-Kawy. Potrzebuję cysterny z Kawą- Gabriel ledwo wstał a znowu jęczał jak stare babsko. Westchnąłem, kręcąc głową z niedowierzaniem.
-Czy ty umiesz nie biadolić?
-Jest piąta rano. Zaczekaj, niech się zastanowię. A nie, tu nie ma się nad czym zastanawiać bo jest piąta rano! Co z tobą jest nie tak Winchester? I gdzie jest reszta tych półgłówków?
-Za pięć minut będą. Kupują kawę, również dla Ciebie.
-Tak, czasami jednak ich kocham- powiedział już najszczęśliwszy na świecie. Prychnąłem rozbawiony i wziąłem się za kopanie dołu na kolejny słup, który wytwarzał pole.
-Jak noga w ogóle?- kumpel zagadnął, biorąc w tym samym czasie drugi szpadel. Wzruszyłem ramionami.
-Jak na to co wyprawiam z nią to super.
-Czyli ostro nakurwia, do czego zresztą ma pełne, suwerenne prawo?
-Mniej więcej- zaśmiałem się, a on pokręcił głową.
-Kiedy ty zaczniesz myśleć trochę o sobie i rozpoczniesz profesję zwaną uważaniem na siebie?
-Myślę o sobie- westchnąłem a widząc jego pytające spojrzenie, dodałem.
-Robię to żeby nie zwariować. Nic nie robienie zmusza do przemyśleń, czego wolałbym teraz uniknąć.
-Ale wiesz, że...- wywód Gabe'a przerwała Charlie, wybiegająca z tacką z kubkami.
-Świeża kawa dla takich dobroczyńców jak my! Przypomnijcie mi, dlaczego nam za to nie płacą?- wszyscy spojrzeli pytająco na Gabe'a ale widząc jego minę wybuchnęliśmy śmiechem. Odłożyłem łopatę i wziąłem od niej kubek, wdychając błogi moim nozdrzom zapach.
-Czarne, parzone, bez cukru paskudztwo wziął Dean, a dla Ciebie Gabryś Cappuccino z cynamonem- ruda zaszczebiotała wesoło.
-A ty skąd masz tyle energii. Nie to, że coś ale mieliśmy jakieś trzy godziny snu...- zagadnął Sam, na co Hobbit wzruszył ramionami.
-Dla mnie to nic nowego. Co trochę mam dyżury w szpitalu- reszta ekipy dołączyła. Usiedliśmy na ziemi, nie przejmując się niczym. Powoli sączyłem swój napój i wdychałem rześkie, poranne powietrze. Słońce właśnie spokojnie wschodziło, dając czerwoną, przyjemną dla oka poświatę.
-I pomyśleć, że dzisiaj koło dwunastej wszyscy zaczną świrować przez ogłoszenie stanu zagrożenia- westchnął Gabriel, a ja kiwnąłem głową.
-Myślicie, że się to powtórzy?- zapytałem, na co wtrącił się Crowley.
-Powtórzy, nie powtórzy i tak trzeba uważać. Za płotem lata wolno jakiś wariat, który wam groził.
-To, że lata za płotem, nie robi z niego wariata- burknął Cas, na co aż się uśmiechnąłem pod nosem.
-Nie nawiązywałem do Ciebie durniu- Crowley przewrócił oczami. Zabrałem głos.
-Śmierć akurat jest dziwny. Przeraża mnie ten facet.
-Dobra leszcze, bierzmy się do pracy bo popołudniu muszę wrócić do szpitala bo Ellen się wykończy bez swojej prawej dłoni- rzuciła Charlie. Chuck westchnął ale wstał jako pierwszy i rzucił.
-Porozdzielam kto ma co montować. Zrobiłem instrukcje.
-Czy ty w ogóle poszedłeś wczoraj spać?- Sam wtrącił, patrząc zaskoczony na plik z rozpisanymi punktami jak co łączyć w instalacji magnetycznej.
-Godzinkę się kimnąłem. Odeśpię popołudniu- projektodawca westchnął i zaczął rozdawać instrukcje. Wziąłem swoją i zacząłem czytać. To będzie długi poranek.
*****
Staliśmy na balkonie, patrząc na ludzi, którzy zbierali się na dole. Wszystkie hologramy były włączone i pokazywały nasze podobizny. Podejrzewałem, że Ci co się nie zjawili, oglądali transmisję w swoich domach. W końcu prezydent bardzo rzadko ogłaszał coś dla całej osady. Gabriel wyszedł na przód uaktywniając w chipie połączenie z głośnikami. Odchrząknął, co już mogło usłyszeć całe miasto. Ludzie ucichli, a on zabrał głos.
-Niestety, w ostatnich dniach doszło do pewnych incydentów. Dzicy z zewnątrz zaatakowali płot w osadzie. Stąd wzmocnienia uszkodzonego miejsca, gdyby jeszcze ktoś nie widział. Kryzys został opanowany przez skład który widzicie za mną ale nie wiemy czy sytuacja się nie powtórzy. Jestem zmuszony ogłosić stan zagrożenia. Zbliżanie się do opuszczonej strefy jest zakazane. Mimo wzmocnień w razie kolejnego ataku w tym miejscu płot może nie utrzymać napastników. Trwają prace nad budową pola magnetycznego. Ochotników do pomocy z chęcią przyjmiemy. W końcu chodzi o nasze wspólne bezpieczeństwo. Po zmroku również nie wolno się zapuszczać w pobliże muru. Będzie to pilnowane przez zwiadowców. Póki co nocne życie zostaje w centrum miasta, miejmy nadzieję, że nie będę musiał i tego zabronić. Na chwilę obecną to wszystko co wiemy, próbujemy zdobyć informacje co było powodem ataku oraz czy zagrożenie minęło czy też nie. Nie odpowiadam na żadne pytania, gdy tylko coś będziemy wiedzieć, natychmiast to ogłosimy. Dziękuję- skończył wyłączając połączenie z nagłośnieniem. Tłum zaczął głośno dyskutować, rozległy się szumy chyba w całej osadzie. Gabriel wszedł do środka. Podążyliśmy jego śladem, a on zamknął drzwi balkonowe za nami.
-Myślicie, że wybuchnie gówno burza?- zapytał mój brat, na co odezwał się Castiel.
-Myślę, że na pewno. Zobacz jaka była reakcja tych ludzi, od razu zaczęły się dyskusje.
-Nie uwierzycie- wtrąciła się Jo, przeglądając swój holograficzny blog. Spojrzeliśmy na nią zaciekawieni, a ona zdenerwowana powiększyła odczyt na całą ścianę.
-Już pojawił się artykuł. Mówią, że to na pewno przez wasze absurdalne wprowadzania tutaj roślin. Że to pewnie ich feromony powodują, że to niby ich nowy, zmutowany sposób szkodzenia ludzkiemu gatunkowi. Niby nie atakują ale nas naznaczają. Do tego, nawołują to buntu...- zaczęła wymieniać dalej, a ją się wyłączyłem. Czy ta rewolucja w ogóle miała jakikolwiek sens? Czy moja matka i tak wiele drogich mi osób zginęło na marne?
-Czy to możliwe?- zapytałem w końcu, a widząc ich niezrozumienie, dodałem.
-Czy to możliwe, że rośliny wytwarzają jakieś feromony?
-Nie- burknął Chuck.- sprawdziłem je na wszystkie sposoby, znam każdy, nawet najmniej istotny gen, w każdym, jebanym kwiatku. Poza tym gdyby miały być to feromony, to by się wytworzyły najpóźniej trzy tygodnie od zasadzenia roślin, a te już u nas kilka lat bytują. Nowy gatunek wprowadziliśmy ostatnio trzy miesiące temu. Nie ma szans na jakiekolwiek gówno o którym piszą- wszyscy byliśmy wściekli. Sytuacja wyglądała średnio. Nawet jeśli artykuł miał małe przebicie i poparcie, co byłoby pobożnym życzeniem, to sam fakt że powstał był niepokojący.
-Robimy swoje dalej. Mogą nam possać. Szkoda, że nie zrobią artykułu o tym, jak zapierdalamy po nocy byleby tym ćwokom bezpieczeństwo zapewnić- burknął Crowley, a my zgodnie kiwnęliśmy głowami.
-Właściwie to masz rację- mruknęła Jo.
-Gdzie ty idziesz?- zapytała Charlie, a blondynka zerknęła na nią zamyślona.
-Pisać artykuł. Jak skończę to wrócę pomóc wam przy płocie- wyszła, na co Ruda westchnęła. Wzięliśmy się za wyjmowanie kolejnych części z magazynu Chucka potrzebnych do budowy pola magnetycznego. Już miałem tego trochę dosyć. Tym bardziej, że mnie noga bolała i zobaczyłem miłe artykuły o nas. Pieprzyć tych ludzi, niech sobie sami radzą. Mimo wewnętrznego buntu siedziałem cicho i robiłem swoje. Nie miałem innego wyjścia. Kiedy siłowaliśmy się z kolejnym słupem, usłyszałem jakieś zamieszanie. Podniosłem wzrok i ujrzałem Jacka.
-Podobno z chęcią przyjmiecie ochotników do pomocy- rzucił przyjaźnie, a ja uśmiechnąłem się pod nosem. Dobry był z nieco dzieciak. Zaraz za nim szła Lisa. Też mnie to ucieszyło. Dawno tej dwójki nie widziałem. Przystanęli lustrując mnie wzrokiem, pierwsza ruszyła się dziewczyna.
-Wyglądasz...- urwała w połowie zakrywając usta dłonią. Odwróciła wzrok i spojrzała załamanym wzrokiem na przyjaciela. Podrapałem się zakłopotany po karku. Nie wszystkie rany i zadrapania zeszły ale w swoim życiu nie raz o wiele gorzej wyglądałem. Tak mi się przynajmniej wydawało.
-Wyglądasz na zmęczonego- dodał Jack, próbując jakoś wyjść z tej sytuacji. Uśmiechnął się pokrzepiająco i podał mi dłoń na przywitanie. Szkoda mi było czarnowłosej, która wyraźnie się przejęła moim stanem. Nie było czym.
-Was też miło widzieć- mruknąłem do niej, na co przygryzła wargę. Poklepałem ją po ramieniu i dodałem.
-Nie przejmuj się, złego diabli nie biorą.
-To pewnie dlatego właśnie wyglądasz jak kupa nieszczęść- bąknęła i wzięła się za łopatę, pomagając kopać dół na następny słup w wyznaczonym miejscu.
-Jutro przyjdziemy tutaj z większą ilością osób. Już dzisiaj trochę osób się zastanawiało ale trochę się bali, więc postanowiliśmy pójść sami i im zdać relację, że nie pożeracz uczniów żywcem- Jack zaczął się angażować w opowieść, na co się uśmiechnąłem.
-Jesteś tego pewien?- mruknąłem, robiąc przerysowaną, groźną minę.
-Nie. Ale jeśli wrócę w jednym kawałku to powinien być jakiś dowód, że moja teoria miała rację bytu. Prawda?- powiedział, nieco spięty, na co wybuchnąłem śmiechem. Zaczęliśmy pracować. Po kilku godzinach, Chuck i reszta stwierdzili, że na dzisiaj wystarczy ciężkiej pracy.
-Kiedy do nas wrócisz?- zapytała Lisa, a ja wzruszyłem ramionami.
-Aż tak wam się przykrzy za morderczymi treningami?- zażartowałem, na co wtrącił się Jack.
-Wiesz, zastępuje Cię Meg... Nie wiem już co gorsze- tym razem usłyszeliśmy śmiech, Gabriela, który stał kawałek dalej. Spojrzeliśmy na niego, a on się zwrócił do moich uczniów.
-Doskonale wiem o czym mówicie.
-Czy możesz swoje życie erotyczne zostawić tylko dla siebie?- dogryzł mu Chuck, na co prezydent się obruszył.
-Przecież nic o tym nie mówiłem niewyżyty dupku!
-Nie? A to Ci nowość- rzucił najlepszy technik tej osady, za co poleciał w jego kierunku szpadel. Uniknął go ale narzędzie wpadło do wiadra, rozpryskując wodę w nim na Charlie i Sama.
-No idioci no!- Wrzasnęła ruda, a Sam podniósł wiadro i chciał nim oblać Gabriela, który go kopnął i cała woda poleciała na mnie. Zamknąłem oczy i wypiłem resztki zimnej cieczy.
-Typowe- mruknąłem zrezygnowany.- macie szczęście, że nie mam przy sobie broni palnej!- ryknąłem i podszedłem od tyłu do Crolwley'a który stwierdził, że ma w dupie nasze przekomarzania, po czym się do niego przytuliłem.
-Co ty kurwa robisz?!- wrzasnął gdy poczuł na plecach moje zimne i mokre cielsko.
-Stęskniłem się za moim mentorem- powiedziałem, mrugając niewinnie, na co pokręcił głową i burknął.
-Jakim cudem ten świat nie uległ zagładzie pod waszymi rządami to nie wiem!- zwróciłem uwagę, na śmiejących się moich podopiecznych i zapytałem ich wesoło.
-A wam co?
-Dziwnie jest widzieć, jak twój siejący postrach mentor uwalnia z siebie pięcioletnie dziecko- brunetka otarła niewidzialną łzę z kąta oka.
-On tak naprawdę nigdy wyższego rozwoju umysłowego nie osiągnął- wtrącił się mój brat, kładąc mi dłoń na ramieniu. Spojrzałem na niego, a na usta cisnęła mi się "suka" ale zamiast tego spojrzałem na dwójkę przed sobą i zwróciłem się do Jacka.
-Piśnijcie o tym komuś, a dowód że nie pożeram własnych uczniów przepadnie na zawsze- wszyscy już się śmiali. Pożegnałem się z młodymi zwiadowcami. Ku mojemu zaskoczeniu Lisa przytuliła się do nie i szepnęła do ucha, żebym wracał szybko. Kiwnąłem jedynie głową, nie do końca wiedząc co odpowiedzieć. Gdy odeszli zerknąłem na Castiela, który wnikliwie mi się przyglądał ale zignorowałem to, podnosząc z ziemi swoje rzeczy i ruszając w stronę starego domu z Samem. Może to było dziecinne ale poczułem satysfakcję, wywołujące u niebieskookiego zazdrość.********
*Przeczytajcie do końca tą przydługą notkę, proszę*
Jestem! Może rozdział nie wnosi za wiele mimo moich prób napisania czegoś bardziej rozbudowanego ale rozładowuje nieco atmosferę, co nie ukrywam było autoterapią której bardzo potrzebowałam. Mimo wszystko jest nieco dłuższy niż poprzedni i mam nadzieję, że podobał się wam. Jak wspominałam kiedyś jestem przemęczona i bardzo was przepraszam jeśli rozwlekam historię w za krótkich rozdziałach, po prostu nie chcę zawieszać opowiadania, a nie mam siły na super dynamiczny rozwój akcji w tym momencie, co nie wyklucza tego że cały czas walczę z tym, że doba ma tylko dwadzieścia cztery godziny i staram się z całych sił pisać w miarę dobrze i nie zanudzać :P
Bardzo wam dziękuję, że jesteście, gwiazdkujecie, komentujecie! To znaczy dla mnie bardzo dużo i jest warte każdej zarwanej na pisanie nocki. Proszę o jeszcze chwilę cierpliwości, której i tak dużo od was dostaję. Dziękuję też za komentarz pod poprzednim rozdziałem, dał mi dodatkowego kopa do pisania, bardzo doceniam takie szczere i motywujące słowa! Obiecuję starać się jeszcze bardziej i doprowadzić tą historię do końca! Na końcu właściwie już szykuję dla was niespodziankę ponieważ już mniej więcej wiem jak zakończyć tą historię ale tego dowiecie się za jakieś kilkadziesiąt rozdziałów pewnie :P
Kocham was bardzo mocno, jesteście najlepszymi czytelnikami, do następnego! <3
CZYTASZ
Tysiąclecie apokalipsy cz.2 ~ Miasto Ocalałych (Destiel)
FanficDean, Sam, Cas, Charlie, Chuck, Gabriel, Meg, Jo, Bobby, Ellen, Crowley i inni żyją w świecie o który walczyli. Mają spokojne życie, które próbują sobie ułożyć po ciężkich doświadczeniach. Każdego dnia wkładają mnóstwo pracy w to aby Kansas zakwitło...