IX. Zakochałem się w kretynie.

184 25 2
                                    

Crowley

Szedłem przez korytarze laboratorium i rozglądałem się. Względny spokój w Nowym Yorku nieco mnie niepokoił. Albo byłem przyzwyczajony do rozpierduchy dwadzieścia cztery na dobę albo coś się kroiło. Jak długo pracuję w sekcji zwiadowców, tak instynkt nigdy mnie nie zawiódł, dlatego łaziłem w tę i z powrotem jak upierdliwa mucha. Każdy pracował w ciszy i skupieniu. Westchnąłem z rezygnacją nie widząc nic niepokojącego, kiedy w jednym z pomieszczeń zobaczyłem Lucyfera.
-Lucyna! A już myślałem, że mnie dzisiaj nic dobrego nie spotka. Znowu wpadam na Ciebie, w dziwnych okolicznościach. Nie sądzisz, że to hmm... Podejrzane?- zapytałem, uśmiechając się z pogardą i udając rozbawienie. Swoją postawą łatwo mogłem ukryć, że uważnie mu się przyglądałem.
-Odpierdol się Crowley, bo któregoś dnia źle skończysz.
-O i jeszcze mi grozi! Istny diabeł z Ciebie, zapewne Winchester S.A się tym zainteresuje- mój rozmówca ze wściekłością pchnął mnie na ścianę i przyciskając mnie za szyję warknął prosto w twarz.
-Nic nie kombinuję ale jak ktoś mnie irytuje to potrafię być nieprzyjemny. A zgadnij Crowley co właśnie w tym momencie robisz!
-Zapewne uciskam tą bogu ducha winną ścianę- syknąłem, a on mnie puścił zaciskając pięści.
-Odwal się. Więcej nie będę tego powtarzać- pogroził i opuścił pomieszczenie. Zerknąłem na komputer i zacząłem przeglądać historię w przeglądarce. Cała wyczyszczona. Oj Lucjan, czas zacząć "stalker party". Wyciągnąłem chipa i nadałem prosty komunikat Kevinowi i Bennemu. Zamknąłem komputer i ruszyłem w stronę swojego biura. Zanim tam dotarłem, wezwana przeze mnie dwójka stała cała zdyszana i patrzyła na mnie z przestrachem.
-Co się stało?!- krzyknął rozemocjonowany Kevin, a ja wzruszyłem ramionami.
-Chciałem pogadać.
-Przecież wysłałeś nam kod "sytuacja podbramkowa" myśleliśmy, że coś się stało!- warknął ten drugi, ostro wkurwiony. Spojrzałem na nich jak na debili i powiedziałem.
-No bo taka jest ta sytuacja? Ruszcie swoje głupie dupska do biura, bo nie mam zamiaru tutaj z wami rozmawiać- pokiwali z dezaprobatą głowami ale posłusznie weszli do środka. Wziąłem głębszy wdech i rzuciłem do nich.
-Mam przeczucie, że szykuje się niezły rozpierdol. Musimy się trochę wysilić i dyskretnie obserwować Lucyfera.
*******
Dean

Starałem się chodzić normalnie ale skakanie przez płot na naszych rumakach dało mi się we znaki. Sammy wyjechał, co nie zbyt poprawiło mi humor ale logiczne było, że musiał w końcu wrócić. Wszedłem do gabinetu Gabriela, a ten na mój widok parsknął śmiechem.
-Castiela ciut poniosło?-zapytał czerwony, a ja z irytacją warknąłem.
-Nie idioto. Niefortunna jazda na Taurusie.
-Mhm, tak to się teraz nazywa?- prezydent niemal sam sobie nie przybił piątki. Przewróciłem oczami i westchnąłem.
-Gabriel, nie wiem czy wiesz ale jedyna osoba śmiejąca się z twoich żartów to właśnie ty. To nie zbyt zdrowe.
-Stary, moje żarty są świetne. Nie moja wina, że się nie znasz.
-Mhm... Tak jak całe Kansas- uśmiechnąłem się zadziornie, a on zrobił minę typu "no przecież kurwa mówię".
-Widzisz jakie ciężkie jest życie tych inteligentnych osób?- wskazał kciukiem na siebie, a ja prychnąłem.
-To chyba jedyny żart jaki Ci się udał. Ty i inteligentny?
-Dobra, wystarczy. Jako ten mądrzejszy muszę Ci ustąpić- chciałem mu przerwać ale nie pozwolił mi na to.- Co tam chciałeś pajacu?
-Oświadczyć Ci, że jesteś wkurwiający i popracować nad kolejnym projektem. Pamiętasz?- zapytałem, mając na myśli to, że się umawialiśmy na dzisiaj. On westchnął i mruknął.
-Oczywiście, że nie pamiętam. Chodź do Chucka, spróbujemy dzisiaj przenieść projekt "archiwum X" do parku.
-Nie za wcześnie?- zapytałem lekko zaskoczony, a on westchnął.
-Mam nadzieję, że nie.
******
-Węgielek, Pysio i Tosiek- Chuck wskazał na trzy okazy.
-Jak to się kiedyś nazywało?- zapytałem, drapiąc się po karku.
-Świnki morskie- technik westchnął.
-Czyli te trzy wynalazki mają sobie biegać po zagrodzie w parku?- prezydent upewnił się.
-Najpierw wchodzi jeden z was i sprawdza czy będą chciały wam przegryźć tętnicę- Chuck zaśmiał się nerwowo, a ja z Gabem zaczęliśmy grać w "papier, kamień, nożyce". Oczywiście przegrałem. Przeładowałem pistolet, na kostce umieściłem nóż. Wziąłem głębszy wdech i mruknąłem do tamtych głąbów.
-Dobra. Otwierajcie- drzwi automatycznie się rozsunęły, a ja spokojnie wszedłem do środka. Chuck te trzy słodziutkie, kudłate kuli wyhodował in vitro z pobranego DNA z zakonserwowanych szkieletów w muzeum narodowym. Patrzyłem na pradawny gatunek, który po latach ponownie wrócił na ziemię. Przykucnąłem w pozycji defensywnej, aby w razie czego mieć jak najszybszą reakcję ale maluchy się schowały przede mną w swoich norach. W końcu czarny, który nazywał się Węgielek podszedł do mnie. Wystawiłem dłoń, mając duszę na ramieniu a on mnie powąchał ale w żaden sposób nie zareagował na mój zapach. Polizał mnie i zaczął chodzić wokół. Pozostałe dwa wyszły po chwili i poszły w ślady pierwszego. Pokazałem chłopakom kciuka, na co z entuzjazmem przybili sobie piątkę. Świetnie, pozostało tylko je przetransportować do parku.
*******
Castiel

Tysiąclecie apokalipsy cz.2 ~ Miasto Ocalałych (Destiel)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz