Dziś omawiamy sobie największego pana i władcę, imperatora wszechopek, wybrańca, króla Gondoru i matkę smoków: Imperatyw, najpotężniejszą moc w każdej pracy. Gdybym miała wyobrazić sobie, jak Imperatyw wyglądałby jako postać, opisałabym go jako potężnego arcymaga na sto dwudziestym levelu, który chodzi za głównym bohaterem i jednym kopniakiem jest w stanie wyrzucić go na drugi koniec mapy, jeśli tylko dostanie cynk od autora, że koń bohatera jest zbyt powolny. Jak nie dać się mu złapać? W końcu ucieczka przed takim koksem wydaje się niemal niemożliwa. Pamiętajmy jednak, że przed słówkiem „niemożliwa" stoi jeszcze „niemal", co oznacza, że jest to jak najbardziej wykonalne.
Najpierw powiedzmy sobie, w jaki sposób tak właściwie działa Imperatyw. Wchodzi on do akcji najczęściej w momencie, gdy wdepniemy w jakieś psie gówno, które jakimś sposobem znalazło się w naszej fabule, najprawdopodobniej przez niedopracowany plan i zapomnienie o odpowiednim dlaczego dla któregoś z wydarzeń, i nie możemy zdrapać go z podeszwy, przez co fabuła zaczyna cuchnąć niemiłosiernie. Wtedy wzywamy naszego arcymaga, by rzucił na nas potężne zaklęcie czyszczące... I wokół robi się aż za czysto, co oczywiście nie umyka uwadze czytelników. Oślepieni nieskazitelną czystością, szybko stwierdzają, że autor gra na kodach i nie chcą się tak dalej bawić, więc wychodzą, jednak autor nawet tego nie zauważa, bo nie może się napatrzeć na tę wspaniałość, którą zapewnił mu Imperatyw.
Jak nie grać na kodach? Nie grając na kodach (to nieźle, Azie, wytłumaczyłaś). To wymaga jednak nieco uwagi. Przy praktycznie każdym punkcie fabuły musimy się zatrzymać i zadać sobie pytanie, czy wszystkie elementy, które się w nim pojawiają, mają logiczne uzasadnienie. Jeśli chodzi o bohatera, bardzo pomocne jest stworzenie sobie krótkiej listy rzeczy, które posiada i zazwyczaj (lub przez większość czasu akcji) nosi ze sobą, by uniknąć podrzucania mu jakichś przedmiotów ex machina, które w tym słynnym międzyczasie wsunął mu do kieszeni Imperatyw.
Kiedy bohater wchodzi do jakiegoś miejsca, do którego wchodzić nie musi, zastanówmy się, czy miał jakikolwiek powód, by tam wejść. Przykładowo, bohater wraca do domu z pracy. W kuchni leżą zwłoki jego żony, jednak jego straszliwie ciśnie pęcherz i musi w podskokach lecieć do toalety. Jeśli najpierw pójdzie do łazienki, a potem zajrzy do kuchni, to spoko, jednak jeżeli z jakiegoś powodu chcemy w pierwszej kolejności wysłać go, by znalazł trupa, zaczynają się schody. Jeśli wejdzie tam, bo na przykład zobaczy wybitą szybę albo poczuje smród przypalonego ciasta, znaleźliśmy rozwiązanie, jednak jeżeli wejdzie tam tylko dlatego, że chcemy, by znalazł ciało, to znak, że Arcymag Imperatyw rzucił na niego jakiś czar. I jeśli nas, autorów, z jakiegoś powodu aż tak bardzo ciśnie, by znalazł zwłoki jak najszybciej, to, na Teutatesa, nie zapominajmy o tym, że jeszcze przed chwilą chciało mu się lać – od znalezienia martwego człowieka w swoim domu nie przestanie cisnąć go pęcherz. Chyba że w tym czasie popuścił w spodnie, wtedy nie było tematu.
Podobnie z rzeczami, które bohater wykonuje. Jeśli nie należą do jego codziennej rutyny lub nie wynikają z jego usposobienia, również warto zadbać o jakieś sensowne ich wytłumaczenie. Na co dzień spokojny koleś, który nigdy nie miał problemów psychicznych i nie wychowywał się w patologicznym środowisku, nagle rzuca się z nożem na przypadkowego człowieka na ulicy? Cóż, samoobrona. Albo skrywane agresywne zapędy, jednak to już jest nieco naciągane i przydałoby się to jeszcze dodatkowo jakoś potwierdzić, na przykład wspomnieniem, jak to za dzieciaka w tajemnicy przed rodzicami udusił szczeniaka.
Ostatnio na Hejted: Wattpad pojawił się hejt na jakieś randomowe opko, jakich na Watt wiele, w którym głównym punktem zaczepienia były zagraniczne imiona użyte w tekście, którego akcja działa się w Polsce, konkretnie w Warszawie. Jako że uważam tego typu rzeczy za czepianie się na siłę, poczułam się w obowiązku stanięcia w obronie autorki i wytworzyłam takie oto wytłumaczenie: „zarówno w Polsce, jak i w innych krajach, istnieją mniejszości narodowe (a Warszawa jak najbardziej jest miejscem, w którym takie mniejszości mogą występować dość licznie). Bardzo często ludzie tacy ze względu na narodowość trzymają się razem, co może być zgrabnym wytłumaczeniem dla występowania dużej ilości osób z angielskimi imionami w polskiej szkole - być może to szkoła często wybierana przez owe mniejszości i w dużej mierze na nie ukierunkowana". Da się? Da się.
Jednak uwaga, żeby nikt nie zrozumiał mnie źle: fakt, z odpowiednim tłumaczeniem przejdzie dosłownie wszystko. Problem jednak polega na tym, że to my jako autorzy powinniśmy zadbać o to, by w sensowny sposób uzasadnić jakieś zjawisko, bo zachowanie sensu opowieści jest w naszym interesie. Gdy sami z tego rezygnujemy i w pewnym sensie każemy innym się domyślać, dlaczego jakaś z dupy wzięta sytuacja się w danej scenie pojawiła, pokazuje to tylko, że nie przygotowaliśmy się należycie do pisania. Jesteśmy twórcami, czyli mózgami całej operacji. Nawet jeśli Imperatyw chce wejść nam w drogę, musimy znaleźć sposób, by zepchnąć go na bok i nie pozwolić mu przejąć inicjatywy, bo skończy się to dla naszego opowiadania katastrofą.
A Wy, kalafiorki, często macie problemy z Imperatywem? Lubi wchodzić Wam w drogę? Może macie jakieś własne sposoby na zamknięcie mu japy?
CZYTASZ
Oczami Azie: o Wattpadzie
Não FicçãoChyba każdy z nas zastanawiał się kiedyś, jak pisać, żeby było dobrze. Spoiler: tu nie znajdziecie odpowiedzi. Jeszcze większy spoiler: nie znajdziecie jej w żadnym poradniku, bo dla każdego będzie inna i musicie znaleźć własną - nikt Wam jej nie po...