Dobra, tytuł może trochę na wyrost, ale jakoś trzeba zwrócić uwagę, bo to temat, o którym – niestety – na Wattpadzie (i ogólnie w poradnikach okołopisarskich również) mówi się zaskakująco rzadko. Chcę dzisiaj porozmawiać z Wami o tym, czym są drafty.
Mieliście kiedyś tak, że napisaliście, przykładowo, trzy pierwsze rozdziały jakiejś opowieści, po czym, zamiast wziąć się za pisanie czwartego, poszliście poprawiać pierwszy? Jeśli nie publikujecie tej historii na bieżąco i piszecie ją, powiedzmy, prosto pod wydawnictwo i czytelnicy Was nie poganiają, mogę postawić dychę, że dziewięć na dziesięć osób w takiej sytuacji nie doszło dalej niż do rozdziału dziesiątego (odpowiednio do przykładu, bo zawsze też można wkopać się tak nieco później), a cztery/pięć z nich nawet za ten czwarty nigdy się nie wzięło. Dlaczego tak się dzieje?
To jest słynne Błędne Koło Poprawek. Jeśli bierzemy się za poprawianie tekstu, zanim napiszemy go w całości, drastycznie zmniejsza to nasze szanse na ukończenie go – zwłaszcza kiedy nie mamy nad sobą żadnego bata, który by nas poganiał do brnięcia dalej. Gdy tak robimy, wpadamy w manię poprawiania, której często nie potrafimy powiedzieć „STOP"; cały czas coś nam nie pasuje, raz po raz znajdujemy jakieś głupoty, które musimy naprawić teraz, zaraz, bo się wszystko zawali, jakieś pierdółki, które wymagają korekty. Nierzadko finał całej zabawy jest taki, że wywalamy projekt do kosza i zaczynamy tworzyć go od początku, po czym po kilkunastu/kilkudziesięciu stronach zaplątujemy się ponownie w dokładnie ten sam sposób.
Wiecie, że tak nie da się niczego napisać?
No dobra, chyba wszyscy zdajemy sobie sprawę, że takie porzucanie i przepisywanie projektów to bardzo częsty problem, który nierzadko ludzi blokuje. Może więc ktoś by wreszcie odpowiedział na pytanie, jak tego uniknąć?
Zasada jest bardzo prosta:
Planowanie → pierwszy draft → leżakowanie → drugi draft → konsultacja/leżakowanie → trzeci draft → wysyłanie do wydawnictwa/publikacja/cokolwiek tam chcemy z tym tekstem zrobić.
O planowaniu pisałam już dużo (i pewnie napiszę jeszcze więcej w przyszłości), więc teraz dobrze by było powiedzieć kilka słów na temat pozostałych etapów tego ciągu.
Pierwszy draft to etap, w którym po prostu piszemy. Nie jest to jednak pisanie takie, jak w przytoczonym na początku przykładzie; pierwszy draft w ogóle nie obejmuje poprawiania, bo poprawianie w tym momencie jest często zabójcze dla pracy jako całości, zwłaszcza gdy mamy na głowie jakiś rozbudowany projekt, który finalnie może przyjąć objętość powieści. Jakieś zdanie brzydko Ci brzmi? Nie możesz znaleźć synonimu i powtórzenie aż Cię boli? Trudno, zaznacz sobie jakoś ten punkt i jedź dalej. W pierwszym drafcie chodzi o to, żeby dojechać do końca opowieści bez niepotrzebnego rozpraszania się myślami, czy jest dobra. Pierwszy draft nigdy nie będzie idealny i to w pełni normalne. Zawsze też będzie cholernie trudny, bo ten wewnętrzny krytyk, który siedzi w naszych głowach, cały czas będzie biadolił, że tamta scena jest chujowa, a ten dialog trzeba przepisać. Dobra, przyjmujemy do wiadomości i lecimy dalej – tym zajmiemy się później. Teraz musimy przede wszystkim napisać całą historię do końca, ewentualnie zaznaczając sobie po drodze jakieś elementy, które już teraz rzuciły nam się w oczy jako „do poprawki". Tak, ten tekst będzie słaby. Od tego, by go ulepszyć i wyszlifować, są kolejne drafty. Draft pierwszy to zaledwie szkic.
Leżakowanie to etap, co do którego są bardzo różne szkoły. Jedni nie leżakują tekstu w ogóle, inni mówią, że miesiąc to absolutne minimum, jeszcze inni twierdzą, że kilka dni wystarczy. Moim zdaniem – jak zwykle – to zależy, konkretnie od objętości tekstu. Jeśli mam projekt, który finalnie zamknie się w, plus minus, milionie znaków ze spacjami, leżakowanie mogę sobie odpuścić, bo gdy dobrnę do zakończenia, spokojnie zdążę już zapomnieć, jak wygląda początek, a zanim dojdę z poprawkami do końca, zapomnę, jak ów koniec się prezentuje. Ot, takie leżakowanie „w międzyczasie". Jeżeli jednak na warsztacie leży tekst, który zamyka się w 30-40 stronach, uważam, że przynajmniej kilka dni powinien poleżeć nietknięty, żeby zdążył mi w miarę wywietrzeć z głowy. Tutaj chyba każdy powinien znaleźć własna metodę, która będzie się u niego najlepiej sprawdzać. Zasadniczo w leżakowaniu chodzi o to, byśmy ochłonęli z tej historii i mogli spojrzeć na własny tekst w miarę świeżym okiem. Kiedy już nasza własna ekscytacja historią jako tako opadnie i nie będziemy w stanie z pamięci streścić każdego najmniej istotnego dialogu, możemy brać się za drugi draft.
Drugi draft to czas na poprawki. Wewnętrzny krytyk już zaciera ręce, ale nie może cieszyć się za bardzo, bo i tu może nas wepchnąć w błędne koło. Tak, niektóre sceny wymagają przepisania od zera, ale nawet nie myśl o tym, żeby całą historię tworzyć od nowa. Poprawiaj to, co jest do poprawy, usuwaj bez litości zbędne fragmenty i zapychacze, pisz nożem. Tnij, aż wyeliminujesz to, co udało Ci się wyłapać. Dobrą obroną przed Błędnym Kołem Poprawiania jest tu ograniczenie czasowe – uzależnione oczywiście od tego, jak wiele jest do poprawy w danym rozdziale. Warto przed drugim draftem wziąć sobie jakiś notes i na podstawie planu wydarzeń wypisać sobie ewentualne modyfikacje, które chcemy wprowadzić w poszczególnych rozdziałach, i trzymać się tego tak sztywno, jak sztywne są dzieci antyszczepionkowców. Na tej podstawie wyznaczamy sobie czas, którego będziemy potrzebować na każdy rozdział i staramy się tego czasu nie przekraczać. Jeśli po upływie terminu zauważymy jeszcze kilka błędów – spokojnie, jeszcze jeden draft będzie, a zaznaczyć dalej można. Grunt to nie przeciągać poprawek w nieskończoność, bo nigdy nie wyjdziemy z tego etapu. Na dodatek mały protip: jeśli pracujemy nad długim tekstem i stworzenie pierwszego draftu zajęło nam pół roku/rok/jeszcze dłużej, na „liście rzeczy do zrobienia" warto dopisać jeszcze ujednolicenie stylu. Istnieje spora szansa, że Wasz styl nieco się przez ten czas zmienił i pierwszy rozdział wyraźnie różni się pod tym względem od ostatniego, więc dobrze by było to wyrównać i postarać się, żeby na całej długości był mniej więcej taki sam.
Konsultacja/leżakowanie to czas podobny do leżakowania pierwszego, z tą różnicą, że tu do akcji wchodzą betaczytelnicy. Wysyłamy więc swój tekst do bet – najlepiej kilku – i czekamy na opinie. Od razu ważna uwaga, którą proszę raz na zawsze zapamiętać i nieść dalej: oczekiwanie od bety, że odwali za Ciebie całą brudną robotę związaną z korektą, jest zwyczajną głupotą i chamstwem. Tak, między innymi dlatego nie zajmuję się betowaniem. Wracając: beta jest przede wszystkim osobą, która z dobrej woli poświęca swój czas, by przeczytać Twoją pracę, podzielić się wrażeniami i zostawić Ci kilka sugestii. Fajnie jest mieć wśród bet jednego czy dwóch grammar nazi, bo na bank wychwycą to, czego Ty nie zauważyłeś w drugim drafcie, jednak „zwykli" betareaderzy też są bezcenni. A to zauważą jakąś drobną nielogiczność, którą przeoczyłeś, a to stwierdzą zgodnie, że bohater, który miał być ulubieńcem wszystkich czytelników, zwyczajnie irytuje, a to zwrócą uwagę, że któraś z postaci używa słownictwa akademickiego, podczas gdy ledwo ukończyła podstawówkę. Betaczytelnicy są po to, by pokazać Ci w Twoim tekście rzeczy, których samodzielnie nie potrafisz dostrzec. Im bardziej upierdliwi, tym lepiej dla Ciebie. Kolejna ważna uwaga: Twoja mama/siostra/ciocia/babcia/przyjaciółka nigdy nie będą dla Ciebie odpowiednimi betami. Dla kogoś innego... no, być może, ale Ty lepiej nie traktuj ich w ten sposób. Bliską osobę krytykuje się dużo trudniej niż obcego, a szczerej krytyki w tej chwili potrzebujesz na gwałt.
Trzeci draft to poprawki ostateczne. Zbierasz uwagi, które otrzymałeś od bet wszelkiej maści, analizujesz je, po czym wprowadzasz w życie – lub też nie, jeśli uznasz którąś za mało istotną lub zgodną z Twoimi zamierzeniami („Joffrey jest strasznie irytujący, nie znoszę tej postaci! Weź go może jakoś złagodź..." – „Hehe, właśnie taki ma być"). Możesz również bawić się dalej w jakieś przecinki, ortografy, brzydko brzmiące zdania i tak dalej, jeśli jeszcze coś takiego Ci się nawinie. Pamiętaj jednak, że to już absolutnie nie jest moment na wprowadzanie zmian w fabule, nawet niedużych – może się okazać, że genialny pomysł, na który wpadłeś, za tydzień wyda Ci się idiotyczny i usiany błędami, a w dodatku naruszający całą wcześniejszą konstrukcję, a tekst już pójdzie w eter. Wszelkie zmiany większe od czysto kosmetycznych najlepiej wprowadzać w momencie, gdy mamy przed sobą jeszcze przynajmniej jeden draft – ot, taki bufor bezpieczeństwa, by jeszcze dać sobie szansę na zredagowanie tego.
Jak najbardziej można na zapas dodać sobie jeszcze jeden czy dwa drafty na kolejne poprawki, oczywiście poprzedzone leżakowaniem, ale też nie wolno przesadzać z ich ilością – Błędne Koło Poprawek cały czas czyha gdzieś za rogiem i ostrzy sobie na Ciebie zęby. Twój tekst nie musi być perfekcyjny i nigdy nie będzie perfekcyjny. W momencie, gdy wysyłasz go gdziekolwiek, dobrze by jednak było, żeby był najlepszą wersją, na jaką w danym momencie Cię stać.
Mam nadzieję, że ten wpis wniósł coś do Waszego życia. Jeśli macie inne podejście do draftów i stosujecie jakieś własne metody, z chęcią o nich poczytam, więc dzielcie się śmiało ^^
A tymczasem: do następnego, kalafiorki!
CZYTASZ
Oczami Azie: o Wattpadzie
Literatura FaktuChyba każdy z nas zastanawiał się kiedyś, jak pisać, żeby było dobrze. Spoiler: tu nie znajdziecie odpowiedzi. Jeszcze większy spoiler: nie znajdziecie jej w żadnym poradniku, bo dla każdego będzie inna i musicie znaleźć własną - nikt Wam jej nie po...