Castiel
-Kim jest Naomi?!- powtórzyłem wściekły mimo, że zrozumiałem za pierwszym razem.
-W sekcji zwiadowców przejęła...- zaczął ponownie Jack ale wstrzymałem go gestem dłoni.
-Czyli to ona go torturowała?
-Na to wychodzi- westchnął Crowley. Mówił, że ona nad tym sprawia pieczę ale nie wiedział kto konkretnie siedzi z nim w sali tortur.
-Muszę ją dorwać- warknąłem, nie wiedząc co z sobą zrobić.
-Co Ci to teraz da?- zapytała Charlie, nadal roztrzęsiona tym co się przed chwilą stało.
-Dowiem się co z nim robiła...- zacząłem ale urwałem gdy mój głos się załamał, spojrzałem na nieprzytomnego Deana i odwróciłem wzrok. Miałem dosyć.
-Nie. Uspokój się. Dorwiemy ją ale musimy być mądrzejsi i nie działać pod wpływem emocji- Crowley nie dawał za wygraną. Wiedziałem że ma rację ale zbyt byłem wkurwiony żeby to przyznać
-Idę polować- rzuciłem przez ramię i ruszyłem w stronę wyjścia.
-Dopiero co wróciliście. Nawet nie zjadłeś tego co upolowaliśmy- Rudowłosa trafnie zauważyła ale wzruszyłem ramionami.
-Życie- mruknąłem i jedynie usłyszałem za sobą.
-Ja tu kiedyś oszaleję- zagwizdałem na Bergila i z rozpędu na niego wskoczyłem. Ruszyłem pełną prędkością. Tak naprawdę swoje dodatkowe wyprawy przeznaczałem na odnalezienie Taurusa. Zastanawiałem się czy żyje i czy sobie poradził z wirusem. Miałem przy sobie zawsze odtrutkę. Bergil też chciał go znaleźć. W końcu stracił przyjaciela. Tropił go ale zawsze gdzieś ślad się urywał. Albo dołączył do stada, co zdecydowanie utrudni jego odnalezienie albo jego organizm nie wytrzymał. Z jakiegoś powodu nie potrafiłem odpuścić poszukiwań. Odzyskanie tego konia to będzie jak odzyskanie cząstki Deana. Musiałem próbować. Dogalopowaliśmy do miejsca gdzie ostatnio kary złapał trop. Zeskoczyłem i rozejrzałem się. Nic nowego.
-Szukamy na ślepo- rzuciłem do kopytnego, który już obwąchiwał teren. Krążyliśmy wokół szukając jakiś poszlak. Tak spędzałem większość czasu. Mogłem myśleć o czymś innym niż o rzeczach jakie na mój temat wykrzykiwała miłość mojego życia. Czasem chciałbym znowu zamieszkać w dziczy. Tu życie wydawało się łatwiejsze i mniej skomplikowane. Nie żałowałem dnia, w którym uratowałem Charlie i Deana choć wiedziałem, że mogłem mieć przez to kłopoty. Dzięki temu, że poznałem ich wszystkich przeżyłem najlepsze dni w swoim życiu...
...Ale teraz przeżywam najgorsze...
Cichy i nieznośny głos w mojej głowie niestety miał rację. Obecny stan rzeczy był nie do zniesienia. Nic nie wiedzieliśmy. Co dalej z Kansas? Co dalej z nami? Zawsze będziemy się chować w dziczy? Co z Johnem Winchesterem i Śmiercią? Co ten ostatni wie o mojej rodzinie? Co z wirusem? Kto stoi za przejęciem całego miasta? Wątpliwym było dla mnie, że to Naomi. Ona była czyjąś prawą ręką... Tylko czyją? Ostatnimi czasy działo się tak wiele, że nie zauważyłbym swojego wroga, choćby mi machał pięścią przed nosem. Zauważyłem gdzieś na krzaku siwy włos. Zagwizdałem i po chwili Bergil był przy moim boku. Spojrzałem na niego, a on powąchał moje znalezisko i zaczął wierzgać w podekscytowaniu. Złapał trop. Wskoczyłem na jego grzbiet i ruszyliśmy ścieżką wybraną przez karego.
*******
DeanStukałem nerwowo palcami w podłogę. Czułem, że potrzebuję więcej narkotyku ale nie umiałem o to poprosić. Wiem jakby na mnie patrzyli. Wyszedłem na zewnątrz i się rozejrzałem.
-A ty gdzie?- zapytał Gabriel, a ja warknąłem.
-Przejść się bo oszaleję w tamtym miejscu.
-Idę z tobą- rzucił, a ja na niego spojrzałem takim wzrokiem, że aż przystanął.
-Non stop ktoś ze mną siedzi. Potrzebuję chwili dla siebie bo jeszcze trochę, a będziecie mi musieli podawać leki uspokajające, a nie wiem czy to moja i tak już nadwyrężona wątroba zniesie- widziałem, że rozumie ale waha się bardzo mocno. Spojrzałem błagalnie, na co w końcu skinął powoli głową.
-Masz pół godziny. Nie wyłączaj chipa. Jak tu nie wrócisz na czas to sam Cię przywlokę.
-Dzięki- rzuciłem, będąc zadowolonym z takiego obrotu spraw. Pół godziny mi wystarczy. Ruszyłem żywym marszem w znanym sobie kierunku. Po jakimś kilometrze pozwoliłem sobie na trucht. Mimo, że nie miałem siły i szybko się męczyłem sprawiało mi to przyjemność. Miła odmiana. Przyspieszyłem ciesząc się do siebie. Mogłem wcześniej stamtąd się urwać. Każdy mięsień przypominał sobie powoli jak pracować. Poczułem kropelki potu na skroniach. Po dwóch kilometrach byłem bez sił ale prawie nie miejscu. Zwolniłem i przystanąłem przy drzewie oznakowanym małym symbolem, który kiedyś wyryłem scyzorykiem. Odkopałem niewielką paczuszkę i zajrzałem do środka. Był tu. Kiedyś schowałem zapasy narkotyku tutaj. Sam nie wiedziałem po co ale teraz dziękowałem czemukolwiek co nade mną czuwało, że to zrobiłem. Niewiele myśląc wziąłem niewielką dawkę do strzykawki i wkułem się w brzuch. W tym miejscu siniaki nie będą widoczne, więc nikt nie powinien nic podejrzewać. Poczułem jak środek rozchodzi się w moim krwiobiegu, przynosząc mi ulgę. Odchyliłem głowę w tył rozkoszując się tą chwilą. Czy byłem z siebie dumny? Nie. Ale to nie było teraz ważne. Nic nie było ważne jak to, żeby jakkolwiek wytrzymać do momentu gdy wejdziemy do osady i zabić Naomi, a zaraz po tym Castiela. Później sam się zabiję, ukrócając sobie te jebane męczarnie. Zerknąłem na zegarek. Miałem jeszcze dziesięć minut. Schowałem swoje zapasy i ruszyłem biegiem w drogę powrotną. Z moim osobistym lekiem na przetrwanie w żyłach biegło mi się o wiele łatwiej. Dotarłem cały spocony na miejsce. Gabriel czekał z zegarkiem w ręku.
-W ostatniej chwili- pokręcił głową.- biegałeś?- Kiwnąłem głową ledwo łapiąc oddech.
-Chciałem jakoś odreagować, a kiedyś mi to pomagało.
-Pomogło teraz?- zapytał, patrząc z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Kiedy kiwnąłem potakująco głową, uśmiechnął się i mruknął.
-Pogadam z resztą, żeby Cię czasem wypuszczać na spacer- prychnąłem na jego celowy dobór słów i poklepanie mnie po głowie jak psa.
-Jesteś gnojem- rzuciłem nadal zdyszany, a on się zaśmiał.
-Też tęskniłem- rzucił uradowany i weszliśmy do środka. Rany Gabe, gdybyś wiedział, że ja już nie nadawałem się do normalnego życia nawet gdybym chciał. Wybacz.
********
-Trzeba zebrać ludzi. Może tym sposobem co kiedyś?- wszyscy dyskutowali, a ja przyglądałem się temu z boku. Chuck zaproponował zhakowanie jakiegoś kanału telewizyjnego ale reszta pokręciła głowami, mówiąc że rozszyfrują nas tak jak poprzednim razem. Tydzień minął mi znośnie, bo Gabriel zgodnie z obietnicą pogadał z resztą i mnie wypuszczali co drugi dzień na bieganie. Dzięki temu mogłem "doładowywać się" czego nikt poza mną już nie wiedział. Czułem się źle z tym, że oszukiwałem wszystkich wokół ale miałem swój cel, do którego miałem zamiar dotrzeć, a cel uświęcał środki. W końcu odchrząknąłem i zabrałem głos.
-Musimy iść na żywioł. Dlatego potrzebujecie mnie i jego- wskazałem z obrzydzeniem głową na Castiela. Wszyscy zamilkli przetwarzając moje słowa.
-Jesteśmy w stanie zhakować telewizory na jakieś pięć minut. Później i tak przechwycą transmisję, smażąc przy okazji sprzęt Chucka- kontynuowałem, a wszyscy uważnie słuchali.- dlatego zrobimy tak. Puścimy nagranie, że ktoś niesłusznie nas oskarżył, że wirus był syntezowany w laboratorium ale że przybywamy z odtrutką i kto chce może stanąć razem z nami i walczyć, bo gdy nas zabiją to i zabiją lek który naprawdę działa. Ludzie staną do walki najpewniej za tymi co prowadzili poprzednio rewolucję czyli za mną i za nim. Dlatego jesteśmy wam potrzebni. Później najpewniej rozpęta się w Kansas piekło ale to chyba jedyny plan, w którym mamy jakiekolwiek szanse powodzenia- zamilkłem. Zapadła grobowa cisza, po której wybuchła dyskusja. Część się ze mną zgadzała, część mówiła że za dużo ryzykujemy. Mimo kłótni nikt nie był w stanie wpaść na coś sensowniejszego, dlatego stanęło na tym, że Chuck musi się wziąć za naprawę sfajczonego sprzętu, a my ruszyć po schowaną dziesięć kilometrów stąd amunicję. Ellen oczywiście nie była zadowolona, że jestem zaangażowany w plan ale w końcu przyznała mi rację. Jak już za kimś pójdą to za cholernym męczennikiem narodu, którym podobno zostałem ogłoszony w nielegalnych blogach. Srałem na te ich blogi ale cieszyłem się, że były argumentem "za" do mojego planu. Oczywiście Gabriel zmontował ekipę po amunicję, w której nie byłem przewidziany, dlatego ruszyłem na swój "spacer", rzucając przez ramię że za pół godziny wrócę. Przyspieszyłem biegnąc po rzecz, która jeszcze trzymała mnie przy zdrowych zmysłach. Uda się. Wezmą mnie ze sobą i zrealizuję swój plan. Musiałem tylko jeszcze trochę wytrzymać... Jeszcze troszkę.
******
Jestem złym człowiekiem, wiem XDDSzczęśliwego, nowego roku misie <3
CZYTASZ
Tysiąclecie apokalipsy cz.2 ~ Miasto Ocalałych (Destiel)
FanficDean, Sam, Cas, Charlie, Chuck, Gabriel, Meg, Jo, Bobby, Ellen, Crowley i inni żyją w świecie o który walczyli. Mają spokojne życie, które próbują sobie ułożyć po ciężkich doświadczeniach. Każdego dnia wkładają mnóstwo pracy w to aby Kansas zakwitło...