Dean
Wstałem rano i od razu zanotowałem, że mam wiadomość głosową na chipie od Sammy'ego. Odtworzyłem ją od razu, marszcząc brwi.
-Przyjadę wieczorem palancie. Mam coś ważnego Ci do powiedzenia i lepiej mnie chciej wysłuchać.
Zastanawiałem się o co może chodzić temu debilowi ale nie wpadając na żadne logiczne wyjaśnienie postanowiłem po prostu poczekać do wieczora. Dzisiaj zresztą miałem czym zająć myśli bo tak jak napisałem Castielowi, zamierzałem zająć się kopytnymi dzieciakami. Przez to całe, zasrane "uważaj na nogę" nie widziałem ich praktycznie wcale i zdążyłem się stęsknić. Zresztą przed pójściem do wierzchowców i tak wybierałem się do sekcji. Planowałem porobić jakieś ćwiczenia wzmacniające nogę bo chciałem jak najszybciej wrócić w teren. To by pozwoliło mi nieco odreagować ostatnie wydarzenia. Ruszyłem w stronę prysznica. Po chwili ciepła woda wywoływała przyjemne dreszcze na moim ciele. Czym prędzej się uwinąłem z poranną toaletą nie chcąc tracić więcej czasu. Przebrałem się w ciuchy treningowe i się skrzywiłem patrząc na stabilizator, który tydzień temu przywiozła mi Charlie. Ellen mówiła, że nie powinienem bez niego nigdzie wychodzić przez najbliższy miesiąc, co jeszcze bardziej mnie dobijało. Po chwili rozważania ryzyka postanowiłem chodzić w tym gównie. Wolałem nie zostać powieszony za jaja przez Charlie. Czując się jak down w zapinanym na milion dziwnych patentów ochraniaczu ruszyłem w stronę wyjścia. Do sekcji dotarłem na piechotę. Droga co prawda zajęła mi niemal dwa razy więcej czasu niż zwykle ale nie przejmowałem się tym za bardzo, teraz nie miałem napiętego grafiku życia więc mogłem się skupić na szybkim powrocie do pełnej formy. Zacząłem trening od taśm później wszedłem na równoważnie i po tych dwóch ćwiczeniach miałem już dosyć. Ledwo powłócząc nogą, zły jak osa że nie daję rady czegoś zrobić wlazłem na swój drążek i zacząłem się podciągać. To tyle jeżeli chodzi o trenowanie kolana. Kiedy już praktycznie nie czułem rąk, a pot kapał po moich plecach odpuściłem. Miałem ochotę jeszcze coś porobić ale większość wiązała się z obciążaniem nogi więc dałem spokój. Ruszyłem pod prysznic i szybko się ogarniając pokuśtykałem do wyjścia. Na szczęście nie spotkałem żadnego ucznia. Westchnąłem żałując, że nie podjechałem tu dziecinką. Po długim spacerze w końcu dotarłem do zagrody. Zagwizdałem, a na przywitanie wybiegł do mnie Bergil.
-Cześć brzydalu- powiedziałem do niego. Był dosyć ożywiony ale dał się pogłaskać. Później zaczął machać głową i zagradzał mi przejście do stajni. Zmarszczyłem brwi i mruknąłem.
-Hej, aż tak dawno mnie tu nie było żebyś miał mi nie ufać- ku jemu niezadowoleniu przesunąłem go. Skulił uszy i szedł tuż za mną. W pewnym momencie złapał mnie za rękaw koszulki o pociągnął w tył, tak że się prawie wywróciłem.
-Kurwa, stary!- wydarłem się zirytowany a on wściekle położył uszy po sobie. Nie rozumiałem co się z nim działo ale trochę mnie to niepokoiło. Wszedłem do niewielkiej stajni, gdzie w rogu stał Taurus obrócony tyłem. Pewnie spał jak zawsze i miał mnie w tyłku. Uśmiechnąłem się na widok tego głupka i chciałem się przywitać więc ostrożnie podszedłem do jego boku i go pogłaskałem.
-Pobudka śpiąca królewno- mruknąłem, po chwili z zaskoczeniem notując, że był cały spocony. Wtedy wydał z siebie dziki pomruk i skoczył w moją stronę. Odskoczyłem w tył ledwo unikając jego zębów. Kłapnął tuż przy mojej szyi. Ruszyłem szybko w stronę wyjścia ale po chwili syknąłem gdy kolano się zbuntowało i runąłem jak długi. Siwy kwicząc wściekle ruszył na mnie z kopytami chcąc mnie zadeptać. Przeturlałem się na bok. Sięgnąłem po pistolet do boku. Nie wiedziałem co robić, nie chciałem go zranić. Wtedy rumak skoczył do mojej ręki. Dostałem w ramię, a broń się wyślizgnęła i poturlała dwa metry dalej. Z przerażeniem zanotowałem, że jego źrenice są mocno rozszerzone, cała sierść najeżona, a kolcogrzywa jakby dłuższa. Co mu się działo? Zrobiłem gwałtowne odbicie z ziemi, tak że stanąłem na nogi sycząc kiedy noga przypomniała znowu o swoim istnieniu. Mimo bólu odskoczyłem unikając kolejnego ataku. Taurus cały się zapienił. Ruszyłem w stronę wyjścia najszybciej jak byłem w stanie. Poczułem oddech siwego na swoich plecach i zamknąłem oczy przygotowując się na najgorsze ale wtedy do akcji wkroczył Bergil. Rzucił się na Taurusa wydając przeraźliwe dźwięki ostrzegawcze. Zaczęła się jatka. Ich dzikie piski i strzelanie kopyt słychać musiało być chyba w całym Kansas. Dobiegłem do płotu i wyskoczyłem z zagrody, włączając pole magnetyczne , żeby siwy nie mógł się wydostać. Zacisnąłem zęby wiedząc, że tym samym skazałem Bergila na niego. Miałem nadzieję, że sobie poradzi. Opadłem na kolana, czując jak robi mi się niedobrze. Zerknąłem na ramię, z którego kapała krew sporym strumieniem. Łapałem łapczywie powietrze przez usta, kiedy ktoś do mnie dopadł zmuszając do wyprostowania się do pozycji siedzącej.
-Co się stało?!- niebieskie tęczówki patrzyły na mnie z przerażeniem.
-Coś z Taurusem. Bergil mi uratował tyłek- wydyszałem ciężko. Cas się poderwał na równe nogi i chciał wejść do zagrody ale pole magnetyczne mu to uniemożliwiało.
-Cholera, czemu to włączyłeś?!- wrzasnął przerażony krzykami dochodzącymi ze stajni.
-Bo inaczej by uciekł! I tak byś nic nie zrobił, zabiłby Cię- wydarłem podrywając się z ziemi.
-To teraz zabije Bergila!- Brunet też na mnie krzyknął.
-Kurwa, spanikowałem...- nie dokończyłem zdania bo zakręciło mi się w głowie i zachwiałem się lekko, nie będąc pewnym gdzie dokładnie jest ziemia. Twarz Casa momentalnie złagodniała i podbiegł do mnie przytrzymując, żebym nie upadł. Dopiero wtedy zobaczył krew.
-Dostałeś?
-Wezwij Charlie i mnie nie dotykaj- warknąłem wściekły. On pokiwał głową wkurzając się.
-Spierdalaj z tym swoim "zostaw mnie". Już Ci kiedyś mówiłem, że tego nie zrobię nigdy.
-Było o tym na imprezie pomyśleć, jakoś...- znowu mi się niedobrze zrobiło więc zamilkłem znowu łapiąc gwałtownie powietrze.
-Chyba się zrzygam- dodałem zaraz i jak tylko skończyłem zdanie, zgiąłem się w pół i zwymiotowałem.
-Toksyny musiały wejść w krwiobieg- mruknął i nie pytając mnie o zdanie wziął mnie na ręce. Czułem się na tyle źle, że nawet nie miałem siły protestować. Położył mnie na naszej kanapie i pobiegł do kuchni. Po chwili wrócił i wbił mi jakiś zastrzyk. Poczułem, że każdy mięsień staje się luźny.
-Zasypiam- mruknąłem zaniepokojony, próbując utrzymać otwarte oczy. Przynajmniej mdłości minęły, co nie zmieniało faktu, że nie wiedziałem czy właśnie umieram czy po prostu tak zadziałał zastrzyk.
-To dobrze- westchnął z ulgą niebieskooki. Poczułem, że przestaję kontrolować swój język. Poczułem słoną ciesz na policzkach, która momentalnie spłynęła do ust.
-Lepiej by było dla Ciebie, gdybyś mnie nie spotkał- usłyszałem to zdanie wypowiedziane moim głosem. Z zaskoczeniem próbowałem powiedzieć coś jeszcze ale nie byłem w stanie. Resztką świadomości, a może już w śnie usłyszałem odpowiedź.
-Chyba sobie jaja robisz.
*******
Cześć!
Dzisiaj dość krótko ale zaczyna się kolejny wątek, który się na pewno tu rozwinie... Mam mało czasu na pisanie, co może się trochę odbijać na jakości rozdziałów. Z góry za to przepraszam. Mam nadzieję, że mimo wszystko jesteście ciekawi co dalej! Do następnego :*
CZYTASZ
Tysiąclecie apokalipsy cz.2 ~ Miasto Ocalałych (Destiel)
FanficDean, Sam, Cas, Charlie, Chuck, Gabriel, Meg, Jo, Bobby, Ellen, Crowley i inni żyją w świecie o który walczyli. Mają spokojne życie, które próbują sobie ułożyć po ciężkich doświadczeniach. Każdego dnia wkładają mnóstwo pracy w to aby Kansas zakwitło...