszyło. Co jeżeli ktoś mnie porwał?
-Charlie?- podskoczyłam, słysząc swoje imię. To był głos Jo. Próbowałam ją odnaleźć ale nie wiedziałam jak.
-Gdzie ja jestem?- zapytałam spanikowana. Poczułam czyjąś dłoń na ramieniu, na co też się wzdrygnęłam.
-Spokojnie dziecko. Jesteś w szpitalu. Byłaś nieprzytomna prawie dwa miesiące-Ellen. Dwa miesiące? Co mi się stało? Z paniki do moich oczu napłynęły łzy.
-Nie mogę was zobaczyć, czy ja umieram?- zapytałam, coraz bardziej panikując.
-Daj sobie chwilę. Dwa miesiące nie używałaś wzroku. Nie umierasz, zaraz wszystko wróci do normy- poczułam jak Jo mocno ściska moją dłoń. Odwzajemniam uścisk. Tylko on trzymał mnie jako tako w ryzach, inaczej dawno już bym wpadła w histerię. Nawet nie wiedziałam do końca dlaczego jestem tak rozbita. Zamrugałam kilka razy, widząc ich rozmazane sylwetki.
-Zaczynam widzieć kształty- mruknęłam.
-Możesz wstać?- Jo zapytała. Powoli dźwignęłam sztywne nogi, układając je na posadzce. I wstałam. Poczułam jakbym weszła w mrowisko do pasa i się wywróciłam.
-Dobra weźmiemy ją wózkiem inwalidzkim. Nałóż jej czarną perukę. Jest w torbie- Ellen rozkazała ostrym tonem. Z reguły w pracy go używała kiedy musiała myśleć za pół oddziału. Usadziły mnie na wózku i już gdzieś jechałyśmy. Nie ogarniałam co się działo. Serce waliło mi jak szalone. Zacisnęłam ręce mocniej na poręczy wózka. Jo i Ellen za bardzo były zdenerwowane. Coś było bardzo nie tak, czułam to w powietrzu. Dlaczego zaraz po wybudzeniu po (jak same wspomniały) dwóch miesiącach zabierały mnie natychmiast z oddziału? Żadnych badań, pośpiech, strach i ta peruka... Nie byłam pewna czy chciałam odzyskiwać pełną świadomość. Bałam się rzeczywistości, z którą bezsprzecznie będę musiała się zderzyć gdy opuścimy szpital. O ile go opuścimy.*******
Castiel
Siedzieliśmy w ogromnym napięciu. Straciliśmy łączność całkowicie. Nie mogliśmy nawet namierzyć dziewczyn. Meg próbowała coś zdziałać z naszej bazy ale po minie Gabriela, który był z nią na linii wnioskowałem, że nic nie wskórała. Minuty dłużyły nam się niemiłosiernie. Każdy chciał coś zrobić, biec i im pomóc ale nie mieliśmy takiej możliwości. Jedynie czekanie było właściwym rozwiązaniem, co było irytujące.
-Już powinny tu być. Ze szpitala tu jest piętnaście minut pieszo- Bobby zdenerwowany chodził w tę i z powrotem. Przyglądałem się jego mocno ściągniętym brwiom i dłonią, które zacisnął w pięści i schował za plecami, żeby zamaskować ich drżenie.
-Na razie czekamy- powiedziałem najspokojniej jak umiałem, zbierając w nagrodę mordercze spojrzenie byłego trenera koszykówki. Oparłem się na swoim siedzeniu, próbując uspokoić bicie swojego serca. Wsłuchałem się w jego rytm, przypominając sobie lepsze chwile z Deanem. Dzięki oderwaniu myśli od tego co się dzieje byłem w stanie myśleć trzeźwo. Jeżeli nie wrócą za jakieś dwadzieścia minut, wyślemy Bobby'ego do szpitala. Zawsze w tych godzinach zabierał swoją ukochaną z pracy dlatego nie będzie to w żadnym stopniu podejrzane. Wtedy drzwi frontowe gwałtownie się otworzyły, a do środka wpadły dziewczyny. Trzymały pod ramionami Charlie, upadły ze zmęczenia, łapiąc ciężko oddech. Wszyscy do nich dopadli, pomagając im wstać, a ja dopadłem do okna i uchylając żaluzje wyjrzałem. Na ulicach było pusto ale i tak miałem pewne obawy. Spojrzałem na zdezorientowaną Charlie i zapytałem.
-W porządku?- pytając miałem na myśli czy się ocknęła w pełni świadoma i czy się jako tako czuje. Antidotum nie było mimo wszystko wcześniej przetestowane. Kiedy kiwnęła twierdząco głową zwróciłem się do Jo i Ellen.
-Czemu frontowymi?- zamrugały skonsternowane, a ja zasłużyłem na karcące spojrzenie Bobby'ego.
-Nie było nikogo, a my już ledwo dyszałyśmy.
-Na pewno was nikt nie widział?- ponownie zapytałem ale w końcu głos zabrał Singer.
-Pewnie nikt. Najważniejsze, że są całe i zdrowe. Czemu do cholery zerwałaś połączenie?- zapytał ordynatorki, a ona wyruszyła ramionami.
-Musiało się zerwać, kiedy Char się gwałtownie obudziła. Nie miałam głowy do rozmów.
-Co robimy dalej? Antidotum działa- Wtrącił Chuck, na co zareagował Gabe.
-Ogłaszamy, że mamy rozwiązanie problemu, przybywamy z odsieczą dla Kansas ponownie i wypierdalamy tych wszystkich ciulasów , którzy nam szkodzą. Tym razem zrobimy selekcję kto był winny, a kto nie na ostrzejszych warunkach.
-Nie- wtrąciłem, a oni spojrzeli na mnie pytająco.- najpierw znajdziemy Deana- zapadła cisza. Uniosłem brwi i po chwili zdenerwowany warknąłem.
-Tylko nie mówcie, że wiedzieliście gdzie jest i mnie nie wtajemniczyliście.
-Teraz Cię wtajemniczam- Gabriel podrapał się po karku z zakłopotaniem, a mi aż się gardło zacisnęło.
-Gdzie. On. Jest?- wysyczałem. Prezydent, podniósł ręce uspokajająco i mruknął.
-Crowley trzyma dłoń na pulsie.
-Gabe. Kurwa!- tym razem wtrącił się Sam. On też nie wiedział?
-Trzymają go w sekcji zwiadowców. Przesłuchują. Na chwilę obecną, nie mamy gotowego planu odbicia go ale rozmawiałem z Crowley'em. Prawie skończył obmyślać co można zrobić. Co nie zmienia faktu, że wyklucza ten plan nas. Zrobi to z Bennym, Roweną, Lisą i Jackiem. Nasze podobizny są w programie rozpoznawania twarzy, więc nie przemknęlibyśmy nawet przez szatnie.
-I niby mam siedzieć i nic nie robić?!- warknąłem, a on westchnął.
-Dlatego nic nie mówiłem. Musimy poczekać bo inaczej wszystko zepsujemy.
-Ja pierdolę- przeczesałem palcami włosy, przytrzymując się za głowę.
-Wyskoczymy z hakowaniem ekranów w Kansas i ogłoszeniem o antidotum w momencie gdy oni będą odbijać Deana. Zwiększymy ich szanse, odwracając uwagę całego miasta.
-Obyś miał rację i Dean wyszedł z tego cało bo inaczej łatwo nie przepuszczę tego, że mi od razu nie powiedziałeś.
-Przecież też chcę go uratować i robię wszystko żeby to się udało- prezydent podniósł głos, a ja zmroziłem go spojrzeniem.
-Co nie zmienia faktu, że mogłeś to skonsultować z nami.
-Bałem się, że ruszysz sam po niego i też się dasz złapać.
-Albo bym pomógł opracować szybciej plan i by był już z nami. Lepiej żeby wyszedł z tego cały- powtórzyłem wściekle, a Char weszła nam w słowo.
-Czy ktoś mi wyjaśni co tu się dzieje?
-Sam chciałbym wiedzieć- warknąłem i wyszedłem z pokoju, kierując się w stronę piwnicy. Musiałem pobyć sam.******
Hej, rozdział w końcu się pojawił. Wybaczcie, że tyle wam kazałam czekać!
Możliwe, że już jutro pojawi się kolejny, pewna miła wiadomość od czytelnika zmotywowała mnie do zwarcia swoich zwojów mózgowych i pisania.
Do następnego kochani <3
CZYTASZ
Tysiąclecie apokalipsy cz.2 ~ Miasto Ocalałych (Destiel)
FanfictionDean, Sam, Cas, Charlie, Chuck, Gabriel, Meg, Jo, Bobby, Ellen, Crowley i inni żyją w świecie o który walczyli. Mają spokojne życie, które próbują sobie ułożyć po ciężkich doświadczeniach. Każdego dnia wkładają mnóstwo pracy w to aby Kansas zakwitło...