LIII. Co?

116 21 1
                                    

Charlie

Wdech, wydech, wdech... Myślałam tylko o tym biegnąc ramię w ramię z Bobbym i Ellen. Postanowili mi pomóc w przyspieszonej rehabilitacji. Powoli moje mięśnie wracały do stanu używalności ale nadal się czułam jak jakaś ameba. Minęło już dużo czasu, wirus postępował w mieście, a my siedzieliśmy w jakiejś norze i lizaliśmy swoje rany. Najgorzej chyba było z Deanem. Raz się zachowywał jakby był całkowicie zdrowy, a raz jak wariat. Kilka razy próbował się rzucić na Castiela i kilkadziesiąt razy opowiadał jakieś brednie, pytając czy tak było czy nie. Martwiłam się bardzo o niego. Nie wiem co oni z nim robili ale bałam się, że mój Dean został gdzieś w sali tortur. Każdego dnia z nim rozmawiałam i nigdy nie poddam się w próbach przypomnienia mu kim jest, jednak kiedy już mi się wydaje że jest naprawdę dobrze, że jestem blisko znalezienia go, to za kilka chwil dzieje się coś takiego, że gdybym mogła to bym wyszła i zaczęła wyć jak dwuletnie dziecko.  Castiel też nie napawał mnie optymizmem. Chodził jak cień siebie. Mało się odzywał i był jak na autopilocie. Niby odpowiadał na pytania ale tak beznamiętnie i surowo, że zaczynałam się zastanawiać czy przypadkiem nie rozmawiałam z robotem. Mimo poczucia bezsilności starałam się na coś przydać i rozmawiałam i z jednym i z drugim. Pomagałam Ellen w opiece nad Meg, sporządzając dla niej jakieś witaminowe mieszanki, bo też nie najlepiej funkcjonowała. Dobra wiadomość była taka, że się odrobinę zaokrągliła tam gdzie powinna ale brakowało jej profesjonalnej opieki  medycznej i normalnego jedzenia. Gabriel odchodził od zmysłów kręcąc się po naszej kryjówce bez celu i pytając średnio co trzy minuty jak może nam pomóc. Ostatnio musiałam być świadkiem awantury Deana, że idzie na polowanie bo też siedzi i nic nie robi. Crowley warknął, że on i Cas polują i wszystko co się da to znoszą więc to, że on też pójdzie nic nie da. Winchester wpadł w szał krzycząc, że Cas go oszukuje i specjalnie łowi tak niewiele. Niebieskooki jak zwykle siedział i nie reagował, patrząc w jakiś tylko sobie znany punkt, a wszystkich wokół szlag trafiał. Do awantury dołączył Gabriel drąc się na Deana, żeby się uspokoił bo jego żona i tak ma za dużo stresu... Jednym słowem: dom wariatów. Zauważyłam, że zielonookiemu łatwiej się rozmawia z ludźmi, którzy nie są aż tak zamieszani w jego przeszłość dlatego często podsyłałam mu Jacka i Lisę. Ci ostatni też pomagali jak mogli i razem z Benny'm i Roweną szukali ziół i jadalnych roślin. Przystanęłam, łapiąc ciężko oddech i zerknęłam na swoich kompanów.
-Wystarczy chyba na dzisiaj- Ellen mruknęła, badając mój puls. Kiwnęłam z niezadowoleniem głową.
-Co to za mina?- zapytał Bobby, szturchając mnie przyjaźnie a ja wzruszyłam ramionami.
-Jestem jak jakaś galareta. Jak się nadam do jakichkolwiek akcji skoro po trzech kilometrach ledwie dycham?
-Nie nadasz. Nie chcę słyszeć o żadnych akcjach i wyprawach za mur. Dopiero co zmartwychwstałaś, i tak robisz ogromne postępy- spojrzałam na Bobby'ego, szukając jakiegoś wsparcia ale kapitulował. Westchnęłam i kiwnęłam smętnie głową. Dalej wracaliśmy marszem, a El co trochę sprawdzała moje parametry. Oświadczyła mi, że jutro musimy zrobić dzień przerwy na regenerację, co też przyjęłam cichym westchnięciem. Weszliśmy do środka gdzie nie było zbyt wiele osób. Jedynie Dean siedział i rozmawiał z Lisą, a Meg spała z małą Mary.
-Gdzie wszyscy?- zapytał Bobby, na co Winchester ściszonym tonem rzucił.
-Część na polowaniu, część na zbieraniu ziół. Chuck z Samem poszli pozbierać trochę jakiś dziwnych krzaków, które jak je przerobią, mają zapewnić lepszą izolację, bo Mary marznie. Reszta też poszła się na coś przydać- zielonooki powiedział to tonem naburmuszonego dziecka. Wiedziałam, że chodzi mu o to, że o tu siedzi jak więzień ale jego rany się wolno goiły, a już nie wspomnę o tym że musieliśmy w niego wtłaczać to jebane gówno, którym go torturowali bo był fizycznie uzależniony. Ellen bardzo stopniowo zmniejszała dawkę narkotyku, co Dean średnio znosił. Przyglądałam się z ukosa jak Lisa mu coś opowiada, a ten opiera głowę i przysypia na siedząco. Po jakiś pięciu minutach kadetka przestaje mówić i patrzy na Ellen.
-Czy to normalne?
-Tak. Jest osłabiony bardzo, a do tego dostaje mniej narkotyku. Będzie słaby przez jeszcze długi czas, więc niech śpi jak najwięcej. Nie przeszkadzajmy mu- moja szefowa rzeczowo i z zawodowym chłodem podchodziła do sprawy jednak widziałam, że w środku targały nią różne emocje. Lisa kiwnęła na tą krótką informację głową i przykryła Deana kocem, odchodząc na bok. Przyjrzałam się jej, zastanawiając czy nie za bardzo patrzy rozmarzonym wzrokiem na mojego przyjaciela. Co jak co ale zielonooki potrafił zawrócić w głowie niejednej panience nawet o tym nie wiedząc. Martwiłam się o dziewczynę ale doszłam do wniosku, że po prostu się martwi jak my wszyscy. Jeszcze bardziej martwiłam się o to czy związek jego i Casa przetrwa to. Przecież już wcześniej mieli dużo do pokonania, ostatnie zdarzenia nie sprzyjały szczęśliwemu związkowi ale teraz? Teraz zrobili coś w mózg Deanowi i nie potrafił wysiedzieć w jednym pomieszczeniu z Casem. Przerażało mnie to. Nie wyobrażałam sobie, żebym nie potrafiła spojrzeć na Jo. Koszmar. Zaczęłam przeglądać stare przepisy na mieszanki ziołowe. Oprócz tego, że były potrzebne Meg to i Deana organizm był wycieńczony i zbyt powoli jego stan się poprawiał. Zerknęłam na śpiącego przyjaciela i utwierdzając tym samym w swoich przekonaniach. Jego kości policzkowe były tak mocno zaznaczone... Zawsze były wyraźne ale teraz wyglądało to przerażająco. Czas mi zlatywał na wypisywaniu brakujących mi składników i zaznaczania ciekawszych kombinacji. Wszyscy zaczynali się schodzić, z radością zauważyłam, że Cas i Crowley złowili sarnę. Do tego zbiory warzyw i innych ziół też poszły dobrze. Przez najbliższy tydzień będzie co jeść. Pomogłam Lisie i Jackowi rozpalać ognisko. Pocałowałam swoją wybrankę, która umorusana w ziemi wyglądała przeuroczo. Pociągnęła mnie za rękaw i pokazała co zebrała.
-O to Ci chodziło?- przyjrzałam się i pokiwałam głową z aprobatą.
-Pokrzywa. Zrobię z niej napar bo Meg ostatnio narzekała na wypadające włosy. Dziękuję- dałam jej buziaka, a ona się uśmiechnęła splatając palce naszych dłoni.
-Tylko ostrożnie. Łodygi parzą skórę bardzo mocno. Nagimnastykowałam się przy zrywaniu tego więc nie zrób sobie krzywdy. Bierz wszystko przez szczypce.
-Jasne, będę ostrożna- mruknęłam, zastanawiając się co zrobić dla Deana, żeby zaczął lepiej wyglądać. Wtedy jak na zawołanie zerwał się ze snu, cały drżał. Podbiegłam do niego. Zerknęłam na Castiela, który z przerażeniem obserwował całą akcję. Winchester zerwał się i wybiegł przed dom, rzygając jak kot. Spojrzałam na Ellen, która ze zmartwieniem wyjęła zastrzyk. Cas w połowie drogi ją zatrzymał.
-To konieczne?- zapytał a ona warknęła.
-Nie widzisz, że nie radzi sobie z obniżeniem dawki? Jak widać to za szybko dla niego, nie będę patrzeć jak się wykańcza- wyrwała się z jego uścisku i dopadła do nas. Ciałem Winchestera wstrząsały dreszcze, skończył wymiotować i oparł się na mnie, ciężko łapiąc oddech. Kolejna fala dreszczy przeszła przez jego ciało, zacisnęłam mocniej dłoń, za którą go trzymałam. Ellen odchyliła jego szyję i wbiła zastrzyk w tętnicę. Opadł bezwładnie, mrucząc coś pod nosem.
-Co?- zapytałam, a on powtórzył coś co spowodowało ciarki na moich plecach.
-Po prostu mnie zabij Naomi.

*******

Wiem, że krótki rozdział ale świąteczna, biała gorączka utrudniała pisanie. Mam nadzieję, że mimo to rozdział się wam podobał i widzimy się niedługo w następnym :*

Tysiąclecie apokalipsy cz.2 ~ Miasto Ocalałych (Destiel)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz