Rano wstałem niewyspany. Budziłem się kilkanaście razy. Fuknąłem poirytowany. Nie umiałem nawet samodzielnie przespać całej nocy. Zwlokłem się w końcu z łóżka i przebrałem w strój treningowy. Ruszyłem do pokoju Sama i go obudziłem.
-Wstawaj leszczu, miałeś Chuckowi pomóc- jęknął i usiadł powoli, rozmasowując skronie.
-Masz może...- przerwałem jego zdanie w połowie rzucając mu na kolana całą paczkę aspiryny. Spojrzał dziękując i połknął od razu trzy tabletki.
-Może napij się wody, bo Cię brzuch rozboli- powiedziałem, a on prychnął.
-Dotrę do kuchni to się napiję. Nie mam trzech lat Dean- uniosłem ręce w obronnym geście i zszedłem na dół. Od razu wziąłem się za robienie śniadania. Sam przyszedł gdy kończyłem robić jajecznicę i nalał sobie wody do szklanki wypijając całą. Położyłem na stole nasz posiłek i nastawiłem wodę na kawę. Wzięliśmy się za jedzenie, potem szybko zebraliśmy się i wsiedliśmy do Impali. Podrzuciłem brata pod laboratorium, a sam ruszyłem w stronę sekcji zwiadowców. Wysiadłem z samochodu, zatrzaskując drzwi. Ruszyłem przez parking w stronę wejścia ale ktoś mnie zaczepił.
-Dean Winchester?
-Tak. Jakiś problem?- zapytałem zakapturzonego gościa ale nie uzyskałem odpowiedzi. Facet rzucił się na mnie z nożem i warknął.
-Czekaliśmy na Ciebie pod domem ale chyba się wyprowadziłeś- syknął, a mi ciśnienie podskoczyło. Castiel. Tam. Nocował. Uniknąłem ciosu, uderzając w nos napastnika. Zatoczył się i już chciałem go załatwić kopnięciem z półobrotu, kiedy ktoś mnie uderzył w głowę czymś ciężkim. Zatoczyłem się i zobaczyłem, że zakapturzonych było więcej. Pięciu facetów otoczyło mnie. Obserwowałem ich uważnie. Byli znacznie więksi niż ja, co oznaczało, że musiałem być szybszy. Adrenalina krążąca w moich żyłach spowodowała, że nie czułem bólu po uderzeniu w głowę. Ruszyli na mnie niemal na raz, jednak te kilka sekund różnicy między każdym pozwoliło mi na szybkie kontry i uniki. Powaliłem pierwszego, kopnięciem w jaja. Zwinął się w kulkę, co pozwoliło mi na przeskoczenie nad jego ciałem i pokrzyżowanie im planów. Ruszyli za mną ale już nie mieli jak mnie otoczyć. Miałem większe szanse. Pierwszych dwóch wyciągnęło noże. Sprawnie unikałem ciosów ale nie było to łatwe, a na pewno nie pomagał fakt, że dwóch następnych za parę sekund miało do nich dołączyć. Sprowokowałem wyższego do ciosu i w ostatniej chwili wykonałem przewrót w przód, tak że dziabnął swojego kolegę. Usłyszałem, jak tamten zawył, przeklinając wniebogłosy. Kończąc przewrót od razu dopadłem do kolejnego, uderzając go od dołu w krtań. Upadł na ziemię krztusząc się. Miałem ruszyć na ostatniego napastnika, ale usłyszałem za sobą szelest. Wysoki, który dziabnął swojego kumpla musiał się otrząsnąć z szoku nieco szybciej niż się spodziewałem, miałem się obrócić ale był odrobinę szybszy i z całej siły kopnął mnie w uszkodzone kolano. Wydarłem się i upadłem. Przez całe moje ciało przeszedł dreszcz. Noga niemiłosiernie bolała ale mimo to próbowałem jak najszybciej wstać. Nie zdążyłem. Któryś z napastników kopnął mnie w brzuch, powodując że ponownie wylądowałem na ziemi.-Może odechce Ci się teraz wprowadzać dzikich na tereny Kansas!- wydarł się któryś i kopnął mnie w twarz. poczułem jak strużka krwi cieknie mi po brodzie. Rozwalił mi nos.
-I tak zdechniecie. Zwolennicy starego systemu was zaduszą jak zwykłe kundle, a jest nas więcej niż wam się wydaje!- Kolejny kopniak. Zacząłem mieć mroczki przed oczami. Zatłuką mnie na śmierć. W momencie gdy już myślałem, że będzie po mnie przypomniałem sobie o nożu, który miałem na kostce. Przy kolejnym kopnięciu w brzuch zwinąłem się w kulkę, co pozwoliło mi sięgnąć do broni. Po chwili rzuciłem ostrzem w krtań największego. Mimo wszystko wycelowałem tak, żeby go nie zabić. Pozostali gdy to zobaczyli tak się przestraszyli, że zaczęli uciekać. Wezwałem medyka, który stacjonował w sekcji. Bez pytań zaczął robić opatrunek tamujący krwotok. Zwlokłem się z ziemi, a on zapytał.
-A pan nie potrzebuje pomocy?
-Nie- rzuciłem spluwając szkarłatną cieczą, która z nosa zdążyła mi napłynąć do ust. Pokuśtykałem do recepcji i rzuciłem do przerażonej dziewczyny za ladą.
-Przesyłka od Chucka Shurley'a- podała mi paczkę. Wyjąłem stabilizator i rozrywając nogawkę spodni przyczepiłem go do kolana. Po chwili się uruchomił, a mój chip się z nim połączył.
![](https://img.wattpad.com/cover/118094933-288-k740482.jpg)
CZYTASZ
Tysiąclecie apokalipsy cz.2 ~ Miasto Ocalałych (Destiel)
FanficDean, Sam, Cas, Charlie, Chuck, Gabriel, Meg, Jo, Bobby, Ellen, Crowley i inni żyją w świecie o który walczyli. Mają spokojne życie, które próbują sobie ułożyć po ciężkich doświadczeniach. Każdego dnia wkładają mnóstwo pracy w to aby Kansas zakwitło...