XXVI. Przecież nigdy Cię nie nazwałem szoferem.

142 21 1
                                    


Castiel

Charlie zniknęła, a minuty jakie spędziłem na schodach szpitala trwały wiecznie. W końcu wszedłem do środka, gdzie było spore zamieszanie przed przywiezieniem poszkodowanych. Gdzieś ktoś krzyknął, gdzieś się otworzyły drzwi. Nie ogarniałem co się dzieje wokół. W końcu któreś drzwi trzasnęły, ekipa medyczna niosła kogoś na noszach, ktoś biegł z butlą tlenową. Przez tłum nie byłem w stanie zobaczyć kto to. Ruszyłem za nimi ale zatrzymał mnie ochroniarz. Gdy tylko stracił na chwilę koncentrację przemknąłem za jego plecami i zacząłem się rozglądać po salach na OIOM-ie. W końcu trafiłem do jednego z pomieszczeń, gdzie był większy szum. Pierwszą osobą, którą zauważyłem był Gabriel, który trzymał jakieś szczypce, a Ellen wyjmowała jakiś odłamek z kolana Deana. Ogromna ulga spadła na mnie, niemal nie usiadłem z nadmiaru emocji. Bałem się o Crowleya ale miałem nadzieję, że zaraz mi powiedzą co z nim.
-Dean- westchnąłem nie zbyt świadomie, w akcie ulgi. Wtedy wszyscy na sali na mnie spojrzeli. Nasze spojrzenia się skrzyżowały. Chciałem podejść, przeprosić go pocałować, przytulić, powiedzieć że cieszę się że jest względnie cały. Postawiłem pierwszy krok w przód, kiedy jego słowa zatrzymały mnie w miejscu. Jakby rzucił tysiącem igiełek, które w tym momencie z impetem wbijały się w każde miejsce na moim ciele.
-Wyjdź stąd.
******
Dean

-Wyjdź stąd- padło z moich ust. Mimo, że w pierwszym momencie cieszyłem się, że go widzę po chwili uderzyły we mnie świeże wspomnienia. Nie do końca zapanowałem nad tym co wypłynęło spomiędzy moich warg. Po prostu nie chciałem go tu. Nie chciałem, żeby patrzył na ten żałosny obraz, gdzie kwiczałem z bólu przy każdym pociągnięciu szczypcami przez Ellen. Nie chciałem żeby patrzył na przyczynę przez którą zginął Kevin. Zamurowało go, po czym na jego twarzy malował się ogromny ból. Niby nie pokazał nic po sobie ale znałem go na tyle, że byłem w stanie wychwycić kilka drobnych oznak jego samopoczucia. Odwróciłem głowę w bok, ukrywając tym samym niebezpiecznie szkolące się oczy. Cas się odwrócił i powoli wyszedł z sali.
-Dean czy...- zaczęła Ellen a ja warknąłem.
-Kontynuuj- Charlie złapała mnie za rękę. Też nie chciałem żeby mnie takiego widziała.
-Czy mogłabyś sprawdzić co z Benny'm i Crowley'em?- kiwnęła głową i ruszyła w stronę wyjścia. Gabe podał szczypce El i usiadł obok mnie.
-Mnie tak łatwo nie wygonisz- mruknął, a ja kiwnąłem głową. Widział mnie w gorszych sytuacjach, dlatego się specjalnie z nim nie spierałem. Syknąłem gdy El zaczęła wyciągać kolejny odłamek blachy samolotu z mojej nogi. Nie dostałem środków przeciwbólowych z racji wzięcia mieszanki Casa na oddychanie i wzięcia poprzednio przeciwbólowego zastrzyku. Nie wiedzieli z czym można to połączyć dlatego woleli nie ryzykować. Zabawne było to, że wcześniej nawet nie pomyślałem, że przenikliwy ból nogi mógł wynikać z odłamków z samolotu wbitych w kończynę.
-Co z tą jego krzywą nogą?- zapytał Gabriel, kiedy Ellen dostała wynik z odczytu Nanobotów, które podała mi dwie minuty temu.
-Odłamki poszarpały mięśnie, ukruszona góra rzepki, lekko uszkodzona łękotka- na razie nie trzeba operować ale będziesz musiał uważać na tą nogę i oszczędzać się w najbliższym czasie.
-Ja Cię przypilnuję- przyjaciel klepnął mnie w ramię, a ja przewróciłem oczami. Nic nie powiedziałem, będąc dręczonym przez obraz dosłownie rozniesionego na strzępy Kevina.
-Mam zapytać Crowleya co tam się stało?- zapytał mój przyjaciel, a ja kiwnąłem głową sztywno będąc wdzięcznym że czasami potrafił się wykazać wyczuciem.
-Skończyłam. Podaj mu to- podała Gabrielowi maskę tlenową- pozwoli mu to zasnąć. Ja idę składać Benny'ego i Crowley'a.- Po tym wyszła w pośpiechu zostawiając nas samych.
-*Dulces sueños Dean'o- mruknął Gabe i bez ostrzeżenia przyłożył mi maskę do twarzy. Momentalnie poczułem jak odpływam, wiedząc że i tak będą dręczyć mnie koszmary.
******
Pobyt w szpitalu to był koszmar. Dosłownie. Nienawidziłem siedzieć w tych klaustrofobicznych pomieszczeniach i nic nie robić. Podobno Cas chciał mnie odwiedzić kilka razy ale nie chciałem go widzieć. Jeszcze nie. Potrzebowałem chyba dłuższej chwili żeby ochłonąć po wszystkim. Sam ześwirował po moim wypadku i stwierdził, że rezygnuje z ligi i będzie pilnował żebym doszedł do siebie i nie robił więcej głupot ale zabroniłem mu. Powiedziałem, że mu tego nie przebaczę i że Gabe, Char, Chuck i cała reszta na pewno aż nad to będą mnie nękać. Pakowałem powoli rzeczy mimo wszystko ciesząc się, że nie będę musiał tu dłużej siedzieć. Zerknąłem na Charlie, która właśnie wchodziła do pokoju. Podszedłem do niej z torbą, lekko utykając.
-Masz się oszczędzać gnoju- mruknęła i podała mi zestaw leków, które miałem brać. Kiwnąłem głową i jej podziękowałem.
-Jutro do Ciebie przyjdę z zupą. Jo tyle nagotowała, że nie zjemy tego same- dodała, a ja się zaśmiałem.
-Tak, sama nagotowała i wcale jej nie mówiłam, że będziemy niańczyć Deana bo jestem upierdliwym, rudym stworzeniem- powiedziałem przedrzeźniając jej ton, dzięki czemu zarobiłem cios poduszką w głowę.
-Brzmiało to raczej, że wcale nie będziemy niańczyć tego kutasa z którym do dnia dzisiejszego nie wiem czemu się przyjaźnię- powiedziała rozbawiona, na co się uśmiechnąłem.
-To mój urok osobisty- puściłem demonstracyjnie oczko, na co strzeliła sobie otwartą dłonią w czoło.
-Poczekaj, dorzucę Ci do puli leków jeszcze jakieś na idiotyzm dobra?
-Podobno takie nie istnieją.
-Racja... To wyjaśnia twój stan- po jej słowach już oboje się śmialiśmy. Odprowadziła mnie do wyjścia, gdzie Ellen też za mną krzyknęła że mam uważać bo ma dosyć składania mnie co chwilę do kupy. Crowley już pojechał do Nowego Jorku, a Benny wraz z lekami poprawiającymi dotlenienie i ukrwienie wyszedł dzisiaj rano. Noe rozmawialiśmy ze sobą. Chyba każdy z nas potrzebował to samemu przetrawić. Z tego co mówiła Charlie Benny najbardziej oberwał i trochę mu zajmie zanim będzie mógł pełnić służbę. Jak się okazało po badaniach, miał złamane żebro i mnóstwo siniaków ale najgorsze były skutki mocnego niedotlenienia, które będzie przez najbliższy czas zwalczał. Crowley był w o wiele lepszym stanie między innymi dlatego, że dostał normalny zastrzyk, a nie ziółka. Oprócz mnóstwa krwiaków i zwichniętego nadgarstka przez stery to nic mu nie było. Zastanawiałem się jak to jest, że nasza trójka miała tyle szczęścia podczas gdy Kevin zginął. Właściwie to został dobity przeze mnie. Przełknąłem ślinę, przypominającą drut kolczasty i kiwnąłem głową do Ellen, uśmiechając się blado. Wyszedłem z  budynku na parking, gdzie czekał już Gabriel.
-Wsiadaj pan. Szofer czeka- krzyknął do mnie, a ja westchnąłem ciężko.
-Chyba słowo "szofer" myli Ci się z "dureń"- sarknąłem na co pokiwał głową z dezaprobatą.
-Przecież nigdy Cię nie nazwałem szoferem. Nie rozumiem skąd taki wniosek- parsknąłem śmiechem. Niedługo po tym już byliśmy pod moim domem. Gabriel oczywiście powiedział, że wpadnie pojutrze. Czyżby się podzielili dyżurami? Już nie chcąc się wdawać w kłótnie, którą i tak bym przegrał kiwnąłem głową i ruszyłem w stronę domu. Położyłem się powoli na łóżku przymykając powieki. Można powiedzieć, że czekały mnie dwa tygodnie wolnego. Ruszyłem do kuchni, którą w jedzenie wyposażył mi wczoraj Chuck i zrobiłem sobie jakieś tosty i kawę. Włączyłem projektor, postanawiając że nadrobię kilka filmów i seriali, żeby móc czymś zająć umysł i nie rozmyślać za dużo. Mój wybór padł na "Avengers" widziałem wszystkie wersje z mojej ery ale miałem sentyment do filmów z dwudziestego wieku. Tak więc po chwili zawinąłem się w koc i popijając czarny napój włączyłem film. Oby był dobry i mnie wciągnął bo nie miałem ochoty na kolejny wieczór torturowania siebie dość świeżymi wspomnieniami.
***********
It's me again! 
Chciałam wam życzyć miłego środka tygodnia :D
See you next time <3




Tysiąclecie apokalipsy cz.2 ~ Miasto Ocalałych (Destiel)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz