XLIII. Musimy wiać.

152 22 0
                                    

Patrzyłem na wszystkich. Powiedziałem im o listach gończych, a Gabriel mnie wyręczył i od razu dodał o incydencie Castiela, za co dostał od niebieskookiego mordercze spojrzenie. Jedynie Chuck bąknął, że jutro przeprowadzi kilka badań z Casem, a ja i Gabriel pójdziemy po jakiś prowiant. Nasz technik z moim bratem postanowili zarwać całą noc, na testach antidotum, co da im chwilę czasu na wspomniane wcześniej badania. Nadmieniłem, że w szpitalu kiedy Cas był nieprzytomny (bo doszliśmy do wniosku, że to był pierwszy atak) Charlie nic nie wykryła poza nieznaczną niezgodnością w DNA. Chuck mruknął, że te badania ze służbą zdrowia nic nie będą miały wspólnego więc wolałem nie wchodzić w dalsze szczegóły. Ja padałem po naszej akcji z nóg dlatego oparłem się plecami o ścianę, przymykając powieki.

-Mogę się dołączyć?- otworzyłem oczy i zobaczyłem delikatny uśmiech Casa. Kiwnąłem głową, a on usiadł obok i chwilę milczeliśmy. 

-Właściwie to miałem zamiar się kimnąć- rzuciłem w końcu, a on wzruszył ramionami.

-Ja miałem zamiar po prostu posiedzieć obok więc nie krępuj się- zaśmiałem się cicho ale przymknąłem ponownie powieki. Przebudziłem się kilka godzin później. Zorientowałem się, że opieram głowę na ramieniu Casa, który również odpłynął. Przeciągnąłem się i usiadłem prosto.

-O nie. Już się obudziłeś?- mój brat się zaśmiał i dodał.- miło było na was popatrzeć.

-Taa...- mruknąłem nadal zaspany.

-To co pogodzeni?- zapytał tym razem Chuck, a ja wzruszyłem ramionami.

-Jutro pogadamy jak stąd wreszcie wyjdziemy- kiwnęli na to głowami i uśmiechnęli się do siebie. Przewróciłem oczami ale nic nie powiedziałem. Wstałem i ruszyłem do nich.
-Pomóc wam?- zapytałem.
-Idź na zaplecze i zrób nam proszę kawę czarną jak diabeł. Najlepiej cały dzbanek- kiwnąłem głową i ruszyłem w wyznaczonym kierunku. Sam już raczej nie zasnę dlatego kubek mocnej kawy to było coś czego potrzebowałem. Na zapleczu było mnóstwo proteinowych batoników a mi zaburzało w brzuchu. Uświadomiłem sobie, że nie jadłem ponad dobę i znając Sama i Chucka też pewnie nie zaprzątali sobie głowy fizjologicznymi potrzebami. Wziąłem trzy batony, wsypałem ziarenka do ekspresu i go uruchomiłem. Po dziesięciu minutach wróciłem z dzbankiem, trzema kubkami i batonami do nich i mruknąłem.
-Przerwa. Jedliście coś w ogóle?
-Tak, jak poszliście na akcję- Sam machnął ręką nie odrywając się od maszyny.
-To było z dziesięć godzin temu, a do tego nie śpicie. Chcecie się wykończyć? Przerwa kurwa- powiedziałem zdenerwowany i zamknąłem samowi maszynę przed nosem. Westchnął i mruknął.
-Nie jesteśmy w podstawówce Dean. Nie musisz mi matkować.
-Muszę kiedy zachowujesz się jak idiota- powiedziałem unosząc zadziornie podbródek. Mój brat musiał być naprawdę zmęczony bo zrezygnował z dalszych dyskusji. Jedynie podał Chuckowi kubek i batona. Zabraliśmy się za jedzenie. Popijałem słodycz naprawdę mocną kawą. Powoli czułem jak krew w moich żyłach zwiększa obroty, a ja się zaczynam budzić do życia.
-Ruszę po zapasy, za jakąś godzinę póki całe miasto śpi- mruknąłem, a Chuck pokiwał głową z dezaprobatą.
-Unosisz się, że Sam się głupio zachowuje a chcesz iść w pojedynkę na akcję?
-Nie no nie w pojedynkę ale z drugiej strony trochę szkoda mi ich budzić.
-Obudź Gabriela, tego idioty nie będzie szkoda- Chuck oczywiście nie mógł się powstrzymać od swoich komentarzy, na co parsknąłem śmiechem, prawie polewają się czarnym napojem.
-A tak na serio, to weź Gabe'a lepiej niech Cas nie bierze za dużo na siebie skoro w każdej chwili może mieć reset- dodał Sam, a ja kiwnąłem głową. Chwilę nie patrzyłem co robi nasz technik, a ten zniknął mi z oczu. Obejrzałem się zobaczyłem jak kopie w udo Gabe'a, a ten zamiast się obudzić, zwija się w kłębek.
-Nawet się obudzić jak normalny człowiek nie umie- wyklął pod nosem i po chwili dodał.- wstawaj baranie!- prezydent w końcu się obudził ciskając wzrokiem pełnym gromów.
-Ostatnie czego pragnę tuż po brutalnym obudzeniu to oglądanie twojej parszywej gęby. To przekracza granice okrucieństwa!
-Wstawaj a nie jęcz jak królewna śnieżka co ją książę za wcześnie obudził- odgryzł się Chuck, na co jego rozmówca prychnął.
-Chyba Ci się bajki pomyliły, tu prędzej pasuje bajka co królewna ropuchę pocałować musiała ale u mnie happy endu by nie było, ropucha nadal by do złudzenia przypominała Chucka Shurley'a.
-W twojej bajce nawet nie ma motywu spania, jesteś bez sensu. I na pewno nie dałbym się pocałować takiemu autyście- Shurley przewrócił oczami i wrócił do pracy. Rzuciłem Gabe'owi batonik i podałem kubek kawy.
-Jedz, pij i idziemy po zapasy. Gdy skończymy pracę w laboratorium od razu wracamy za płot więc im szybciej ogarniemy prowiant tym lepiej- kiwnął głową i zabrał się za jedzenie. Byliśmy wszyscy zmęczeni ale musieliśmy walczyć. Za dużo poświęciliśmy tej osadzie, żeby teraz tak po prostu odpuścić. Zebraliśmy się w końcu i ruszyliśmy w stronę spiżarni w jego domu. Miał tam mnóstwo nie psujących się, zapuszkowanych zup, przecierów i innych pierdół. Wzięliśmy część zapasów od niego, a po drugą część poszliśmy do mojego starego domu. Kasnas naprawdę spało, a patrole były rzadkie. Dlatego szybko byliśmy z powrotem. Reszta dnia zleciała na pomaganiu Chuckowi i Samowi przy wszystkich testach i badaniach Castiela. Nic na nich nie wyszło nowego. Postanowiliśmy wrócić już za mur.
-To nam skróci czas mordęg o kilka tygodni. Złapaliśmy dobry trop- mruknął Chuck, mając na myśli antidotum.
-Czyli było warto tu przyleźć- skwitowałem. Zamknęliśmy laboratorium, włączając wszystkie zabezpieczenia. Dodatkowo, nasz technik włączył kilka dodatkowych wynalazków i monitoring. Nikt nie miał szans się przedostać do środka, chyba że postanowią zburzyć budynek, co by było dość prawdopodobne gdyby odkryli, że się w nim ukrywamy. Przeszliśmy w okolice strefy opuszczonej.  Zatrzymałem grupę i wskazałem na małe dziecko bawiące się kamieniami przy samym przejściu. Podszedłem niepewnym krokiem i mruknąłem.
-Dlaczego się tu bawisz sama?- młoda siedziała plecami do mnie ale słysząc mój głos wyprostowała się. Po chwili wydała z siebie pisk czy coś podobnego i skoczyła w moim kierunku, przewracając mnie.
-Kurwa- przekląłem, kiedy z niesamowitą siłą zacisnęła dłonie na mojej szyi. Spojrzałem w jej rozbiegane oczy i kropelki potu na czole. Zmutowała. Chciała mnie zabić. Próbowałem ją zrzucić z siebie ale nie byłem w stanie. Słabłem z minuty na minutę. Wtedy zobaczyłem nogę, która zamaszystym kopniakiem zrzuciła ją ze mnie. Zacząłem kasłać i spojrzałem na Gabriela, a później na swojego niedoszłego oprawcę, który stracił przytomność.
-Musimy wiać- rzucił mój kumpel i pomógł mi wstać. Zobaczyłem Casa z wyciągniętym łukiem i przestraszonym spojrzeniem. Czyli mogłem założyć, że chciał przestrzelić zmutowaną ale Gabriel powstrzymał go, nie chcąc z nas robić zwyrodnialców i dawać kolejnych pomysłów na banery bo strzały Castiela były dosyć rozpoznawalne. Biegliśmy przez strefę opuszczoną, kiedy kolejni mutanci wyczuli nasz zapach i zaczęli nas gonić. Próbowali nas zapędzić w danym kierunku. W tym samym momencie dotarło to do Castiela i rzucił przerażony.
-To pułapka!- nie było czasu się zastanawiać. Wydarłem się, przeładowując pistolet.
-Biegiem do Otratora za naszym domem! Przy tym będą na nas czekać zwiadowcy- ruszyli biegiem, a ja wykorzystując zamieszanie pobiegłem w drugą stronę wystrzelając w powietrze. Zmutowani chwycili mój trop i zaczęli mnie gonić. Dzięki temu moi przyjaciele mogli jakoś przebiec do drugiego wyjścia stąd. Biegłem ile sił w nogach, słysząc za sobą oddechy i wściekłe pomruki mutantów. Prawie wybiegłem ze strefy opuszczonej. Musiałem ich jakoś zgubić i się schować w Kansas po czym dać nogę gdy zwiadowcy pomyślą, że jednak zwialiśmy wszyscy. Potknąłem się o coś i straciłem równowagę. Podparłem się dłońmi, zdzierając z nich skórę ale po chwili podrywałem się ponownie do biegu. Wtedy jeden ze zmutowanych się na mnie rzucił, powodując, że runąłem jak długi. Oddech tak samo jak i bicie serca niesamowicie mi przyspieszyły. Zrzuciłem kopniakiem napastnika ale zaraz był kolejny. Chciały mnie po prostu zabić. Jakkolwiek bylebym przestał oddychać i wtedy pewnie zostawili by na tym betonie moje truchło, szukając kolejnych bijących serc do zatrzymania. Przy szarpaniu się z dwoma już mutantami uderzyłem potylicą w beton tracąc orientację. Zimne palce zacisnęły się na mojej szyi, a ja zacząłem odpływać z powodu braku tlenu. Resztką świadomości usłyszałem strzały i poczułem jak ktoś mnie podnosi. I wtedy nastała ciemność.

*****

Szybki rozdział ale ważny. Jak myślicie co będzie dalej? :)
Robię wam weekendowy maraton rozdziałów, może jutro też mi się uda coś dodać.

Hope you liked it! Till next time! :*

Tysiąclecie apokalipsy cz.2 ~ Miasto Ocalałych (Destiel)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz