LV. Jeśli.

97 22 4
                                    

Dean

Planowanie i szykowanie się do akcji powoli postępowało, a ja jako tako się trzymałem na powierzchni. Sam podejrzanie czasami na mnie zerkał ale tak naprawdę nikt nie miał czasu mnie niańczyć, co dawało mi przewagę. Dzisiaj Chuck zabrał mojego brata do kryjówki z jakimiś częściami, żeby spróbować uratować jego spalony sprzęt. Charlie też mi proponowała, że będziemy biegać razem ale wykręciłem się fatalną kondycją i tym, że nie będę zabierał fuchy Bobby'emu i Ellen. Dzisiaj wieczorem większość ruszyła po granaty ponieważ kryjówka była daleko. Druga ekipa składająca się z Charlie, Meg, Bobby'ego i Ellen poszła w krótszą trasę po jakieś naboje. Lisa miała zostać pilnować terenu i Mary. Mała spała w najlepsze. Zamknąłem drzwi na kłódkę i pobiegłem pod swoje drzewo. Niedługo ruszymy za mur, czułem to coraz bardziej. Mimo, że byłem zdecydowany na swój plan bałem się, że pójdzie coś nie tak. Nabrałem płynu do strzykawki i wkułem się z impetem w brzuch. Zerknąłem na puste już naczynie by zrozumieć, że była nieco większa niż pozostałe. Zakląłem pod nosem. Wziąłem za dużo. Wstałem, czując jak narkotyk rozchodzi się po moich żyłach, a ja wpadam w błogi stan naćpania. O ile wcześniejsza dawka powodowała, że lepiej funkcjonowałem i byłem spokojniejszy, tak ta jak już czułem wpływała na mnie ogłupiająco, powodując że nie do końca panowałem nad swoimi odruchami. Zakryłem ściółką swoje pudełko i ruszyłem chwiejnym krokiem w stronę kryjówki. Chyba. Poczułem, że mi niedobrze i zacząłem się śmiać do siebie. Nie wiedziałem z czego. Chyba bawił mnie mój stan. 

-Dean?- odwróciłem się gwałtownie i zobaczyłem Lisę z pistoletem, który rozładowała gdy się upewniła, że ja to ja.

-Ja bym jednak z powrotem naładował gnata- mruknąłem rozbawiony, patrząc na jej zmartwioną twarz.

-Wszystko gra?- zapytała, świecąc mi latarką po oczach. Z rozdrażnieniem złapałem jej dłoń, przytrzymując ją mocno, tak że aż się skrzywiła.

-Nie rób mi tak- warknąłem. Patrzyliśmy na siebie w ciszy, ona mimowolnie zerknęła na moje usta. Prychnąłem rozbawiony, a ona zmarszczyła brwi i zaczęła pytanie którego bardzo nie chciałem usłyszeć.

-Brałeś coś, czy...- przerwałem jej wypowiedź pocałunkiem. Sam nie wiedziałem dlaczego to robię. Nie chciałem odpowiadać? Może się bałem dalszej części pytania? Może po prostu chciałem to zrobić? Może chciałem przez chwilę zapomnieć, że jestem jebanym ćpunem, którego dni są policzone? Dziewczyna oderwała się ode mnie, patrząc zdezorientowana.

-Co Cię napadło?- zapytała, a ja spojrzałem na nią, czując jak w moich oczach gromadzą się łzy. Świetnie, naćpany byłem jak baba w ciąży.

-A Ciebie?- zapytałem po chwili kontynuując myśl.- Skoro nasze dni są policzone to dlaczego myślisz co robisz? Po co się zastanawiasz co mi odbiło? Kiedy przekroczymy mur pewnie nic z nas nie zostanie...

-Przestań- warknęła i tym razem to ona mnie pocałowała. Pogłębiłem pocałunek, przyciskając ją do drzewa. Miałem wrażenie, że czegoś mi w tym brakuje ale nie zważałem na to. I tak było przyjemnie. Oderwałem się od jej ust i obcałowałem jej szyję. Zacisnęła palce na moich ramionach, wywołując tym mój głupkowaty uśmiech. Wróciłem do jej ust, pozwalając jej momentami prowadzić. Ściągnęła mi koszulkę, na moment przyglądając się moim bliznom i ledwo zagojonym ranom.

-Wiem, masakra- wzruszyłem ramionami, bo właściwie miałem w dupie swój wygląd ale ona pokręciła głową i szepnęła.

-Nie- przejechała opuszkami palców po uszkodzonej w wielu miejscach skórze- to piękne- na jej słowa prychnąłem i ściągnąłem jej koszulkę. Zacząłem obcałowywać jej obojczyki, zjeżdżając niżej. Ściągnęła stanik więc ustami musnąłem jej piersi. Narkotyk zawładnął już całym moim ciałem powodując nadmierną euforię. Rozebraliśmy się, a ona wskoczyła na mnie oplatając mnie w pasie nogami. Zachwiałem się i potknąłem o korzeń więc runęliśmy na ziemię jak dłudzy. Zaczęliśmy się śmiać.

Tysiąclecie apokalipsy cz.2 ~ Miasto Ocalałych (Destiel)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz