XVII. Mam coś dla was.

146 25 1
                                    

Poprawiałem kadetów przy kopnięciach z półobrotu. Dzisiaj przegoniłem ich przez tor przeszkód ale na koniec jeszcze chciałem żeby poćwiczyli ten ruch bo był on jedynym z trudniejszych technicznie ciosów do wykonania. Nie miałem ochoty potem słuchać albo czytać na plotkarskich stronach, że nie nauczam kadetów jak trzeba i ktoś trafił do szpitala z rozwalonym na strzępy kolanem. Wybiła godzina "koniec tortur". Kadeci spojrzeli pytająco na mnie, czekając aż oficjalnie zakończę zajęcia. Kiwnąłem głową i mruknąłem, żeby spadali stąd. Zacząłem pakować worki treningowe, kiedy ktoś podszedł.
-Pomogę- uniosłem zdziwione spojrzenie i zobaczyłem Lisę.
-Od kiedy masz dzień dobroci dla Deana Winchestera?- prychnąłem, nie przerywając czynności.
-Od kiedy dotarło do mnie, że nie jest takim dupkiem jakiego udaje- uśmiechnęła się i po chwili dodała.- I od momentu gdy po posłuchaniu twoich rad kopię tyłki z o wiele lepszym rezultatem.- Uśmiechnąłem się pod nosem, myśląc jak wiele jeszcze nie umie i jak wiele razy będę miał okazję zgnieść jej gigantyczne ego.
-Jak twoje pamiątki po naszej owocnej lekcji?- spojrzałem pytająco, na co przewróciła oczami.
-Wszystkie maja się dobrze. Wcale mi aż tak tyłka nie skopałeś.
-Bo aż tak go skopać nie chciałem- rzuciłem prowokująco. Zmarszczyła brwi lekko się irytując ale wtedy do pomieszczenia wpadł Jack.
-Lisa! Myślałem, że poszłaś na obiad beze mnie- rzucił zdyszany i po chwili zanotował moją obecność.
-Przepraszam... Przeszkodziłem... W.. czymś?- zmieszał się wyraźnie, nie wiedząc co zrobić z dłońmi.
-W rozmowie, która i tak by się kłótnią zakończyła- podsumowałem krótko, a dziewczyną spojrzała oburzona ale nie skomentowała.
-Dean, będziesz za tydzień na półmetku zwiadowców?- chłopak próbował rozpaczliwie zmienić temat. Lekko zmarszczyłem brwi. Kompletnie zapomniałem o tym.
-Jako szef zwiadowców wypada, żebym się zjawił- wzruszyłem ramionami, a oni pokiwali głowami.
-Napijemy się drinka, szefie zwiadowców- Lisa rzuciła wesoło i pociągnięta przez Jacka w stronę wyjścia pomachała na odchodnym. Westchnąłem i zabrałem się za przenoszenie sprzętu na zaplecze. Lubiłem te dzieciaki ale miałem wrażenie, że Lisa sobie trochę na za dużo pozwala. Jakby nie było nadal byłem jej szefem i irytował mnie fakt, że przy innych kadetach też nie zbyt zważała na słowa. Cóż kiedyś przekroczy cienką granicę i zachowa się przy grupie niewłaściwe. Nie będzie to wtedy miłe dla mnie i dla niej tym bardziej.
*****
Castiel

Szedłem powoli leśną ścieżką. Bergil i Taurus biegali, od czasu do czasu podbiegając do mnie i sprawdzając czy wszystko gra. Dawno nie byli wypuszczani w związku z moim pobytem w szpitalu. Dean nie miał czasu o tym pomyśleć. Uśmiechałem się pod nosem obserwując jak te dzieciaki się cieszyły chwilami wolności. Czasami miewałem wątpliwości czy dobrze zrobiłem łapiąc Taurusa. Zabrałem mu wolność i mimo, że nie wyglądał na nieszczęśliwego w tym momencie to na początku rozpaczliwie chciał uciec. Z Bergilem historia wyglądała inaczej. Uratowałem go. Sam podjął decyzję, żeby zostać ze mną. Z zamyślenia wyrwał mnie siwek, który mnie szturchnął w ramię. Uśmiechnąłem się i wygrzebałem z kieszeni wyhodowany przez Chucka przysmak dla kopytnych.

-Złapiesz?- zapytałem patrząc w jego duże oczy, a on zaczął podrygiwać wesoło w miejscu. Zamachnąłem się i rzuciłem najdalej i najwyżej jak byłem w stanie. Siwy ruszył z całej siły w kierunku przysmaku, zadzierając łeb do góry i patrząc jakby go tu złapać. Prawda była taka, że nie wiedziałem czy byłbym w stanie wypuścić teraz Taurusa. Traktowałem go jak członka rodziny. Podbiegł do mnie Bergil więc go pogłaskałem i też rzuciłem przysmak. Dotarłem do swojej kryjówki. Rzuciłem do kopytnych.
-Zapolujcie- ze zrozumieniem kiwnęli łbami i pobiegli w sobie znanym kierunku. Zacząłem układać rzeczy, leki jakie tu miałem zgromadzone. Dbałem o to miejsce. Może to było chore przyzwyczajenie, a może obawa że sielanka za płotem Kansas nie będzie trwała wiecznie. Miałem jeszcze kilka punktów wokół osady zorganizowanych na wszelki wypadek. Życie w dziczy było dosyć oczyszczające. Codzienna walka o przetrwanie nie zostawiały czasu na myślenie nad swoją egzystencją. Dlatego często tu wracałem. Po drugiej stronie płotu za dużo myślałem. Uporządkowałem rzeczy i wyciąłem pędy niebezpiecznych roślin, które zaczynały obrastać moje podwórko. Chciałem zagwizdać za dzieciakami ale zabolała mnie głowa. Oparłem się o ścianę, przytrzymując pulsującą skroń. Przymknąłem oczy, wdychając powoli powietrze. Ból nieco ustąpił tylko po to żeby wrócić ze zdwojoną siłą. Przed oczami stanął mi niepokojący obraz. Widziałem Deana ze łzami w oczach. Mówił coś do mnie. Powalił mnie ciosem w szczękę i wyszedł. Dlaczego za nim nie biegłem? Nie rozumiałem nic z tego. To na pewno nie były wspomnienia. Ta wizja przypominała nieco te, które miałem o legendarnej trójcy ale widziałem w niej tym razem ludzi, których znałem. Otworzyłem gwałtownie oczy, ból nagle ustąpił. Ostrożnie ruszyłem w stronę miejsca mojej prowizorycznej kuchni czyli paleniska. Potrząsnąłem głową ale nic mi się nie działo. Nadal lekko zdezorientowany zagwizdałem i po chwili zza rogu wybiegł Siwy i Kary. Wskoczyłem na tego drugiego i pognałem w stronę jednej z moich kolejnych kryjówek.
*******
Dean

Cały dzień jak zawsze minął mi o wiele za szybko. Miałem dużo do zrobienia więc gdy zegarek wskazał na dwudziestą drugą nie byłem wybitnie zdziwiony. Marzyłem o ciepłym prysznicu i walnięciu się na kanapie obok Castiela i przyśnięcie przy jakimś filmie otulając go ramieniem. Mimo, że ledwo poruszałem nogami postanowiłem po drodze wpaść do Jo i Charlie. Miałem dla nich konfitury od Chucka. Mogłem je im podrzucić jutro ale miałem ochotę je zobaczyć teraz. Drzwi do ich domu były lekko uchylone. Zapukałem ale usłyszałem, że rozmawiają głośno dlatego nie miały szans mnie usłyszeć. Wszedłem do środka, chcąc krzyknąć, że ktoś je kiedyś okradnie ale zamilkłem słysząc swoje imię.
-Lepiej, żeby Dean się o tych bzdurach nie dowiedział. Jakby miał mało na głowie- głos Charlie niebezpiecznie drżał. Była wściekła.
-Ja wiem ale skąd takie artykuły? Dokopałam się do szyfrowanych serwerów gdzie jest tego mnóstwo Char! Nie sądzisz, że może lepiej jednak ich ostrzec?- Jo była mocno zaniepokojona. Zmarszczyłem czoło. O co im chodziło?
-Nie, nie warto bo to kompletne bzdury! Bujdy na resorach, kłamstwa, jakieś kurwa gówno!- rudowłosa się wydarła, a ja wszedłem w tym momencie do środka.
-Chyba się przypadkiem sam dowiedziałem- rzuciłem lekko. Charlie aż pobladła, a Jo zamknęła szybko hologram z jej chipa.
-Dean, co ty tu robisz?- Char próbowała mnie odciągnąć od tematu ale z poważną miną rzuciłem.
-Pokaż to- Jo otworzyła chipa mimo protestów rudowłosej. Zacząłem czytać nagłówki z rożnych blogów.

"Łamanie starych zasad burzy sprawdzający się od lat system bezpieczeństwa, czy nowi przywódcy doprowadzą do upadku Kansas?"

"Degeneraci władają osadą, to tylko kwestia czasu aż nowi przyjaciele tak chętnie przez nich hodowani pożrą nas żywcem"

"Zagłada tuż, tuż. Zaczęła się w dniu gdy obalono system"

"Przywódcą sekcji zwiadowców został ćpun, który nienawidził tej sekcji. Zabił więcej zwiadowców niż ktokolwiek inny, jakim cudem mamy wierzyć w happy end?"

"Nowe zasady wprowadza do niedawna najniebezpieczniejszy wariat wychowany w dziczy. Czy to nie jest podejrzane?"

Odwróciłem wzrok, dając tym samym znać, że może to wyłączyć. Nie rozumiałem skąd tyle jadu, skąd aż tyle takich artykułów. Czy ludziom naprawdę było lepiej, jak nie mieli wolnej woli i byli zamykani za nic w więzieniu? Tych kilka tytułów, które przeczytałem to była kropla w morzu. Pierwsza odezwała się Charlie.
-Nie przejmuj się tym. To kompletne bzdury. Zawsze się znajdzie ktoś komu coś nie pasuje. Nie masz na to wpływu- patrzyłem chwilę na nią po czym westchnąłem.
-Skoro to już do nas dotarło to znaczy, że musi być tego coraz więcej.
-Nie. To znaczy, że Jo znalazła koniec Internetu. To jest jakieś chore gówno. Nikt oficjalnie nie narzeka przecież nikt nie chciałby być znowu inwigilowany i zamykany za nic w więzieniu! Jesteśmy wybawcami tego miasta i nie pozwolę Ci myśleć inaczej- tupnęła na końcu nogą co mnie lekko rozbawiło.
-No dobrze rudzielcu. Niech Ci będzie.
-Za tydzień jest impreza zwiadowców. Chodźmy całą paczką. Ty i Gabe wpuścicie nas tylnymi drzwiami jak za starych, dobrych czasów- zaśmiała się, a ja kiwnąłem głową. To w sumie był dobry pomysł.
-Już i tak napisałam do Sama. Przyjedzie z Genevieve- wtrąciła się Jo, a ja spojrzałem zaskoczony.
-Sam ma dziewczynę?
-Widzisz wyrodny bracie, ty mu nie mówisz co z twoim chłopakiem to on Ci nie mówił że w ogóle ma dziewczynę- Charlie wskazała na mnie palcem oskarżycielsko. Przez ostatni miesiąc zaniedbałem Sammiego. Nadal to był dzieciak, ledwo skończył dwadzieścia jeden lat.  Westchnąłem i kiwnąłem głową.
-Zadzwonię jutro do niego i nadrobię plotki. Mam coś dla was- położyłem na stole konfitury od Chucka, a one klasnęły w dłonie.
-Chuck dotrzymał słowa. Cudownie! Dean lecisz do Casa czy zostajesz na babski wieczór?- zapytała ruda, a ja się zaśmiałem i mruknąłem.
-Z chęcią bym został ale jutro o szóstej wstaję i Cas pewnie już czeka z kolacją- zażartowałem, na co rudowłosa dodała.
-Z deserem pewnie też. To innym razem Kowboju, leć do swojego mustanga.
-Za dużo spędzasz czasu z Gabrielem i z pornosami- zganiłem ją, ukrywając rozbawienie. Uściskałem dziewczyny i ruszyłem w stronę domu. To był długi dzień, a wieczorne czytanie blogów mi z pewnością humoru nie poprawiło.

Tysiąclecie apokalipsy cz.2 ~ Miasto Ocalałych (Destiel)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz