XXXVI. Night bitch.

135 23 0
                                    

Siedziałem w korytarzu szpitala jak na szpilkach. To co się działo ostatnimi czasy było jak jakiś koszmar. Za chwilę drzwi się otworzyły i do środka wpadł Gabriel.
-Co się stało znowu?!- od razu mnie zapytał.
-Charlie... Nie wiem... Rozmawialiśmy i... - urwałem zdanie i przełknąłem nerwowo ślinę. Byłem w rozsypce i mój kumpel to widział. Poklepał mnie po ramieniu i się rozejrzał.
-Zaraz przyjdzie reszta paczki, poszukam Ellen...- ruszył w głąb korytarza, a ja dalej siedziałem jak ćwok. Byłem tak zdezorientowany i pokonany, że nie potrafiłem wstać. Charlie, moja mała, ruda małpa reanimowana u mnie w domu na podłodze. Ten obraz cały czas mi stawał przed oczami, zabierając zdolność jakiegokolwiek myślenia. Uruchomił mi się chip. To był Sam.
-Dean, jadę do Kansas. Zrezygnowałem tymczasowo z treningów i nawet nie próbuj tego komentować. Nie wytrzymam siedzenia tu i dowiadywania się co trochę o nowych tragediach. Jesteś w stanie mi powiedzieć czemu cała paczka ześwirowała? Bo jedynie się dowiedziałem, że jadą właśnie do szpitala.
-Coś się stało z Charlie- jęknąłem, a głos mi się załamał.-Po prostu tu przyjedź Sammy, proszę- dodałem po chwili, a jego zamurowało. Nie spodziewał się tego ale prawda była taka, że czara się powoli przelewała i potrzebowałem go.
-Wykupię lot. Będę za godzinę- usłyszałem jedynie, po czym przerwałem połączenie, przymykając jednocześnie powieki. Po chwili wpadli do poczekalni Jo, Chuck i Cas zaczęli zadawać mnóstwo pytań, za którymi nie nadążałem. Z pomocą przyszedł mi Gabriel.
-Char jest nieprzytomna- przerwał ich potok słów, a gdy ucichli, kontynuował.- Pacjent który ją zaatakował zmutował tak jak dzicy. Nie wiadomo czy to od zadrapania czy po prostu zmutowała, bo Ellen mówiła, że ostatnio gorzej wyglądała.-Zapadła grobowa cisza. Patrzyliśmy na siebie przerażeni. Co będzie z Char? Do szpitala wbiegła spóźniona Meg, od razu dochodząc do męża i kładąc mu pokrzepiająco dłoń na ramieniu.
-Utrzymują ją w śpiączce farmakologicznej, to opóźni postęp mutacji...- głos mu się załamał. Jo usiadła obok mnie i zaczęła płakać. Objąłem ją ramieniem, a ona zaczęła moczyć mój rękaw. Sam ledwo wytrzymywałem.
-Idziemy- Warknął Gabriel, a wszyscy spojrzeliśmy na niego bez zrozumienia.
-Gdzie ty chcesz iść?!- zapytała go Meg, zatrzymując.
-Nie mamy żadnych odpowiedzi na nic. Zaczyna się jakaś kurewska epidemia, wszystko się sypie. Jedyna wskazówka, którą w tym momencie jestem w stanie sprawdzić to ten pierdolony Śmierć, bo odkąd się pojawił zaczęło się walić!
-Gabe... Nie idź tam oni są niebezpieczni- zacząłem, a mój kumpel totalnie wytrącony z równowagi, dopadł do mnie, łapiąc mnie za kołnierz kurtki.
-To co mam kurwa siedzieć i płakać?!
-Uspokój się- warknęła Jo, a po chwili Meg dodała.
-Gabe ogarnij się- puścił mnie i mruknął.
-Przepraszam Dean...
-Ja wiem stary. Nie musisz się tłumaczyć- doskonale go rozumiałem. Sam nie panowałem do końca nad emocjami ale byłem zbyt złamany, żeby cokolwiek w tym momencie zrobić poza siedzeniem.
-Idę do Ellen. Da mi pewnie próbki i wyniki wstępnych badań Char. Będę nad tym w laboratorium pracował póki nie wymyślę jak jej pomóc- rzucił Chuck i poszedł w głąb korytarza. Jego głos drżał.
-Kreator broni po szkoleniu mechatronicznym będzie się w biologa bawił. Jeżeli to ostatnia nasza szansa to już sobie w łeb strzelę- Gabe syknął i założył ręce na kark.
-Chuck dużo się nauczył od Charlie i jest to taki mózg, że na poziomie molekularnym rozumie wszystkie mechanizmy, nie tylko związane z bronią. Charlie go do mnie chwaliła- powiedziała Jo, która wyglądała jakby wyszła właśnie z trumny. Cas cały czad milczał oparty o ścianę. Jedynym objawem, który zdradzał jego uczucia były zaciśnięte i schowane za plecami dłonie oraz unikanie kontaktu wzrokowego z każdym. Zawsze to robił gdy ledwo się trzymał. W końcu zebrałem myśli i rzuciłem.
-Pójdziemy za płot jeśli Chuck będzie potrzebował jakiś dodatkowych próbek. Teraz możemy jedynie spróbować uspokoić ludzi ale też ogłosić stan epidemii i wprowadzić zaostrzone środki ostrożności. Puls obowiązek zgłoszenia się do szpitala jeśli ktoś się gorzej czuje.
-Skąd ty to bierzesz?- w końcu zapytał Gabe sfrustrowany.
-Co?- uniosłem brwi z geście niezrozumienia.
-To, że zawsze wiesz co robić. Nawet teraz. Ja mam ochotę usiąść i zniknąć- zacisnął pięści na parapecie, a mruknąłem.
-Nie, Gabe. Też nie wiem co robić ale to wydaje się słuszne.
*******
Staliśmy na balkonie. Chuck się zamknął w laboratorium i kazał sobie nie przeszkadzać dlatego byliśmy w okrojonym składzie. Gabriel skończył wypowiadać ostatnie słowa o możliwej epidemii. Zaczął się chaos...

Zerwałem się z kolejnego koszmaru. Po tym jak wyszliśmy ze szpitala Gabriel faktycznie ogłosił stan epidemii, a Chuck zamknął się w laboratorium ale ludzie przyjęli to spokojnie. Jednak za względną ciszą kryło się coś złowrogiego, co nie pozwalało mi spać spokojnie. Zszedłem na dół i zobaczyłem, że światło w salonie się pali. Zajrzałem i zobaczyłem brata siedzącego przy butelce Whisky. Bez słowa ruszyłem do kuchni po swoją szklankę i usiadłem na przeciwko.
-Też nie możesz spać?- zapytałem nalewając sobie bursztynową ciecz do naczynia. Nawet nie mieliśmy czasu porozmawiać przez zamieszanie wokół.
-Powiedz mi, że jakoś to będzie- mruknął, a ja znów widziałem w nim trzynastoletniego chłopca, którego chciałem chronić przed złem całego świata.
-Jakoś to będzie. Jak zawsze- mruknąłem sam siebie nie przekonując. Jednak młodemu to wystarczyło. Rozsiadłem się wygodniej i powiedziałem.
-Przypominają mi się czasy jak tu siedzieliśmy całą rodziną- westchnąłem, a Sammy uśmiechnął się pod nosem. Jego obecność dawała mi siły do dalszej egzystencji. Brakowało mi też Castiela tak bardzo, że miałem ochotę do niego pobiec z płaczem ale sam już nie wiedziałem jak on by zareagował. Nie mieliśmy jak wyjaśnić tego co zaszło ostatnio między nami, co dodatkowo mnie dobijało.
-Sammy, muszę Ci powiedzieć czego się dowiedziałem od Bobby'ego- w końcu mruknąłem, a on zerknął na mnie bez zrozumienia. Wiedziałem, że i tak nie będę miał lepszej okazji na rozmowę, a patrząc na to jak skopałem sytuację z Casem, wolałem już nie odkładać rozmów na potem. Zacząłem mu po kolei tłumaczyć całą historię ojca. Gdy skończyłem, mój brat wypił tyle trunku, że był już wstawiony.
-Powiedz coś- mruknąłem zdenerwowany. On na mnie spojrzał i jęknął.
-Za dużo. To za dużo. Czemu wszystko na raz się dzieje- zobaczyłem w jego oczach, że jest w rozsypce. Wstałem i go przytuliłem, jak za czasów gdy miał pięć lat. Oczywiście, że się pobeczał ale nie dziwiłem mu się. Gdy się nieco uspokoił zebrał myśli.
-On to zrobił dla nas- wydusił w końcu. Westchnąłem. Obawiałem się takiej odpowiedzi.
-Okłamał nas. Zostawił na pastwę losu. Gdybym się przypadkiem od Casa nie dowiedział o snach to byśmy wylądowali jako szczury doświadczalne w laboratorium a on miałby to w tyłku.
-Popatrz na to z innej strony... Jak miał nam to wyjaśnić jak był pod lupą?
-Cholera Cas cały czas się kręcił przy osadzie i nikt go nie złapał! Gdyby mu zależało to by znalazł sposób- warknąłem poirytowany, a Sam wzruszył ramionami.
-Nie chcę się kłócić ale mam propozycję. Zanim postawisz na ojcu wyrok, spróbujmy się dowiedzieć jego wersji. Nie wiemy co się z nim stało po wyjściu za mur- byłem zły bo Sam miał rację. Byłem zły na ojca za to, że przeszedłem piekło obwiniając się za jego śmierć ale nie mogłem użyć tego jako argumentu. Sam o tym nie wiedział. Kiwnąłem krótko głową, zaciskając zęby.
-Chodź spać, jutro z rana musisz zajęcia kadetom poprowadzić, a ja jadę pomóc Chuckowi w badaniach- mruknął mój brat. Nie spierałem się z nim bo byłem strasznie zmęczony. Zebrałem wszystko ze stolika i rzuciłem do zlewu. Młody jakby sobie o czymś przypomniał i rzucił. 

-Jutro wieczorem muszę z tobą pogadać o Castielu. Jestem teraz zbyt pijany ale to ważne- zatoczył się lekko, więc go podparłem i nie chcąc wdawać się w kolejne dyskusje mruknąłem.

-Dobrze, dobrze. Jutro Sammy.
-No mówię- uciął i spojrzał na schody z wątpieniem.
-Chyba będę potrzebował asekuracji w wędrówce po tych zdradliwych stopniach.
-Nie miałem zamiaru Cię wysłać na taką wyprawę samego- zaśmiałem się.
-Szkoda, że się schlałem, mamy dużo do obgadania...
-Jutro młody- uciąłem szybko skupiając się na jego chwiejnych krokach. W końcu dotarliśmy na górę uchylił drzwi do swojego pokoju i zasalutował koślawo mówiąc.
-Dobranoc dupku.
-Noc suko*- rzuciłem i zamknąłem drzwi od pokoju. Rzuciłem się na łóżko przymykając powieki z obawą, że znowu nawiedzą mnie koszmary.

*****

*Night bitch- oryginalnie brzmi lepiej ;)

Tysiąclecie apokalipsy cz.2 ~ Miasto Ocalałych (Destiel)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz