LII. To jest dobry początek dupku.

119 22 1
                                    

Castiel

Poskoczyłem jak oparzony, kiedy Dean się gwałtownie zerwał. Wszyscy w pokoju umilkli. Niewiele myśląc podbiegłem do niego. Był roztrzęsiony i zdezorientowany. Starałem się jak najdelikatniej przytrzymać jego zmasakrowane ciało.

-Już dobrze Dean, jesteś bezpieczny- powiedziałem spokojnie. Obudził się! Tylko to się liczyło. Zauważyłem, że był cały spocony i miał ciężki oddech. Zamrugał, spojrzał na mnie i zdzielił mnie z pięści. Upadłem oszołomiony na ziemię, a ten rzucił się na mnie i zaczął dusić.

-To ja. Castiel- wyjęczałem resztką powietrza, a ten się wydarł.

-Wiem kim ty kurwa jesteś!- i zacisnął dłonie mocniej, powodując całkowite odcięcie tlenu. Przed oczami mi pociemniało. Ktoś w końcu się ruszył odciągając  go ode mnie.

-Ellen, co z nim jest?- zapytał spanikowany Bobby, kiedy ja kasłałem jak szalony.

-Nie wiem. Trzymaj go Gabriel- wstrzyknęła mu leki uspokajające. Opadł z sił ale nadal patrzył na mnie jak obiekt do zniszczenia od czasu do czasu się wyrywając. Poczułem, jak moja klatka piersiowa się kurczy od tego spojrzenia. Nic nie rozumiałem, nie umiałem tego znieść. Odwróciłem wzrok, idąc na drugi koniec pomieszczenia. 

-Jest naćpany. A raczej zaczyna trzeźwieć. Potrzebujemy narkotyku co mu podawali bo inaczej mu serce wysiądzie. 

-Znowu mu to podawali?!- zapytałem, czując że zaraz nie wytrzymam. Tego było za dużo. 

-Ogarnij się- warknęła na mnie Charlie.- potrzebujemy tego narkotyku szybko. Wiesz co mu mogli podać?

-Pojadę po to. Kiedyś schowałem to gówno w jednej z kryjówek.

-Czy ty wszystko chowasz za murem?- zapytał Gabriel, a ja kiwnąłem głową.

-Nie ufam ludziom i nie wierzyłem w to, że zawsze będzie w Kansas dla nas bezpiecznie.

-Cóż, jak widać się nie pomyliłeś- Ruda stwierdziła cierpko i ścisnęła mnie za ramię dodając po chwili.

-Jedź po narkotyk Cas. Tylko szybko, on go potrzebuje.

-Wiem- mruknąłem i wstałem. - Dajcie mi czterdzieści minut.

*******

Pędziłem jak szalony na grzbiecie Bergila. Mijałem drzewa i niebezpieczne gatunki. Jeden mały błąd i byłoby po nas, a na podejmowanie decyzji mieliśmy ułamki sekund ale najważniejszy był teraz czas. Kary dyszał ciężko ale nie pozwalałem mu zwolnić. Kiedy dotarłem też byłem wykończony. Zsiadłem z mokrego jak ścierka wierzchowca i ruszyłem biegiem do kryjówki. Odpakowałem niewielką skrzynkę i władowałem do plecaka. Wskoczyłem na rumaka i ruszyłem z powrotem zabójczym tempem. Na miejscu wbiegłem do środka, zastając Deana, który wymiotował.
-W samą porę- westchnęła Ellen i wzięła ode mnie to co przytargałem. Wyjęła igłę, rozcieńczając środek i mu go podała. Po jakiś dziesięciu minutach zielonooki uspokoił się i ciężko dyszał na podłodze. Charlie trzymała go za rękę chciałem podejść do nich ale odskoczył, sycząc.
-Nie zbliżaj się- zrobiłem krok w tył, zaciskając zęby. Rudowłosa powiedziała zdziwiona.
-To jest Cas, przecież nic Ci nie zrobi.
-Oszalałaś?! Nic nie pamiętasz?
-Co pamiętam?- zapytała zszokowana, na co warknął.
-Przestańcie bronić to wynaturzenie. Ma się do mnie nie zbliżać albo go uduszę- ukuło. Cofnąłem się jeszcze dwa kroki. Byłem wściekły.
-Castiel...- zaczął Crowley, chcąc mnie uspokoić ale zanim nad sobą zapanowałem rzuciłem przez zaciśnięte zęby.
-W porządku. Przecież nie będę się przejmował gadaniem jebanego ćpuna- rzuciłem i ruszyłem w stronę wyjścia. Usłyszałem krzyk Deana za plecami.
-I to jest Castiel Novak jakiego znam. Potwór bez serca!
******

Tysiąclecie apokalipsy cz.2 ~ Miasto Ocalałych (Destiel)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz