Sam
Ciężko łapałem oddech. Wszędzie był chaos. Krzyki. Płacze. Miałem dosyć ale szło nam nie najgorzej. Duża część ludzi była po naszej stronie. Przeładowałem pistolet i zestrzeliłem kolejnych napastników. Obejrzałem się przez ramię. Wspomnienia z poprzedniej bitwy dawały się mi we znaki. Cały czas miałem wrażenie, że za rogiem czai się Abbadon, celując w moją głowę. Wiedziałem, że Castiel ją zabił ale uczucie lęku cały czas mi towarzyszyło. Przez to nie byłem w stanie się skupić w stu procentach na walce. Uniknąłem ciosu od zwiadowcy, który zamachnął się maczetą. Był w szale. Kiedy stracił równowagę, podłożyłem mu nogę i się przewrócił. Odwrócił się na plecy, chcąc szybko wstać ale niewiele myśląc kopnąłem go w gębę, powodując, że stracił przytomność. Przeładowałem pistolet i zestrzeliłem dwóch kolejnych ludzi. Lista osób, które straciły przeze mnie życie się powiększała, a obiecałem sobie kilka lat temu, że już nigdy tej listy nie otworzę. Byłem naiwny. W ferworze walki nie widziałem nikogo z ekipy. Oszalały tłum nas porozrzucał w różne części placu. Przez chwilowe rozkojarzenie dostałem z rękojeści w nos. Złapałem się za niego, sycząc z bólu. Napastnik rzucił się na mnie i zaczął dusić. Szybkim kopnięciem zrzuciłem z siebie wielkiego faceta i odbezpieczając pistolet przestrzeliłem mu łeb. Zerknąłem przed siebie i zobaczyłem Bobby'ego. Jeden ze zwiadowców sprzedał mu cios prosto w twarz. Gdy ten stracił równowagę, drugi odbezpieczył pistolet.
-Nie!- Wydarłem się i ruszyłem biegiem w tamtą stronę, odbezpieczając swoją broń. W biegu zestrzeliłem jednego z nich. Drugi odwinął się z prędkością światła w moją stronę i wystrzeliliśmy jednocześnie. Czas jakby na chwilę zwolnił. Trafiłem w szyję ale sam też poczułem przenikliwy ból. Przystanąłem nie do końca wiedząc co się dzieje. Spojrzałem na swoje ramię, z którego leciała krew. Pierwszy raz w życiu dostałem kulkę i bolało jak cholera. Złapałem się za krwawiące miejsce. Sprawną ręką rozerwałem materiał z koszulki i obwiązałem ranę ściskając ją mocno. Ból był tak przeszywający, że nie mogłem oddychać. Sięgnąłem do pasa i wyciągnąłem stamtąd zastrzyk znieczulający i wbiłem go sobie. Zwlokłem się z ziemi modląc się, żeby szybko podziałało i dotarłem do Bobby'ego. Był tak pobity, że nie mógł wstać. Wziąłem go pod zdrowe ramię i doprowadziłem na bok. Zrobiłem mu zastrzyk znieczulający. Kiedy zaczął działać, mój były trener koszykówki jakoś wstał.
-Musisz odpuścić. W tym stanie Cię załatwi nawet kadet- kiwnął głową i ruszył w stronę schronów. Przystanął i rzucił.
-Pomogę Ellen z rannymi.
-Niech najpierw Ciebie opatrzy- krzyknąłem przez ramię i ruszyłem z powrotem do walki. Z jedną ręką było mi ciężej ale musiałem przyznać, że znieczulacz działał bardzo dobrze. Ktoś pociągnął mnie za kamizelkę. Odwróciłem się zdezorientowany, chcąc już zadać cios napastnikowi. Powstrzymałem się w ostatniej chwili widząc Gabriela, podnoszącego dłonie w obronnym geście.
-To ja! To ja!- wydarł się, a ja zapytałem.
-Co jest?
-Musimy ruszyć w stronę anteny. Crowley się z nami skontaktował, że mamy uruchomić kamerę w gabinecie prezydenta.
-Dlaczego? Znowu tam? Co się dzieje?- zapytałem zdezorientowany, na co w końcu się odezwał Chuck.
-Nie mieliśmy czasu na dłuższą pogawędkę więc wiemy tyle co ty. Po prostu mamy rozkaz i go wykonujemy, idziesz? Przydasz się w przebiciu przez hasło bo nie wiem czy sam ogarnę.
-Ja to już robiłem kilka lat temu kiedy to było z dziesięć razy mniej skomplikowane ale co trzy głowy to nie dwie- rzucił Gabriel, krzywiąc się na niemiłe wspomnienia. Rozejrzałem się, zastanawiając którędy będzie nam najłatwiej się tam dostać.
CZYTASZ
Tysiąclecie apokalipsy cz.2 ~ Miasto Ocalałych (Destiel)
FanfictionDean, Sam, Cas, Charlie, Chuck, Gabriel, Meg, Jo, Bobby, Ellen, Crowley i inni żyją w świecie o który walczyli. Mają spokojne życie, które próbują sobie ułożyć po ciężkich doświadczeniach. Każdego dnia wkładają mnóstwo pracy w to aby Kansas zakwitło...