Rano napisałem do Gabriela, żeby poprowadził trening za mnie. Bez zbędnych pytań się zgodził, za co byłem mu ogromnie wdzięczny. Cas nadal spał w najlepsze, dlatego ponownie odpalając papierosa ruszyłem w stronę zagrody. Nakarmiłem Bergila i Taurusa. Postanowiłem w drodze wyjątku ich dzisiaj wypuścić na polowanie otworzyłem bramę i pozwoliłem im wybiec. Wieczorem ich ściągnę. Wróciłem ponownie do domu i spojrzałem na opatrunki Casa, które lekko przesiąkły krwią. Uszkodzenia były na tyle głębokie, że krwawiły pomimo szwów. Zacząłem je zdejmować kiedy niebieskie tęczówki, lekko zamglone snem na mnie spojrzały.
-Nie ruszaj się- warknąłem, a on posłusznie wykonał moje polecenie. Zmieniłem bandaże. Mimo lekkiego krwotoku rany wyglądały dobrze. Niebieskooki mi cicho podziękował. Ja wyszedłem do kuchni i wróciłem z zaparzonymi ziołami. Postawiłem kubek na jego szafce i dodałem po chwili.
-Wypij. To te twoje dziwne mieszanki co przyspieszają gojenie- już chciałem odejść ale zatrzymałem się w połowie drogi i odwróciłem do niego.- Jak się czujesz?- zapytałem, a on lekko się uśmiechnął i mruknął.
-Lepiej, dziękuję- ja nadal będąc na niego zły odwróciłem się i wyszedłem. Wylądowałem na ganku i odpaliłem kolejną fajkę. Martwiłem się o niego. Dlaczego nie wziął mnie ze sobą? Nie zabroniłbym mu ryzykowania ale do jasnej cholery gdyby mnie wziął to może mógłbym mu jakoś pomóc. A co jakby go ten wilk tam zabił? Dreszcz przeszedł po moich plecach. Zaciągnąłem się mocniej, a dym wypełniający moje płuca pozwolił mi przez chwilę nie myśleć o tym wszystkim. Poczułem dłoń na ramieniu. Castiel usiadł obok i na mnie spojrzał. Nie skomentował mojego palenia, jedynie mruknął.
-Przepraszam- jego duże niebieskie i szczenięco niewinne oczy sprawiały, że żołądek mi się zaciskał i miałem ochotę przestać się dąsać. Jednak nie mogłem tak szybko odpuścić. Chciałem wyjaśnień.
-Nie przepraszaj. Przeprosiny wiążą się z postanowieniem poprawy, na którą się raczej nie zanosi- powiedziałem cierpko i wziąłem kolejnego bucha, dmuchając mu w twarz. Skrzywił się lekko ale nadal nic nie powiedział.
-To co mogę innego zrobić?- zapytał lekko wkurzony, a ja wzruszyłem ramionami.
-Dlaczego nie chcesz mnie wziąć ze sobą? Albo mogłeś mi chociaż powiedzieć co będziesz robił. Gdyby Cię te wilki zeżarły to do końca życia bym się zastanawiał czemu zniknąłeś, czy żyjesz, dlaczego ode mnie uciekłeś... Uważasz, że to w porządku?
-Nie zbyt- podrapał się po karku. Zapadła chwila niezręcznej ciszy, którą w końcu przerwał niebieskooki.
-Nie powiedziałem Ci bo byś mnie samego nie puścił. A ja... Cóż potrzebuję tego. Żyłem chyba za murem zbyt długo i potrzebuję samotności czasami.
-Ale do cholery nie zabraniam Ci tam łazić! Tylko czy musisz chodzić sam w najgorsze miejsca?!
-Tak. Wtedy jestem się w stanie skupić, twoja obecność by mnie tylko rozpraszała. Poza tym gdyby Ci się coś stało...
-Umiem o siebie zadbać- warknąłem, przydeptując kiepa na schodach. Znowu zapadła cisza.
-Jeżeli mi ufasz to pozwól mi iść samemu- zaczął znowu, a ja spojrzałem na niego krzywiąc się.
-Ja Ci ufam. Problem w tym, że ty nie ufasz mi Castiel- wstałem i zostawiłem go tam samego. Założyłem strój treningowy i ruszyłem w stronę sekcji zwiadowców. Przy sali treningowej wskoczyłem do środka i zacząłem intensywnie ćwiczyć. Zacząłem od podciągania się, brzuszków, pompek... Mógłbym tak jeszcze długo wymieniać. Kiedy miałem dosyć wziąłem kij i zacząłem nim wymachiwać, przypominając sobie wszystkie ruchy. Czując jak strumienie potu spływają po moich plecach, zdjąłem koszulkę. Wtedy ktoś wszedł na salę.
-Chyba za dużo Cię wyręczam skoro masz tyle wolnego czasu.
-Nie mam nastroju Gabe- mruknąłem, a przyjaciel mi się przyjrzał i gwizdnął.
-Kogo chcesz wyrwać tym sześciopakiem? Castiela tu nie ma- spojrzałem na niego zirytowany, a on uniósł ręce w geście zrozumienia.
-Problemy w niebie?- zapytał, a ja kiwnąłem głową.
-Wczoraj prawie zginął bo poszedł sam polować na wilka- Gabriel podrapał się po głowie i wziął drugi kij.
-Wiesz, Cas zawsze był zamknięty w sobie. Poza tym to raczej typ samotnika, większość życia tak spędził, musisz to brać pod uwagę.
-Nawet nie wiedziałem, że jest za płotem. Ty byś chciał, żeby Meg Ci taki numer wywinęła?
-Gdyby zechciała to by mnie nawet za to nie przeprosiła- wzruszył ramionami i dodał po chwili- dlatego wybranką mojego serca nie był dzikus zza płotu. Musisz jakoś z tym żyć- wtedy ruszył na mnie z kijem i zaczęliśmy pojedynek. Oboje byliśmy szybcy, a nasze ruchy silne i krótkie. Dostał ode mnie w bok, dlatego mnie kopnął. Straciłem równowagę i przewróciłem się na plecy, wtedy zamachnął się na mnie ale zablokowałem jego ruch swoim kijem. Pomógł mi wstać i dodał.
-Jeden do jednego.
-Oszukiwałeś- prychnąłem, a on wzruszył ramionami.
-Musicie wypracować jakiś kompromis- mruknął mój przyjaciel.
-Łatwo powiedzieć- tym razem ja zaatakowałem i zaczęliśmy się okładać kijami. Może nie była to moja ulubiona broń ale dobrze sobie z nią radziłem. Po szybkim uniku podciąłem mu bronią nogi, tak że wylądował na plecach.
-Nie trać koncentracji- mruknąłem, podając mu dłoń i pomagając wstać. Ciężko dyszeliśmy ale ten krótki pojedynek dobrze nam zrobił.
-Kompromis Dean'o pamiętaj- uśmiechnął się, a ja kiwnąłem głową.
-Dzięki stary. Czasami zapominam, ze Cas jest specyficzny.
-Od tego mnie masz. Ktoś musi za Ciebie myśleć.
-Kutas.
-Idiota- zaśmialiśmy się i odstawiliśmy broń na swoje miejsce. Szliśmy przez korytarze tej sekcji we dwóch, jak za starych czasów. Aż ciężko mi wrócić myślami do czasów kiedy walczyliśmy tu o przetrwanie. Teraz walka toczyła się na innym froncie, a stawka była o wiele większa. Musieliśmy pokonać tok ewolucji i każdego dnia wkładaliśmy mnóstwo energii w odwrócenie jej biegu a stawialiśmy milimetrowe kroki. Czasami było to męczące. Ruszyłem do swojego biura nadrobić trochę papierowej roboty. Tam też miałem kilka czystych koszulek, treningowa była zbyt mokra, żeby ją ponownie wkładać.
-Spadam do siebie- mruknął mój przyjaciel, a ja kiwnąłem głową. Też miał dużo pracy. Każdy z nas ledwo się wyrabiał. Wchodząc do pokoju natknąłem się na kadetkę, która bąknęła "dzień dobry" i rumieniąc się spuściła głowę i ruszyła w swoim kierunku. No tak. Nie miałem koszulki. Rozbawiony się za nią obejrzałem i wszedłem do siebie. Zacząłem porządkować wyniki moich podopiecznych. Niektórzy sobie dobrze radzili, inni byli na granicy wylecenia stąd. Do jednej teczki wrzuciłem kiepskie przypadki i postanowiłem zrobić im dodatkowe zajęcia wyrównawcze. Jak to nic nie da, znaczy że nie są do tego stworzeni. Zastawię im inny przydział. Kiedy skończyłem kartotekę szkoleniową, wziąłem się za patrole. Otworzyłem hologram dyżurów, wezwań, interwencji. Rozplanowałem patrole na kolejny miesiąc, wpisując siebie w najtrudniejsze akcje. Zgrałem to sobie na chipa, żeby mi przypominał dzień wcześniej o patrolu. Dalej przejrzałem wyniki zwiadowców ale każdy dobrze sobie radził, większość interwencji przynosiła pożądany skutek. Zanim się zorientowałem była szesnasta. Ruszyłem do wyjścia. Oprócz wieczornego treningu na strzelnicy dla kadetów już nic nie miałem do roboty. Wszedłem do domu, a Cas się właśnie szykował do wyjścia.
-Gdzie idziesz?- zapytałem, a on spokojnie odpowiedział.
-Na zakupy.
-Pójdę z tobą- powiedziałem nie czekając na jakąkolwiek odpowiedź. Chciałem z nim spędzić czas. Tak po prostu, bez kłótni, obowiązków, presji otoczenia. Mojemu chłopakowi się chyba to spodobało bo lekko się uśmiechnął i szedł ze mną ramię w ramię.
-Już mi przeszło- powiedziałem do niego, a on kiwnął głową.
-Rozumiem, że się martwisz. Przykro mi, że musisz to robić.
-To oczywiste, że zawsze będę się o Ciebie martwić ale jeżeli tego potrzebujesz to w porządku. Po prostu mnie informuj kiedy idziesz za płot i gdy będziesz w opałach użyj chipa do mnie, dobra?
-Dobra- kiwnął głową. Byłem lekko zaskoczony, że tak łatwo poszło. Jednak kompromis Nie był taki trudny do uzyskania. Uśmiechnąłem się pod nosem i dyskretnie splotem palce naszych dłoni. Gdy weszliśmy do sklepu niebieskooki ruszył po wózek na zakupy. Przemierzaliśmy kolejne półki, a ja z radością jako pierwszy nasz zakup władowałem do koszyka ciasto wiśniowe. Zastanawialiśmy się co nam się przyda w najbliższym czasie i co by tu kupić na dzisiejszą kolację. Cas obrócił się gwałtownie kiedy zobaczył steki wołowe i wpadł na ekspedientkę. Była to niewysoka brunetka, o podobnie niebieskich oczach.
-Przepraszam panią- mruknął, pomagając jej podnieść jakieś produkty, które jej wytrącił z dłoni. Kobieta zerknęła na niego i zalotnie się uśmiechnęła, mówiąc.
-Jestem Hannach.
-Castiel- przygryzła wargę. Tego już za wiele. Nerwowo przestąpiłem z nogi na nogę, chcąc jakoś przyspieszyć ich zbieranie rzeczy z podłogi. W pewnym momencie sięgnęli do jednego produktu, tak, że Cas dotknął jej dłoni. Nosz kurwa czy morderstwo w miejscu publicznym z kamerami uszło by mi płazem?
-Może...- zaczęła dziewczyna, mrugając głupkowato oczami. Nie wytrzymałem.
-Może nie- warknąłem i pociągnąłem Casa za rękę. Popatrzył na mnie zdezorientowany.
-Co ty robisz?
-Nie będziesz flirtował z jakąś dziunią na moich oczach, bo jeszcze bym zrobił coś czego bym pożałował- warknąłem, a on spojrzał na mnie jeszcze bardziej zdezorientowany.
-Co? Co robił?
-No ślepy jesteś? Laska niemal Cię na randkę nie zaprosiła!
-Nie zwracałem na nią uwagi bo nie jestem zainteresowany jakimiś laskami- powiedział, przyciągając mnie i lekko muskając moje wargi. Cała złość wyparowała. W sklepie nikogo nie było dlatego nie przejmowałem się tym publicznym okazywaniem sobie uczuć. Nie lubiłem tego robić przy ludziach.
-Podoba mi się jak jesteś zazdrosny- dodał, po czym odsunął się ode mnie i puszczając mi oczko ruszył przed siebie. Dlaczego ten dupek musiał być aż tak pociągający nawet w jebanym sklepie?*****
Miłego wieczoru lub poranka :*
Till next time!
CZYTASZ
Tysiąclecie apokalipsy cz.2 ~ Miasto Ocalałych (Destiel)
FanfictionDean, Sam, Cas, Charlie, Chuck, Gabriel, Meg, Jo, Bobby, Ellen, Crowley i inni żyją w świecie o który walczyli. Mają spokojne życie, które próbują sobie ułożyć po ciężkich doświadczeniach. Każdego dnia wkładają mnóstwo pracy w to aby Kansas zakwitło...