Crowley
Kiedy sytuacja w Kansas się nieco uspokoiła, wróciłem do Nowego Jorku. Tu wszystko zdawało się być po staremu. Zanim zameldowałem się do wznowienia służby, ruszyłem w stronę domu Benny'ego. Zapukałem do środka, a po chwili otworzył mi zaspany Lafitte.
-Chryste Crowley, która godzina? Myślałem, że chociaż na moich przymusowych wakacjach dasz mi się wyspać.
-Chciałbyś- zmrużyłem złośliwie oczy i nie czekając na zaproszenie wszedłem do środka. Usiadłem na kanapie, zakładając nogi na stolik.
-Pamiętasz, że to nie twoje biuro?- zapytał lekko zirytowany, a ja wzruszyłem ramionami.
-No i?- na moje słowa westchnął i usiadł na przeciwko.
-No dobra, co Cię do mnie sprowadza?
-Jak się czujesz?- zapytałem od razu, a on wzruszył ramionami.
-Lepiej.
-Nadal się złościsz na Winchestera?
-Sam nie wiem. Chyba powinienem skoro zamiast niego ty tu siedzisz.
-Ma dużo na głowie i nie uporał się z tym, że...
-Że zajebał Kevina?- Mój rozmówca zmrużył oczy. Wpatrywaliśmy się w siebie dłuższą chwilę. Cmoknąłem z dezaprobatą.
-W końcu nam powie jak dokładnie było. A znam go na tyle żeby wiedzieć, że jak się jakoś z tym upora to powie prawdę.
-Czekam na to z utęsknieniem- ponownie zapadła chwilą niezręcznej ciszy. W końcu Lafitte ją przerwał.
-Obserwowałem Lucyfera.
-I co?
-Właśnie nic. Siedzi tak spokojnie w swoim domu, że aż to jest dziwne. Codziennie o tych samych godzinach wykonuje tak samo nudne czynności zupełnie jakby....
-Wiedział, że mamy na niego oko- mruknąłem, a mój rozmówca przytaknął.
-Dokładnie- Siedzieliśmy dalej w ciszy. W końcu wstałem i rzuciłem.
-Rozwikłamy co on knuje. W końcu popełni błąd.
-Irytujące jest to, że na razie żadnego nie zrobił i prędko się na to nie zapowiada.
-Cierpliwości. Nie wie z kim zadarł.
-A może szukamy dziury w całym i faktycznie on nic nie knuje?
-Nie osłabiaj mnie-warknąłem na co Benny spojrzał na mnie lekko rozbawiony i mruknął.
-Uparty jesteś.
-I dlatego to ja jestem twoim szefem, a nie na odwrót. Gdybyś czegoś potrzebował to wiesz jaki mam kod chipa.
-Dzięki szefie.
-Do usług- skłoniłem się teatralnie i posłałem mu przebiegły uśmiech. W głowie tłukła mi się Lucyna. Zobaczymy kto kogo dopadnie.********
Dean
Kolejne dwa tygodnie były dosyć spokojne. Skończyliśmy wszyscy budowę pola magnetycznego. Została nam jedna rzecz do wyjaśnienia przed powrotem do całkowitej normalności. No dobra, w mojej osobistej przestrzeni zostały dwie rzeczy do wyjaśnienia. Zerknąłem na Castiela, wiążącego ciężkie buty. Po powrocie w końcu porozmawiam z nim szczerze. Sam też nalegał, że ma nam coś do powiedzenia ale nigdy nie było czasu żeby zacząć na spokojnie rozmowę. Zapiąłem ostatnie rzepy w stabilizatorze i wstałem, sprawdzając czy nie ogranicza mi ruchomości.
-Gotowy?- zapytałem, na co jedynie kiwnął głową. Przewiesił łuk przez ramię i ruszył w stronę wyjścia z osady. Włożyłem za pas nowy pistolet, który niedawno dostałem od Chucka. Mój przyjaciel podkreślił, że w zdobieniach pomogła mu Rowena i musiałem przyznać, że się postarała. Był cudowny. Taurus nadal był w stanie złym. Gdy tylko się podchodziło w okolice zagrody rzucał się na płot, kłapiąc wściekle zębami. Zastanawiałem się czy nie będzie go lepiej wypuścić, żeby się nie męczył ale wszyscy mi wybili ten pomysł z głowy mówiąc, że muszą dojść w końcu co mu jest. Do tego Castiel uparcie twierdził, że go wyleczy albo ponownie oswoi jeśli trzeba będzie. Mimo wszystko to był mój koń i jeśli się dowiedzą co mu jest to ja zadecyduję co dalej. Obawiałem się, że nie będzie nigdy tak szczęśliwy w zniewoleniu jak Bergil. Tak naprawdę siwemu nikt nie dał wyboru...
-Idź nakarmić Bergila ja wrzucę Taurusowi jedzenie- rzucił szybko Cas i ruszył w stronę zagrody. Nie kłóciłem się bo wiedziałem, że mimo iż moja noga o wiele lepiej funkcjonowała to i tak niebieskooki był znacznie szybszy, dzięki czemu Taurus nie zdążał ani uciec ani go zagryźć przed tym jak brunet podrzucał mu codziennie porcję jedzenia. Robił to za każdym razem w innym miejscu więc zwierzę zanim się zorientowało gdzie intruz zdjął pole, ten już zdążał je ponownie uaktywnić. Podszedłem do karego rumaka, rzucając mu warstwę siana. Pogłaskałem po łbie, oglądając już prawie zagojone rany.
-Jak się czujesz brzydalu?- zapytałem na co pomachał pyskiem, trzymając w nim siano i obsypując mnie tym zielskiem.
-Czyli lepiej- przewróciłem oczami i odwróciłem się w stronę wyjścia, gdzie już czekał Cas.
-Jak poszło?- zapytałem, na co wzruszył ramionami.
-Jak zwykle- kiwnąłem głową. Dalej szliśmy w ciszy. Otworzyłem swoim chipem przejście przez mur i zaraz byliśmy po drugiej stronie. Wyprawę zaplanowaliśmy na cały dzień. Mieliśmy zobaczyć rejony, z których Śmierć chciał nas wygonić. Postanowiliśmy iść pieszo żeby nie zwracać na siebie uwagi. Wszystkie rośliny póki co były spokojne. Gatunki, które znaliśmy czasem reagowały jak zwykle, chcąc nas dopaść ale byliśmy na to przygotowani. Nic niepokojącego. Tym bardziej, sprawa z tymi dziwnymi atakami dzikich była dla mnie zagadką. Rozglądaliśmy się, Cas poruszał się jak zwykle bezszelestnie, odwracając się z irytacją gdy stanąłem na jakąś gałązkę. Zamyśliłem się nieco, przypominając sobie nasze pierwsze wyprawy. Tak samo się irytował, mówiąc że nawet słoń umie chodzić ciszej. Zmienił zdanie, gdy wzięliśmy ze sobą raz Gabe'a który nie dość, że gadał to jeszcze szurał nogami. Później moje myśli powędrowały do pogrzebu Mary, kiedy stałem jak zaklęty i jedyne co trzymało mnie jakkolwiek w egzystencji była dłoń Casa zaciśnięta na mojej. Przypomniały mi się koszmary, które do dzisiaj mnie co noc nawiedzają i jak za każdym razem on mnie uspokajał. Jak uczył mnie jeździć na Bergilu, który dostawał pode mną szału, nie rozumiejąc czego od niego chcę. Jak pierwszy raz usiadłem na Taurusa, a ten ku zaskoczeniu niebieskookiego nie zrzucił mnie, mimo lekkiej złości nie chciał się mnie pozbyć jak bruneta. Wtedy właśnie mi powiedział, że ten koń wybrał mnie. Castiel przystanął rozglądając się uważnie.
-Wszystko w porządku?- zapytałem, na co on mruknął.
-Nie wiem- mimo tego co powiedział zaczął iść dalej. Moje serce przyspieszyło i maksymalnie skupiłem się na otoczeniu. Po kolejnym przebytym kilometrze nieco się uspokoiłem z traktując zachowanie niebieskookiego jako fałszywy alarm. On chyba miał podobnie bo niby od niechcenia zapytał.
-Jak się czujesz? Chodzi mi o nogę i ogółem... No wiesz- wiedziałem, że ma na myśli śmierć Kevina. Westchnąłem, wzruszając ramionami.
-Noga jak widzisz lepiej, a co do reszty pytania to staram się o tym nie myśleć.
-Może to zabrzmi śmiesznie zważywszy na to jak ostatnio między nami jest ale chciałem żebyś wiedział, że zawsze możesz przyjść. Zawsze będę- Ostatnie zdanie wypowiedział ciszej, odwracając wzrok w akcie zawstydzenia. Przygryzłem wargę, chcąc mu powiedzieć, że wiem i że jak wrócimy to w końcu porozmawiamy.
-Cas...- zacząłem ale moją wypowiedź przerwał nagły cios od tyłu. Zatoczyłem się kilka kroków. Wpadłem na jedną z roślin, która mnie zaatakowała. Straciłem równowagę, zastanawiając się co mnie uderzyło. Załadowałem tyłkiem w ziemię i po chwili przewróciłem się na bok unikając ciosu od tego cholernego krzaka. Zobaczyłem, że Castiel się bił z jakimś kolesiem. Nie miałem szans się przyjrzeć dlatego nie byłem pewien czy to Śmierć. Facet na pewno był większy i mocniejszej budowy. Niebieskooki dostał w nos, zataczając się w tył ale po chwili odzyskał równowagę. Dalej nic nie widziałem bo musiałem się uporać z tą cholerną rośliną. W końcu wyciągnąłem nóż, który miałem przy kostce i uciąłem jej pędy. Zerwałem się na równe nogi, odbezpieczając pistolet. Castiel kopnięciem przewrócił napastnika. Nie miałem czystego strzału dlatego czekałem w skupieniu obserwując jak potoczy się walka. Facet jednym, zręcznym ruchem odbił się od ziemi i przywalił niebieskookiemu w głowę. Zatrzymałem słup powietrza chcąc nieznajomego zestrzelić ale brunet nie odpuszczał tak łatwo i skoczył mu do szyi, podduszając. Byłem pewien, że wygrał ten pojedynek ale napastnik wykorzystał swoją zdecydowanie większą masę, przerzucając go sobie przez plecy i założył mu Nelsona na szyję, dusząc go.
-Puść go!- wrzasnąłem ostrzegawczo, celując w jego łeb. Dopiero wtedy na mnie spojrzał. Cas ciężko dyszał i leciała mu ciurkiem krew z nosa. Rozjuszony do granic możliwości chciałem po prostu nacisnąć na spust, wiedziałem, że nie chybię ale napastnik wprawił mnie w osłupienie jednym słowem.
-Dean?- zamrugałem zaskoczony przyglądając się uważniej. Poczułem jak nogi pode mną zmiękły, a przez plecy przeszedł pochód tysiąca igieł. Opuściłem broń, nadal mrugając w niedowierzaniu.
-Tata?************
Bum! Dzień dobry! Me starania trwają dalej mam nadzieję, że nie zawodzę :D
Dajcie znać jak tam wrażenia i do następnego! <3
![](https://img.wattpad.com/cover/118094933-288-k740482.jpg)
CZYTASZ
Tysiąclecie apokalipsy cz.2 ~ Miasto Ocalałych (Destiel)
FanfictionDean, Sam, Cas, Charlie, Chuck, Gabriel, Meg, Jo, Bobby, Ellen, Crowley i inni żyją w świecie o który walczyli. Mają spokojne życie, które próbują sobie ułożyć po ciężkich doświadczeniach. Każdego dnia wkładają mnóstwo pracy w to aby Kansas zakwitło...