Karate

936 155 78
                                    

Dziś raczej wyjątkowa, aczkolwiek nadal treściwa notka. Jako że ten zbiór jest researchem w pigułce na wybrane tematy, dziś mam dla Was trochę informacji o karate. A raczej mamy. Notka ta nie powstałaby, gdyby nie DieKrote, która odwaliła kawał dobrej roboty, zbierając te wszystkie informacje i która jest autorką poniższego tekstu – ja tu tylko odrobinkę redagowałam. Dziś więc występ gościnny! A teraz przejdźmy do tematu.

Na wstępie pragnę tylko zaznaczyć, że w żadnym razie nie jestem autorytetem i jeśli ktoś ma inne informacje chętnie je przyjmę i przemyślę.

Wiem, że nie jest to najlepszy sposób na rozpoczęcie, ale z tym błędem spotykam się wszędzie, wkurza mnie on, boli w uszy i tak dalej, a jest nim nazywanie stroju do karate kimonem. Błagam, stop. Ten strój nazywa się gi. W wypadku karate będzie to karategi. W wypadku judo, judogi. W każdym razie, nigdy, przenigdy nie jest to kimono.

Skoro wyjaśniliśmy już sobie ten rażący błąd, czas pójść dalej. Przyznaję się bez bicia, że opowiadania, które mnie zainspirowały, są z rodzaju typowych opek o Mary Sójkach, więc pewnie nie wyłapałam wszystkich błędów, bo nie byłam w stanie dalej czytać, ale tu pojawią się rzeczy, które wychwyciłam.

Przede wszystkim, karate dzieli się na style. Stylów, według cioci Wikipedii, jest ponad 100, dlatego jeśli w Waszym opowiadaniu pojawia się osoba trenująca karate, ważne jest, żeby określić styl, bo sporo od niego zależy, ale o tym za chwilę. Podział, który można wyróżnić tak najprościej, to na karate sportowe i na karate jako sztukę walki. Sportowe trenuje się bardziej pod zawody, a sztukę walki... Częściowo dla samoobrony, częściowo, jak w wielu japońskich sztukach, dla samodoskonalenia. Najpopularniejszymi, przynajmniej w Polsce, stylami są Kyokushin (lub też Kyokushinkai, co do tego nie jestem pewna, ponieważ ćwiczę inny styl) oraz Shotokan, które od niedawna pojawiło się chyba wśród konkurencji olimpijskich.

A czym różnią się te wszystkie style (a jak pamiętamy, jest ich mnóstwo)? Wieloma sprawami.

Choćby sposób wykonywania technik. Mimo że podstawy są te same, różnią się nieco szczegóły. W jednym stylu gardę trzyma się niżej, w innym wyżej. W jednym uderzenia są bardziej zamaszyste, w innym mniej. W jednym twardą pozycję „otrzymuje się" nieco inaczej niż w drugim. Dla porównania użyjmy pewnego przykładu: mam w grupie chłopaka, który startował w Kyokushin, a teraz przeniósł się do nas, sekcji Shotokan. Na początku miał problem z tym, żeby poprawnie wykonywać techniki z punktu widzenia naszego sensei, bo na przykład blok krawędzią dłoni robił zbyt zamaszysty.

Tropem jednego z tych opek wychodziłoby, że i nazewnictwo może się czasami różnić, aczkolwiek nie znalazłam na to potwierdzenia.

Coś, co różni się z pewnością, jest to gradacja pasów. Występuje oczywiście podział na pasy uczniowskie i mistrzowskie, więc gdzie leży problem? Otóż, pasy uczniowskie to te „kolorowe". Zwykle, jeśli nie zawsze, pasem dla absolutnego nowicjusza jest biały. Schody zaczynają się później.

W stylu Shotokan idzie to tak: biały, żółty, pomarańczowy, zielony, niebieski, granatowy, brązowy, drugi brązowy, trzeci brązowy. Dla osób poniżej wieku 14 lat między każdym pasem występują jeszcze trzy belki (i stąd nie mam pojęcia, czy mam pas granatowy z jedną belką, czy pierwszy brązowy...). Belki to takie małe paseczki z materiału naszywane na pas (oryginalnie powinny być chyba haftowane, ale umówmy się, nikomu nie chce się tego robić).

W stylu Seidō przedstawia się to w ten sposób: biały, biały z czarnym emblematem Seidō oznaczającym wyższy stopień, niebieski, niebieski z emblematem, żółty, żółty z emblematem, zielony, zielony z emblematem, brązowy, brązowy z emblematem, zaś dzieci poniżej czternastego roku życia mają swój pas przehaftowany przez środek białą wstążką.

Przejrzałam kilka różnych stylów i system powtórzył się raz lub wcale.

Skoro już siedzimy w temacie pasów. Zdobycie czarnego pasa to nie pstryknięcie palcami. Tu to co piszę poprę tylko stylem, który sama trenuję, ale wykonajmy małe obliczenia:

Żeby zdobyć następny stopień należy zdać egzamin (o nich za chwilę). Dla dzieciaków zdobywających wciąż belki egzamin odbywa się co pół roku. Kiedy przechodzi się na zdobywanie całych pasów zdaje się już co jakiś dłuższy czas, ale jaki dokładnie, nie mam pewności. Zależy to również od pasa.

Nie wiem, na ile często się to zdarza, ale przy belkach i niższych stopniach można „skakać", czyli omijać jedną belkę. Jeśli zdaje się np. z białego pasa z dwiema belkami, a sensei stwierdzi, że jest się bardzo dobrym, można zdać na żółty z jedną belką, a nie biały z trzema. Jeśli jednak wyleci się z egzaminu, nie ma się wyższego stopnia.

Teraz szybko liczymy, ustalając odstęp między egzaminami na całe pasy na rok (choć w pewnym momencie na pewno jest większy).

Po założeniu, że nie zawaliło się żadnego egzaminu i przeskakiwało, do kiedy tylko było można, do zdania na ostatni brązowy wychodzi siedem i pół roku, gdzie z pewnością jest to zbyt mała liczba.

Teraz pozostaje jeszcze kwestia egzaminu na czarny pas. Ten aspekt znam jedynie z opowiadań, niemniej, wychodzi z nich, że:

1. Przeskok między egzaminami na stopnie uczniowskie a mistrzowskie jest ogromny,

2. Egzamin trwa koło trzech godzin, z czego godzina to walki

3. Zdawalność nie należy do wysokich.

Przejdźmy płynnie do tematu egzaminów, jak one właściwie wyglądają? Jak normalny trening, jednak obserwują go egzaminatorzy. Wyłapują wszelkie błędy i stawiają za nie minusy. Przy trzech minusach wypada się z sali. Można też zrezygnować w środku, wychodząc. Właściwie wyjście równoznaczne jest z oblaniem, dlatego nie ma czegoś takiego jak wyjście się napić albo na siku. Po prostu nie wolno.

A teraz o samych treningach, jak dodać im realizmu?

Nie jest to chyba reguła, ale zwykle spotyka się komendy wydawane po japońsku. Głównie dlatego, że nazwy technik są japońskie. Również liczy się zwykle po japońsku.

Jeśli już o nazwach technik mowa. Spotkałam się z dwiema wersjami, pisane fonetycznie i właśnie nie, z czego ten drugi zapis nazw technik bardzo mnie swego czasu zdziwił. No bo jak to? Słyszę geri, a napisano keri. Słyszę dachi, a pisze się tachi. No jak to? Dopiero niedawno wpadłam na to, dlaczego może tak być, choć nigdzie jeszcze nie znalazłam poparcia tej tezy. Sylabariusze japońskie mają to do siebie, że za pomocą pewnych dodatkowych części znaków da się udźwięczniać sylaby (nie dam rady wytłumaczyć tego bliżej, ponieważ nie uczę się jeszcze japońskiego). Na przykład udźwięcznione ke zmieni się w ge i stąd może pochodzić ta rozbieżność.

Uwaga, uwaga, coś co łączy się zarówno z treningiem, jak i rozwojem w karate, o którym chyba już między wersami przekazałam, że nie następuje w kilka dni. Ćwiczę od około ośmiu lat, a wciąż nie byłabym w stanie poprawnie kopnąć z wyskoku. Ale jak to?! Bo nie na tym karate polega. Zwłaszcza na początku ćwiczy się proste techniki. Po prostu z czasem coraz to kolejne stają się proste. Ale właśnie, z czasem. A potrzeba go dość sporo.

Od czasu do czasu uczymy się również kata. W skrócie, są to bardzo sztywno określone kombinacje ruchów. Można je nieco porównać do układów choreograficznych, z tą różnicą, że nie ma się muzyki i istnieje ich (w stylu Shotokan) tylko dwadzieścia sześć.

I jako ciekawostkę dodam, że choć nazwa karate oznacza puste ręce, ręce bez broni, wykorzystuje się je czasem. Głównie bo, czyli długi kij (mający zwykle coś koło dwóch metrów), boken, czyli krótki kij, używany właściwie nieco jak miecz i nunchaku. Chyba każdy wie, czym ono jest. Choć bronie te nie są w dzisiejszych czasach praktyczne, bo kto chodziłby po mieście z dwumetrowym kijem/drewnianym mieczem/cepem do ryżu? No dobra, jakbym wreszcie się nauczyła i miałabym prawdziwe nunchaku, to ja bym chodziło po mieście z cepem do ryżu, ale wciąż jeszcze się uczę.

To już koniec tego wyjątkowego wpisu. Jak podobała Wam się taka gościnna wstawka oraz taka tematyka? Może ktoś z Was też wie sporo o jakimś zagadnieniu, którym chciałby się tu podzielić? Piszcie!

Oczami Azie: o WattpadzieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz