LVII. Jeżeli mnie kochasz...

129 22 2
                                    

Dean

Przerażenie. Tylko to czułem. Zerwałem się biegiem, w stronę gdzie stał mój i Castiela dom. Nie wiedziałem czy wszyscy przeżyli wybuch ale wiedziałem co teraz musiałem zrobić. Odbezpieczyłem Colta i pistolet, który niedawno dostałem od Chucka. Zamigotało mi na rękojeści "Team Free Will". Dlaczego pozwoliłem sobie o tym zapomnieć? Dlaczego żyłem jak jakiś pieprzony wariat, skacząc jak marionetka w rękach Lucyfera? Dlaczego zabiłem właśnie swoich przyjaciół? Jedyne co mogłem dla nich zrobić to kupić im kilka sekund więcej. No i Castiel. Nie wybaczę sobie tego. Nie chciałem umierać ze świadomością, że on nie wie że go kochałem. Kurwa nigdy nie przestałem, to co rozmawiało z nimi przez ostatnie tygodnie to był pierdolony mutant stworzony z symulacji, a nie ja. Zwiadowcy zobaczyli, że coś nie gra i zaczęli biec w moją stronę. Zestrzeliłem dwóch pierwszych. Dopadłem do ogrodzenia i włączyłem osłony, które były stworzone dla Taurusa i Bergila. Na szczęście akumulatory jeszcze działały. Zobaczyłem dzikich, biegnących całą hordą w stronę gdzie mur był rozwalony. A więc tak zaplanował nasz koniec ten kutas. Osłony długo nie wytrzymają, nie wystarczy czasu na ucieczkę. Były drugie osłony awaryjne, wbudowane kiedyś przeze mnie ale dało się je włączyć tylko od środka. Nabrałem powietrza i odwróciłem się. Zobaczyłem Jacka.

-Gdzie Lisa?- zapytał a ja się wydarłem.

-Zabierz ich stąd, dzicy!- spojrzał w kierunku muru i pomógł mi zbierać paczkę, chyba wszyscy byli cali. Krzyknąłem, żeby biegli na plac główny. Sam poprowadził ich, więc nie widział, że przystanąłem. Zatrzymał się Castiel. Cholera, za wcześnie. Charlie też zrozumiała, że coś jest nie tak i chciała zawrócić ale Jack ją trzymał. Coś krzyczała do mnie zalewając się łzami. Rozszyfrowała mnie. Na szczęście Cas nic nie rozumiał i nie mógł jej słyszeć, był zbyt zdezorientowany.

-Idź stąd- warknąłem na niego, a on przekręcił głowę mrużąc oczy.

-A ty?

-Wypierdalaj albo Ci łeb odstrzelę!- wrzasnąłem odbezpieczając pistolet. Był tak blisko granicy. Brakowało mi metra. Wiedziałem, że jeżeli zobaczy, że choć cień jego Deana żyje to mnie nie zostawi. Przymknąłem na chwilę powieki, zbierając się na to co miałem zamiar powiedzieć. Będę się smażyć w piekle.

-Nienawidzę Cię!- zacząłem ledwo hamując łzy.- Wszystko co mnie złego w życiu spotkało jest przez Ciebie! Jesteś pierdolonym dzikusem zza płotu, który na nas wszystkich to sprowadził. Tak wiele bliskich mi osób jest martwych tylko dlatego, że ja spotkałem Ciebie! Gdyby nie było Cię w moim życiu byłbym szczęśliwy! Miał nadal matkę! Dlatego wypierdalaj jebany dzikusie bo Ci odstrzelę ten durny łeb!- moje słowa uderzyły w niego z taką siłą, że cofnął się dwa kroki. Udając, że chcę go zastrzelić podszedłem i włączyłem pole magnetyczne od wewnątrz. Charlie darła się wniebogłosy, a Cas chciał się zbliżyć ale pole mu to uniemożliwiło.

-Co ty robisz?!- zapytał spanikowany, a ja pozwoliłem spłynąć łzom po policzkach. 

-Przepraszam- powiedziałem i spojrzałem mu w oczy.

-Kocham Cię słyszysz?! Kurwa wyłaź stamtąd! Dean!- Cas zaczął się wydzierać. Przymknąłem oczy. Byli bezpieczni tylko to się liczyło. 

-Powiedz Crowleyowi, że Lucyfer za tym stoi. Dorwijcie go- rzuciłem, a niebieskooki upadł na kolana rycząc jak małe dziecko. Obejrzałem się przez ramię. Dzicy prawie się przebili przez pierwsze osłony. Przyklęknąłem przy Casie i krzyknąłem.

-Jeśli mnie kochasz to wstań i biegnij! Cas, nie chcę żebyś to widział!- posłuchał mnie, zabierając ze sobą Charlie i Jacka. Przyszykowałem dwa pistolety. Zacząłem krzyczeć z całych sił. Osłona puściła, a ja pociągnąłem za oba spusty, ruszając samemu na te kreatury.

*******

Castiel

Czułem jak przebija mi serce sztyletem i po chwili zrozumiałem po co. Chciał nas ocalić. Kiedy patrzyłem w jego oczy widziałem swojego Deana. Dlaczego musiałem odzyskać go tylko na chwilę? Tylko po to, żeby go stracić? Z całych sił chciałem przebić pole. Użyć tych cholernych mocy i przenieść nas gdzieś indziej ale nie działałem. W momencie kiedy mogłem go ocalić zawiodłem. Poprosił mnie, żebym odszedł. Spełniłem jego prośbę. Słyszałem za plecami jego krzyk i pozwoliłem łzom płynąć po policzkach. Zatrzymałem się dopiero przy placu głównym. Rudowłosa zaczęła mnie bić i krzyczeć z całych sił.

-Dlaczego mu pozwoliłeś?! Dlaczego?! Musimy wrócić po niego, kurwa wracaj tam, musimy go zabrać!- złapałem ją za dłonie i warknąłem.

-Nie ma go Charlie. On nas uratował i nie ma już po co wracać.

-Jesteś potworem, jebany egoisto! Krzyczałam co on chce zrobić, dlaczego nie słuchałeś?!

-Nie słyszałem. Przysięgam- rudowłosa opadła z sił i przytuliła się do mnie mocno. Wzniosłem oczy ku niebu, próbując jakoś się posklejać do kupy. Wrócę po niego po bitwie. Zbiorę mojego Deana, cokolwiek z niego zostało i pochowam obok jego mamy. Mimo, że najchętniej sam bym strzelił sobie w łeb bo nie widziałem swojego życia bez niego to miałem zadanie do wykonania. Spojrzałem na Jacka, który też był zdruzgotany i warknąłem.

-Ogarnij się- potrząsnąłem Charlie i dodałem.- Ty też. Dean mówił, że za wszystkim stoi Lucyfer. Trzeba zebrać Crowley'a bo go śledził więc może mu wczepił gdzieś pluskwę. Wykonajmy to o co nas prosił.-Rudowłosa, przetarła oczy, które teraz błysnęły wściekłością, nadając jej takiego oblicza, że ciarki przechodziły. Wbiegliśmy w rewir walki wybijając każdego zwiadowcę, który nas atakował. Ludzie byli po naszej stronie co pozwoliło nam się przebić głębiej. Napiąłem po ran n-ty cięciwę zestrzelając zwiadowcę, który od tyłu chciał skrócić o głowę Jacka. Zrobiłem przewrót w przód, wyciągając nóż przypięty do kostki i kończąc manewr, rozciąłem szyję stojącemu przede mną wrogowi. Charlie dostała w łuk brwiowy ale zatłukła napastnika rękojeścią pistoletu. Wyciągnęła drugi i torowała sobie drogę z ciał w kierunku centrum bitwy. Dopadliśmy w końcu do Crowleya, Jack go pociągnął za rękaw, a ja torowałem nam drogę do  najbliższego budynku. Schowaliśmy się w zaułku. Nie czekając na nic krzyknął do nas.

-Co jest? Przecież na razie wygrywamy!

-Za wszystkim stoi Lucyfer! Musimy go znaleźć. Wiesz jak?- zapytałem i zobaczyłem jak przez jego twarz przebiega tabun emocji.

-Co kurwa?!

-To Lucyfer! To wszystko jego sprawka, tyle wiem. Musimy go znaleźć!- powtórzyłem, a on wyciągnął swój hologram wpisując kilka kodów i w międzyczasie nam tłumacząc co robi.

-Pobrałem jego DNA ze szklanki i stworzyłem razem z Kevinem program, który wyśledzi go. Problem jest taki, że ma to ograniczony zasięg, więc nie wiem czy go namierzę...- czekaliśmy w napięciu, aż hologram pokazał w końcu były budynek prezydenta. Prychnąłem na to. Historia lubi się powtarzać. Policzyłem strzały w kołczanie i spojrzałem na pozostałych.

-Jesteście gotowi?

-Dorwijmy skurwysyna- rzucił Crowley, a Charlie i Jack poderwali się za nami do biegu.

******

Krótko, wiem ale chciałam bardzo odsłonić wam kolejny rąbek tajemnicy i zapewne jeszcze bardziej się narazić na spalenie na stosie... Dziękuję za gwiazdki i komentarze, mega motywują <3

Widzimy się wkrótce w kolejnym rozdziale słoneczka wy moje :*

Tysiąclecie apokalipsy cz.2 ~ Miasto Ocalałych (Destiel)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz