Dziś wpis krótki (a przynajmniej w porównaniu z tymi, które serwowałam Wam ostatnio), ponieważ zderzyłam się niedawno ze ścianą, którą jest fanfiction. Od razu podkreślę, żeby nie było żadnych nieporozumień: absolutnie nie chcę tu powiedzieć, że pisanie ff uważam za coś złego – a w życiu! To fajny sposób na wylanie z siebie swojego fangirlu, który każdy z nas czasem przeżywa. Zauważyłam jednak u siebie coś bardzo dziwnego, czego nie dostrzegłam wcześniej i nigdy nie słyszałam o tym, by ktoś z mojego otoczenia miał podobny problem. Już wyjaśniam, o co chodzi.
Wszystkim znajomym ostatnio truję, że mam fazę na Lost, więc jeśli komuś z Was jeszcze o tym nie nawijałam, to robię to teraz: mam fazę na Lost. I to potężną. Tak potężną, że aż poczułam to ciśnienie szukające ujścia w fanfiction. Mam taki specjalny zeszyt, w którym popełniam złe opka, kiedy z jakiegoś powodu weźmie mnie na nie chęć, więc wzięłam długopis, otworzyłam czystą stronę i zaczęłam pisać. Naskrobałam tak okrągłe dziesięć stron, po czym stwierdziłam, że to, co napisałam, jest bardzo, bardzo złe. Nie mówię tutaj o jakiś większych babolach, bo nawet pisząc „na gorąco" bardzo rzadko takie popełniam (well, w recenzjach moich prac pojawiają się wypowiedzi typu „widać, że rozdział był dokładnie sprawdzany", co niesamowicie mnie bawi, bo przed publikacją czytam tekst zazwyczaj nie więcej niż raz, a czasem nawet tego nie chce mi się robić), styl był mój, ten sam, co w „Grobowcu" czy moich one shotach, jednak coś mnie bardzo w tym opciu bolało. Tylko co?
Po pewnej analizie doszłam do tego, że bolał mnie sam fakt, że to było fanfiction. Tak jakby dotarło do mnie, że w momencie, gdy ingeruję w czyjąś historię, którą uwielbiam, przestaje ona dla mnie być tak zajebista, ponieważ rozwiązując pewne wątki i dodając własne, zaburzam tę całą misterną konstrukcję, którą jest fabuła i przez mój wkład nagle miejscami przestaje się ona kleić. W tym momencie przypomniała mi się moja faza na Gothica. Gdy odkryłam tę grę, całkowicie w nią wsiąkłam, nie mogłam się od niej oderwać, więc jak tylko ją ukończyłam, od razu rzuciłam się na drugą część. Pograłam, pograłam... Minęły może trzy dni, po czym stwierdziłam, że mi się nie podoba, bo to już nie jest to samo, brakuje tam „tego czegoś", co miała pierwsza część i już więcej do tej gry nie wracałam. Gothic bez obozów skrytych pod Kopułą nie był już tą samą zajebistą grą, a Lost z moimi fanowskimi wątkami nie było już tym samym zajebistym serialem.
Dzisiaj nie będzie apelu społecznego, tylko bardziej coś w rodzaju refleksji: co nam daje wnikanie w opowieści innych? Czy czujemy się od tego lepiej, zmniejszamy ból spowodowany „fanowskim kacem", możemy poczuć magię tych historii na nowo? Ja chyba nie potrafię. A jak jest z Wami? Miał ktoś podobny problem, chcieliście kiedyś napisać fanfiction, ale nie byliście w stanie zrobić tego tak, żeby Wam się podobało? Podzielcie się swoimi historiami związanymi z tym gatunkiem!
CZYTASZ
Oczami Azie: o Wattpadzie
Non-FictionChyba każdy z nas zastanawiał się kiedyś, jak pisać, żeby było dobrze. Spoiler: tu nie znajdziecie odpowiedzi. Jeszcze większy spoiler: nie znajdziecie jej w żadnym poradniku, bo dla każdego będzie inna i musicie znaleźć własną - nikt Wam jej nie po...