Okej, wreszcie wzięłam się do roboty: przed Wami (wreszcie!) omówienie narratora trzecioosobowego! A przy okazji: jest teraz doskonały czas na pisanie, więc przygotowałam dla Was wyzwanie pisarskie pod tytułem „Czas oczekiwania" – jest w osobnej pracy na moim profilu, wpis wprowadzający został już opublikowany, a jutro koło południa pojawi się pierwsze zadanie. Wpadajcie, zapisujcie sobie w bibliotece, żeby być na bieżąco, łapcie kolejne zadania! Zachęcam do wzięcia udziału i oznaczania w nim znajomych, a nuż uda mi się odblokować czyjeś zasoby weny :3
A teraz lecimy z głównym tematem.
Ostatnio omówiłam narratora pierwszoosobowego, więc trzeba w końcu przyjrzeć się jego trzecioosobowemu bratu, który wciąż ściga się z nim o miano Jedynego Słusznego Narratora. Jak również wspominałam, narrator trzecioosobowy jest według mnie równie trudny co bohater poprzedniej części tego wpisu, tylko pod innym kątem... Ale moment, bo przecież mamy więcej niż jednego narratora trzecioosobowego!
Podstawowy podział tego typu narracji obejmuje narratora wszechwiedzącego i o ograniczonej wiedzy – i, szczerze mówiąc, ten drugi jest chyba nieco bliżej spokrewniony z pierwszoosobowym niż z wszechwiedzącym. Omówmy go więc w pierwszej kolejności.
Zasadniczo narrator trzecioosobowy o ograniczonej wiedzy (Matko Bosko kochano, ma to jakąś krótszą nazwę?) jest takim duszkiem siedzącym wewnątrz głowy naszego bohatera, jednak nie jest bohaterem jako takim; patrzy jego oczami, słyszy jego uszami, czerpie informacje z jego mózgu, ale nie jest tą samą osobą co nasz bohater. Możemy nazwać go wręcz taką gadającą naroślą na głowie naszej postaci, która po prostu mówi, co się dzieje, ale na swój własny sposób, w najmniejszym nawet stopniu nie identyfikując się ze swoim nosicielem.
W jego przypadku jest jedna bardzo duża pułapka, w którą ludzie wpadają nadzwyczaj często: jak sama nazwa wskazuje, ma on ograniczoną wiedzę. Wie dokładnie te same rzeczy, które wie bohater, do którego głowy się przykleił, ma dostęp wyłącznie do jego mózgu i zasadniczo dotyczą go dokładnie te same ograniczenia, co pierwszoosobowego. No, z dwiema głównymi różnicami: po pierwsze, również jak sama nazwa wskazuje, wypowiada się on w trzeciej osobie oraz jest zaraźliwy – może przepełzać z jednego bohatera na drugiego i tego typu zmiany perspektywy nie prezentują się aż tak tragicznie jak POV-y spotykane w opkach z narracją pierwszoosobową. Wymaga to jednak przeważnie jakiegoś zaznaczenia, że nasz pasożyt zmienia nosiciela – inaczej czytelnicy mogą wyłapać ten nagły przeskok i uznać go za błąd.
W jego przypadku jednak mamy zdecydowanie szersze pole manewru w kwestii opisów otoczenia – nie jesteśmy już tak ograniczeni sposobem myślenia naszego bohatera i choć ten narrator nie posiada więcej informacji niż postać, której narratoruje, to wypowiada się całkowicie odrębnym językiem. Nie musimy więc w tym przypadku dostosowywać stylu narracji do ogólnego stylu wypowiedzi czy myślenia naszego bohatera, możemy bez problemu posługiwać się naszym własnym „stylem narratorskim".
Trzecioosobowy wszechwiedzący jest takim trochę bogiem, który unosi się ponad całym naszym światem przedstawionym i ma wgląd w absolutnie wszystko: przeszłość, przyszłość, teraźniejszość, myśli każdego bohatera, każdą kryjówkę pod każdym kamieniem, każdą książkę, jaką kiedykolwiek w tym świecie napisano, nawet czasami w równoległe rzeczywistości, jeśli tego typu wątek pojawia się w naszej pracy... no właśnie. Przez to, że tego rodzaju narrator wie absolutnie wszystko, jesteśmy mocno narażeni na atak jednej bardzo, ale to bardzo zdradliwej rzeczy: ekspozycji.
Nie zrozumcie mnie źle – dobra ekspozycja nie jest zła i nie każde podanie informacji o świecie przedstawionym w formie całkowicie wprost będzie godne potępienia; czasem coś takiego jest wręcz potrzebne, żeby czytelnik w ogóle ogarniał, gdzie jest, co się właśnie wydarzyło i ogólnie o co w tym wszystkim chodzi. Tylko... no, nie należy być w tym zbyt nachalnym, a granica między dobrą a złą ekspozycją jest bardzo cienka i cholernie trudna do zdefiniowania. Chociaż nie, chyba mam taką najogólniejszą definicję. Kiedy ekspozycja jest dobra, a kiedy zła? To zależy – zależy od całej historii, zależy od stylu narracji, zależy od sposobu jej zaserwowania, zależy od momentu, w którym została przedstawiona, zależy od ilości informacji, które przekazuje i od tego, czego dokładnie te informacje dotyczą, od ich istotności i gdyby tak dalej wymieniać, jeszcze tak ze trzydzieści czynników by się znalazło. Jeśli nie więcej.
Narrator wszechwiedzący jest pod tym kątem bardzo kuszący. Przez tę całą wszechwiedzę, którą dysponuje, aż palce nas świerzbią, by podzielić się tymi wszystkimi – przynajmniej według nas – fascynującymi szczegółami z czytelnikiem, w szczególności gdy tworzymy coś z gatunku szeroko pojętej fantastyki; te gatunki bowiem wymagają od nas przynajmniej lekkiego liźnięcia world buildingu, który, jeśli już człowiek się za niego weźmie, często wciąga bez reszty i sami jesteśmy zachwyceni tą cudowną alternatywną rzeczywistością, którą udało nam się stworzyć. Przez to przy wszechwiedzącym piekielnie łatwo jest wkopać się w nadmierną ekspozycję. Wszechwiedza jest bardzo kuszącym zakazanym owocem, a nam, jako twórcom, nie wolno go zrywać, bo skończy się to spektakularną katastrofą i serią plag.
Z drugiej jednak strony mamy możliwość całkowicie swobodnego poruszania się pomiędzy umysłami naszych bohaterów i przez cały czas mamy wgląd do wszystkich naraz. Dzięki temu możemy obskoczyć wręcz jednego po drugim w kilku zdaniach następujących po sobie i jeśli oczywiście nie zrobimy tego w jakiś niezamierzenie komiczny sposób, nikt nie ma prawa się o to do nas przyczepić, bo narrator wszechwiedzący jak najbardziej pozwala na takie manewry.
W poprzedniej części tego wpisu wspomniałam jednak, że według mnie podział ten można nieco rozszerzyć. Wyszczególniłabym więc tutaj jeszcze jeden typ narratora trzecioosobowego, którego, z braku lepszego pomysłu na ten moment, nazwę narratorem lewitującym. Teoretycznie można ten typ dzielić, dzielić i dzielić do znudzenia na coraz to bardziej szczegółowe, jednak ogólnie można uznać go za swego rodzaju stan pośredni pomiędzy wszechwiedzącym a tym o ograniczonej wiedzy. O co chodzi?
Gdybym miała go sobie wyobrazić, byłby to koleś siedzący na chmurce, która unosi się nad głową bohatera. Nie jest on całkowicie wszechwiedzący, a jedynie częściowo; w zależności od upodobań i potrzeb, można zdecydować, na jakiej wysokości ma się owa chmurka unosić – im wyżej, tym więcej ten narrator wie i widzi. Niezależnie od wysokości, ma on dość swobodny dostęp do głów wszystkich bohaterów, ale najlepiej zna tylko tego, nad którym aktualnie się unosi – w przypadku pozostałych jest w stanie rozgryźć dużo (też w zależności od tego, jak wysoko frunie jego chmurka), ale nie ma w nich pełnego wglądu, w związku z czym gdy bohater się z czymś kryje, narrator może tego nie wyłapać i pozostają mu tylko domysły. W dalszym ciągu zachowuje jednak tę cudowną cechę narratora o ograniczonej wiedzy i może przepełzać pomiędzy bohaterami – i w momencie takiego przepełznięcia zyskuje pełny wgląd do głowy innej postaci, zachowując bardzo powierzchowny obraz myśli swojego poprzedniego nosiciela.
Ten typ narratora jest jednak moim stosunkowo nowym odkryciem i jak na razie dopiero z nim eksperymentuję, więc nie jestem w stanie powiedzieć nic pewnego na temat pułapek, które przy nim czyhają. Na pewno, podobnie jak przy właściwym wszechwiedzącym, kusi ekspozycja, ale w znacznie mniejszym stopniu. Ogólnie bardzo polecam się z tym kolesiem na chmurce zapoznać, całkiem sympatyczny facet z niego xD
Dobra, mam nadzieję, że Was nie zanudziłam... Jeszcze raz przypominam, żebyście rzucili okiem na „Czas oczekiwania", bo może z tego wyjść całkiem fajna zabawa ^^
A tymczasem: do następnego, kalafiorki!
CZYTASZ
Oczami Azie: o Wattpadzie
Non-FictionChyba każdy z nas zastanawiał się kiedyś, jak pisać, żeby było dobrze. Spoiler: tu nie znajdziecie odpowiedzi. Jeszcze większy spoiler: nie znajdziecie jej w żadnym poradniku, bo dla każdego będzie inna i musicie znaleźć własną - nikt Wam jej nie po...