Dotarliśmy na miejsce. Wszyscy wyskoczyli z auta. Otworzyłem bagażnik, gdzie miałem mnóstwo różnych broni. Każdy pospiesznie wziął co chciał. Mur był naruszony, długo nie wytrzyma takiego obciążenia.
-Wychodzimy?- zapytał Gabriel, a ja kiwnąłem głową. Lepiej było załatwić sprawę po drugiej stronie niż dopuścić do tego, że wpełznie tu Bóg jeden wie co. Przeładowałem pistolet i chciałem ruszyć pierwszy, kiedy Cas przytrzymał mnie za ramię.
-Ja pójdę pierwszy- wyminął mnie i zniknął w Otratorze. Wzięliśmy szybko zastrzyki dotleniające i ruszyliśmy tuż za nim. Po drugiej stronie był rozpierdol. Dosłownie. Wszystko zareagowało na naszą obecność szałem. Rośliny, jakieś ptaki i kilka saren skoczyło w naszym kierunku. Na nasze szczęście większych zwierząt nie było. Przynajmniej na chwilę obecną. Największe zniszczenia robiły kłącza roślin, które teraz chciały nas rozerwać na strzępy. Zrobiłem unik, starając się mimo wszystko nie stawać za mocno na prawą nogę. Charlie siłowała się właśnie z jakimś zielskiem, kiedy od góry zaczął lecieć w jej kierunku jastrząb. Wyciągnąłem sztylet i rzuciłem go w roślinę atakującą mnie. Trafiłem. Przebiłem jej łodygę na wylot, trafiając ostrzem w korę drzewa. To unieruchomiło to cholerne zielsko na jakiś czas. Wykorzystując chwilę spokoju wymierzyłem w łeb skrzydlatego napastnika i wstrzymując słup powietrza wystrzeliłem. Padł obok Char. Kiwnęła mi głową, tym sposobem dziękując. Wyciągnąłem maczetę, ucinając Przybite do drzewa kłącze. Zacząłem machać bronią po kolei ukrócając te zielone gówna. W drugiej ręce miałem naładowany pistolet, w razie gdyby któreś ze zwierząt zaatakowało mnie lub kogoś z ekipy. Castiel zestrzelił dwie sarny i też wziął się za obcinanie łodyg. Chuck w pewnym momencie przysunął się do samego ogrodzenia, zerkając na coś. Po chwili wrócił do walki ale wrzasnął do nas.
-Zaraz wrócę!- po czym zniknął w Otatorze. Crowley właśnie przeklinał na Jastrzębia, który świetnie unikał jego pocisków. Przystanąłem na moment i szybko wycelowałem w kreaturę. Trafiłem, a mój mentor go dobił.
-Był mój Winchester!- warknął, a ja wzruszyłem ramionami.
-Jakby nie było to ty go ostatecznie załatwiłeś.
-Spierdalaj- fuknął i wziął się za kontynuowanie walki. Po jakiś dwudziestu minutach męczarni zaczęliśmy opadać z sił coraz częściej potykałem się o bolącą nogę i coraz trudniej było unikać gwałtownych ataków. Wtedy wrócił Chuck, spryskując płot i oszalałe rośliny jakimś śmierdzącym preparatem. Kłącza jakby się pod wpływem tego skurczyły, zwierzęta wcześniej wszystkie wybiliśmy więc można było powiedzieć, że sytuacja była opanowana. Spojrzeliśmy na niego pytająco, a on uradowany rzucił.
-Coś było na płocie. Przypominało to rosę ale pomyślałem, że może to tak wkurza dzikich bo jakie by było inne wyjaśnienie tego, że atakują tylko to miejsce? Spryskałem je kwasem siarkowym i siarkowodorowym, żeby zniwelować zapach tamtego czegoś. Nie potrzebujemy tu zwabionych większych zwierząt.
-Genialne- mruknąłem, a on się ukłonił po aktorsku.
-A tam genialne. Głupi ma szczęście- sarknął Gabriel, a Chuck przewrócił oczami.
-Racja, jakimś cudem nadal żyjesz.
-Ohoho...- zaczął Gabriel ale przerwał mu Crowley.
-Czy wasze czubkowate spory idiotów możecie przełożyć na potem? Pobierzcie próbki i spadamy. Jeżeli Chuck miał rację to jesteśmy w opałach.
********
Siedzieliśmy nadal lekko oszołomieni całą sytuacją. Patrzyłem co rusz na kogoś z paczki ale nikt nie wiedział co powiedzieć. Chuck i Charlie szaleli z maszynami i różnymi próbami i ustalali co było na murze. W końcu westchnąłem i zabrałem głos.
-Myślę, że powinniśmy w zaatakowanym miejscu wzmocnić płot. Do tego nie wiem czy nie będzie konieczne dobudowanie wzmocnień w innych miejscach i pola magnetycznego, takiego jak w zagrodzie Bergila i Taurusa.
-Pójdę ich nakarmić i zmienić opatrunki Bergilowi. Zaraz wrócę- Rzucił Castiel i wyszedł. Reszta chwilę milczała, po czym głos zabrał Gabriel.
-Idziemy wszyscy. Chuck, Charlie potrzebujecie tu pomocy?
-Sam mi się przyda. Już kiedyś mi pomagał- rzucił Chuck, a Gabe kiwnął głową. Ja lekko zmarszczyłem brwi ale nie zadawałem zbędnych pytań. Poszliśmy po narzędzia i sprzęt. Zaczniemy od wzmacniania uszkodzonego miejsca bo z polem magnetycznym i tak będzie nam musiał pomóc Chuck. On ogarniał techniczne nowinki najlepiej. Wzięliśmy równe fragmenty sonicznego materiału z którego był płot, oraz metalowe wzmocnienia, które mieliśmy zamiar przykręcić w miejsca najbardziej narażone. Zaczęliśmy przybijać po kolei kawałki, szczególnie w miejscach gdzie widoczne były pęknięcia. Po jakiś czterdziestu minutach można było już przykręcać metalowe elementy. Wszyscy się zmachaliśmy ale efekt można było uznać za zadowalający. Dołączył do nas Cas i dalej podzieliliśmy się fragmentami płotu i każdy ruszył robić swój przydział. Pod sam wieczór wszystko było gotowe. Zebraliśmy się do kupy.
-Chyba powinniśmy ogłosić stan podwyższonego ryzyka- mruknął Gabierl, na co kiwnąłem głową.
-Myślę, że powinniśmy. Możemy ewentualnie poczekać na wyniki badań od Chucka i Char.
-Mam raport od Roweny, na razie w Nowym Yorku wszystko w porządku- wtrącił się Crowley. Zapadła chwila ciszy.
-No dobra, to może chodźmy do laboratorium...- zacząłem ale wtedy Cas nagle usiadł. Zerknąłem na niego skonfundowany. Przytrzymywał się za prawą skroń.
-Cas?- rzuciłem pytająco ale nie zareagował. Crowley kazał mi gestem dłoni poczekać. Po chwili podszedł do niego kładąc mu dłoń na ramieniu.
-W porządku brachu?- zapytał, a niebieskooki jakby wyrwany z transu spojrzał na niego nieobecnym wzrokiem.
-Tak- burknął i wstał. Nie odzywałem się. Zacisnąłem usta w wąską linie obserwując uważnie całe zdarzenie.
-Stary odcięło Cię od świata żywych- w końcu głos zabrał Gabriel, na co rozzłoszczony spojrzał na niego.
-Czasem tak mam. Robimy coś czy bezczynnie siedzimy?
-Gdybyś nie odleciał to byś słyszał, że idziemy do laboratorium- powiedziałem chłodno. Martwiłem się ale wiedziałem, że i tak nic nie skłoni go do zwierzeń. Już mieliśmy iść, kiedy zobaczyliśmy trójkę "badaczy".
-Wiecie coś?- zagaił Gabe, a Chuck westchnął.
-Nie za wiele. Nie wiem czy to mogło spowodować atak- Chuck był wkurzony. Zresztą tak jak my wszyscy w tym momencie.
-Skoro już tu jesteśmy wszyscy to może weźmy się za pole magnetyczne- rzuciłem ponuro, a Chuck kiwnął głową.
-Można coś zacząć. I tak nie skończymy tego za jednym zamachem. Ruszyliśmy w stronę jego pracowni. Bo tam miał całą elektronikę niezbędną do naszego, nowego przedsięwzięcia.
-Dobrze wszystko Cas? Jakiś blady jesteś- rzucił mój brat, a brunet zirytowany już do końca burknął.
-Ta, jest zajebiście- i ruszył do przodu nie oglądając się za nami.
-A temu co?- zapytał Sam, lekko nie nadążając.
-Też chciałbym wiedzieć- mruknąłem zrezygnowany.
*******
-Dobra ja zaraz upadnę na swoją piękną buziunię ze zmęczenia i ogłoszę zamiast stanu zagrożenia to żałobę narodową- jęczał Gabriel. Zerknąłem na Meg, która przewróciła oczami. Zaraz gdy skończyła wszystkie zajęcia w sekcji, które prowadziła między innymi za mnie to przyszła tutaj z burgerami. Miałem ochotę jej za to pomnik postawić. Też miałem dosyć ale chciałem jak najwięcej zrobić i jak najszybciej. Nie wiadomo było kiedy będzie kolejny atak i czy będzie ale jeżeli takie akcje zdarzyłyby się dwie jednocześnie to pole magnetyczne mogło być naszą jedyną szansą. Oparłem się na obolałej nodze, krzywiąc się nieznacznie.
-Jest dopiero pierwsza w nocy. Co ty po Wieczorynce chodzisz spać?- Chuck zapytał złośliwie, a Meg się zaśmiała.
-Żebyś wiedział. Nie nie raz zasypia szybciej od Mary.
-A jak mała?- wtrąciła się Jo, która zaraz po swojej pracy też dołączyła do nas żeby pomóc w pracach.
-Narzeka, że prawie nas nie ma ale jej wyjaśniłam, że mamy coś ważnego do zrobienia. Myślę, że przeżyje.
-No dobra- westchnąłem.- Gabe ominął dzisiaj wieczorynkę, więc będzie narzekał na niesprawiedliwość świata, a ja nie będę tego słuchał całą noc. Już wolę dokończyć jutro z samego rana.
-Pierdolcie się wszyscy- warknął prezydent, a Sam i Chuck parsknęli śmiechem.
-A ty szczególnie Shurley!!- Gabe ryknął już totalnie zły, rozbawiając tym samym resztę grupy.
-Jeszcze mi Sammy'ego będzie na mroczną stronę przeciągał. Co za niemoralny kawał dzbana!
-Dzbana?- zapytał rozbawiony do łez Sam, a Gabe mruknął rozdrażniony.
-Już Ci intelektu ubywa przez trzymanie się z tym idiotą. Nie wiesz co to dzban jest kurwa?
-Przestań pajacu, bo dostanę skrętu nerek- powiedziała Meg i go pocałowała. On spojrzał zdezorientowany i mruknął.
-O czym to ja...
-Dobra, trzeba odnieść sprzęt. Chodźcie od tyłu- mruknąłem, na co wtrącił się złośliwie Crowley.
-Od tyłu to nie po bożemu.
-Ale przynajmniej bliżej krzyża- odgryzłem się, na co wszyscy wybuchnęli śmiechem. Mimo ciężkich chwil było nam wesoło. Trzymaliśmy się razem. Obiecałem sobie, że kiedy się odrobinę sytuacja uspokoi to porozmawiam z Casem. Wysłucham też co ma do powiedzenia Sammy. Za bardzo mi zależało, żeby odpuszczać.*******
Hej, hej! Będzie lepiej czy to cisza przed burzą? Jak myślicie? :P Do następnego!!
![](https://img.wattpad.com/cover/118094933-288-k740482.jpg)
CZYTASZ
Tysiąclecie apokalipsy cz.2 ~ Miasto Ocalałych (Destiel)
FanfictionDean, Sam, Cas, Charlie, Chuck, Gabriel, Meg, Jo, Bobby, Ellen, Crowley i inni żyją w świecie o który walczyli. Mają spokojne życie, które próbują sobie ułożyć po ciężkich doświadczeniach. Każdego dnia wkładają mnóstwo pracy w to aby Kansas zakwitło...