Rozdział dwudziesty siódmy

2.4K 125 7
                                    

Florence

Znudzona wpatrywała się w zaproszenie. Przyszło dwa tygodnie wcześniej. Jak zawsze było elegancko zapakowane, delikatny zapach papieru unosił się przez cały czas i nie zachodziło na to, aby kiedykolwiek miał zniknąć. Miała już sporą kolekcję takich zaproszeń. Na wszystkich był zawsze dopisek z osobą towarzyszącą, a teraz go nie było. Sądziła, że to pomyłka. Musieli się pomylić! Nie była pierwszą lepszą wampirzycą w tym świecie, którą mogli traktować jakby nic nie znaczyła. A tymczasem została tak właśnie potraktowana. Początkowo miała zamiar podrzeć zaproszenie i udawać, że nigdy go nie otrzymała. Piękną potrafiła urządzić awanturę, kiedy czegoś nie dostawała. Zdawała sobie tez sprawę z tego, że to nie jest przypadkowe. Skoro ona musiała iść sama, jej co roczny partner już kogoś miał i zdążył dawno poinformować organizatorów o swojej nowej partnerce. Nie wiedziała tylko czy jej przypuszczenia są prawdziwe. Nie miała jak zdobyć tych informacji, chyba, że sprawdziłaby u źródła, ale jednak, aż tak jej na tym nie zależało. Miała o wiele ciekawsze rzeczy do roboty, niż zastanawianie się nad takimi błahostkami. A przynajmniej będzie sobie wmawiać, iż jest to błahostką. Ile będzie takich jak ona? Dwie? Trzy? Liczba na pewno nie przekroczy pięciu. Nigdy nie przekroczyła. Dziw, że w ogóle dostała to zaproszenie. Mało brakowało, a pewnie siedziałaby w domu i oglądała w telewizji na żywo jak wszyscy się dobrze bawią. Zapijałaby smutki krwią i winem, a najlepiej mieszanką obu tych rzeczy. Ktoś inny powiedziałby, aby się cieszyła, że w ogóle otrzymała to zaproszenie. Wiele nieśmiertelnych zabiłoby, aby móc się znaleźć w takich towarzystwie chociaż raz. O tak, nie wszyscy dostawali zaproszenie. Florence, choć nie należała do najstarszych i najwybitniejszych, zyskała sławę przez granie w filmach, ale bardziej dzięki temu, że Alexander czy Anthony ją tam zabierali w przeszłości. Od ponad trzydziestu lat otrzymywała osobne zaproszenia, nie była zabierana tak jako ładnie wyglądająca partnerka, ale faktycznie jako ktoś kogo traktowali jak równego sobie. Jakby nie dostała zaproszenia wcale mogłaby się poczuć urażona. Mimo to brak partnera był w tej chwili jej największym problemem. Chciała to zmienić, wiedziała jednak, że gdyby próbowała coś kręcić równie dobrze mogłaby się nie pojawiać tam wcale. Albo co gorsza skończyłaby jako jedna z tych. Zupełnie niczym nie zasłużyła sobie na takie traktowanie, a tymczasem została potraktowana jakby nie była nikim ważnym. Czuła wściekłość. Do organizatorów. Do niego. Do siebie. Do niej. Łatwo było jej oceniać innych i zwalić winę za to, niepowodzenie, na osoby, które rozsyłały zaproszenia. Świadomość, że nie było mowy o pomyłce ją dobijała. Miała się za silną i niezależną kobietę, nawet jeśli stojąc przy nim wcale taka nie była, to jednak pójście samej oznaczało to jak niewiele znaczy. Już wolałaby iść tam jako dodatek do partnera, wtedy przynajmniej byłaby z kimś, a nie pozostawiona sama sobie. Musiała przestać się nad sobą użalać. To nie było w jej stylu. Czasami pozwalała sobie na chwilę słabości. Ale tylko w swojej obecności. Nikt nigdy nie powinien zobaczyć jej łez i tego jak słaba potrafi być. Mogli to wykorzystać. To już było wykorzystywane. Minęła dłuższa chwila zanim zdecydowała się na ogarnięcie siebie oraz bałaganu dookoła. Zaproszenie, która miała ochotę rozszarpać własnymi zębami, włożyła do przeznaczonej do tego szkatułki. Trzymała tam wszystkie zaproszenia sprzed lat. Nie niszczyły się i zawsze wiedziała, gdzie je odłożyła. Nic nie mogła na to poradzić, będzie musiała z pokorą przyjąć karę, jaką jej zafundowali. Ktoś, kto nie znał realiów uznałby, że to nic takiego. Florence jednak wiedziała, że rzeczywistość jest znacznie inna, a ona tak naprawdę nie ma prawa do narzekania. Chyba, że w zaciszu swojego mieszkania, we własnej głowie. Wypowiedzenie nawet złego słowa mogło się źle skończyć. Miała do wyboru zrobienie tego w czym była najlepsza - w wyglądaniu ładnie.

~*~

Nadchodził ten czas. Coraz szybciej, coraz boleśniej dawał o sobie znać. Przechodząc po ulicach Londynu słyszała jak są podekscytowani, jak nie mogą się tego doczekać. Och, gdyby tylko widzieli co się dzieje poza kamerami, żaden z nich nie chciałby się tam znaleźć. Florence uwielbiała tam chodzić. Nie ze względu na wydarzenia, ale przez piękne stroje, osoby i tańce. Tańce kochała najbardziej. Przypominały jej odrobinę o ludzkim życiu. Pozwalały zapomnieć o bólu egzystencji, pozwalały na te kilka minut odżyć i być tym, kim zawsze się chciało być. Jakkolwiek głupio to brzmiało - Florence czuła właśnie w ten sposób i nic nie było w stanie zmienić jej zdania na ten temat. Spędzała też więcej czasu z Anabelle. Zauważyła pewne zmiany w zachowaniu dziewczyny. Była żywsza, choć nada,l pozostawała strachliwa. Było to dziwne połączenie, a jednak jakże prawdziwe. Obserwowała ją zawsze z boku, posłusznie wypełniając polecenia Alexandra. Upewniała się, że jego zabawka będzie miała to czego chce, że będzie wyglądać jak na kobietę przystało. Widziała, że przybrała trochę kilogramów od ostatniego spotkania. Nie była wrakiem ze skórą, choć nadal brakowało je sporo, aby wyglądać jak powinna. Bladły również siniaki, mimo to wszelkie blizny pozostawały i z nimi nie można było nic już zrobić. Nawet się nie starała, bo przecież to i tak byłoby na marne, prawda? Wiedziała, że tak. Czekał tylko na koniec przedstawienia, aby znowu dać o sobie znać. Pokazać boleśnie co sądzi o niej, o tej całej przemianie. Musiał znowu pokazać, że jest panem i władcą. A gdyby zrobił to teraz, cały jego plan poszedłby na marne. A od tego miał ją. Przychodził niemal każdej nocy. Zawsze traktował w ten sam, podły sposób. Powoli zaczynała pękać, świadoma tego, że nigdy nic dla niego nie znaczyła. Już dawno zaczęła zdawać sobie sprawę, ze jest dla niego wygodna. Nie skarży się, czasem sama przyjdzie i przede wszystkim trzyma buzię na kłódkę. Trzyma, bo wie, że jeśli coś powie jedyną osobą, która będzie miała problemy będzie ona. Łatwiej było też milczeć, zresztą kto by jej uwierzył? Nawet nie mogła pójść do góry. Mogłaby, gdyby miała układy. Była tylko ładną buzią. Niczym więcej. Florence ładnie wygląda. Florence ładnie się wypowiada. Florence taka ułożona. Florence ma na sobie tylko maskę. Udaje, bo na nic innego jej nie pozwalają. Florence jest tylko marionetką w rękach innych. W rękach ludzi, którzy mają nad nią władzę i wiedzą co robić, żeby Florence była ładna, urocza i lojalna. A Florence wie, że jeden zły ruch, złe słowo czy spojrzenie zakończy jej marną egzystencję i nikt nawet o niej nie wspomni. Florence była tylko kolejną do kolekcji. Czymś co można łatwo zastąpić, może nawet już została zastąpiona. Zaczynała tęsknić. Tęsknić za czymś, czego nigdy tak naprawdę nie zasmakowała. Z każdym kolejnym dniem pragnęła znaleźć się w jej objęciach coraz bardziej. Zaczynała się zastanawiać jak musi smakować. Czy jest gorzka? A może smakuje słodkością? Jak kawałek mlecznej czekolady? A może wcale nie smakuje. Może jest bezsmakowa. Może nie czuje się nic, poza ulgą. Ulgą, która ogarnia całe ciało i duszę. O ile coś z poszarpanej duszy wampirzycy coś jeszcze zostało. Tak jak ciało się potrafiło uleczyć, wystarczyło trochę czasu i krwi, tak wewnątrz trudno było o pomoc. Nie mogła się naprawić za pomocą czasu, ani krwi. Nic nie mogło jej tak naprawdę już pomóc. Ani nikt. Sama też nie mogła z tego uciec. Była bezradna, była sama i była zniszczona.~*~Jak niewiele trzeba czasu, aby zniszczyć człowieka. Czasem wystarczy jedno złe słowo, a innym razem jedno uderzenie. Przez tyle czasu wszystko się w niej kumulowało. Ślepo wierzyła, że taka właśnie jest jej rola. Że ma taką być. Że została wybrana i powinna się cieszyć. A teraz, kiedy wreszcie zrozumiała było na wszystko za późno. Za późno na ucieczkę z piekła. Sama się na nie godziła. A teraz nie potrafiła już odmówić. Z uśmiechem wpuszczała go do siebie. Dopuszczała do swojego ciała, wnętrza. Pozwalała się poniżać, wykorzystywać, bo taka była jej rola. Przez cały czas grała i udawała. Uśmiechy, podziękowania, zapewnienia. Świat był teatrem, planem filmowym, a ona tylko wykonywała swoją rolę. W poniżający sposób, który doprowadzał ją do najgorszego, ale jednak. Dawała sobie radę z tym. Bo musiała. Nikt inny tego za nią przecież nie zrobi, prawda? Nie mogła zrezygnować, nie mogła oddać komuś swojej roli. Chociaż bardzo chciałaby to zrobić. Poddać się i w końcu być wolną. Chociaż raz. Chociaż na chwilę. Czy to było tak wiele? Chyba tak. Nadszedł w końcu ten czas. Cały dzień spędzony na przygotowaniach. Upewnianiu się, że suknia dobrze leży, że makijaż wygląda porządnie. Jakby zaproszenie było inne, niezwykle cieszyłaby się na to wyjście. To zawsze był najszczęśliwszy dzień, a raczej noc, w roku. Wtedy niemal wszyscy byli równi. A ona była podziwiania i traktowana z szacunkiem przez tego, przez którego powinna być od samego początku. Jednak dzisiejsze przygotowania przynosiły jej tylko ból, zmęczenie i zniechęcały do wszystkiego. Chciała zostać w domu i faktycznie oglądać przyjęcie w telewizorze, popijać wino i nie martwić się niczym. Nie mogła. Zniszczyłaby wtedy wszystko, a już następnego dnia z rama do jej drzwi zapukaliby odpowiedni ludzi. I potem... A co jeśli nie był to wcale taki zły plan? Może wtedy wszystko by się zakończyło. Z drugiej strony jednak wiedziała, że jeśli to zrobi, pierwszy pojawi się u niej Devile. Pokaże co o tym sądzi, a jej resztki zostawi dla innych. Aby też mogli sobie poużywać. Ta myśl zmotywowała ja do szykowania się. Maskę postanowiła założyć przed samym wyjściem. Wyglądała nieskazitelnie. Długa, sięgająca ziemi zielona suknia z rozcięciem na lewym boku idealnie dopasowywała się do kształtu jej ciała. Delikatna biżuteria, wyrazisty makijaż. Efekt jednak psuł ból w oczach. Ból, którego nie potrafiła się pozbyć. Na szczęście nie było widać, że chwilę wcześniej jeszcze wypłakiwała oczy. To już całkiem by ją zdradziło. Miała jeszcze trochę czasu. Niewiele, ale wystarczająco. Upięte włosy w idealny kok rozpuściła. Złote loki opadły na jej plecy, a na podłogę spadło kilka wsuwek. Zupełnie je zignorowała. Włosy rozczesała szczotką, utrwaliła lakierem i wciąż nic się nie zmieniło w jej oczach. Będzie mogła chociaż zakrywać twarz włosami. Ukryć się i to było zadowalające. Pociągnęła usta raz jeszcze czerwoną, mocną szminką i była gotowa. Nawet jeśli ani trochę się taka nie czuła. Zamknęła oczy, odliczyła w myślach od dziesięciu, a kiedy je otworzyła na jej ustach gościł delikatny, szczęśliwy uśmiech. Jakby tylko wiedzieli co się kryje za tym uśmiechem, to nikt nie chciałby go odwzajemniać. Samochód jak zawsze przyjechał na czas. Kierowca był jak zawsze uprzejmy. Otworzył drzwi, skomplementował strój i zabawiał anegdotkami podczas jazdy. Na tym jednak kończyła się jego praca, za co w duchu Florence bardzo dziękowała. Chyba nie wytrzymałaby, gdyby mężczyzna zmuszał ją do rozmowy. Wiedziała, że on wiedział. Widziała to w jego spojrzeniu, kiedy ich oczy na moment się skrzyżowały. Może jej współczuł, albo uważał za głupią. Nie było to ważne, bo i tak nie miało znaczenia. Była w tym sama i sama zamierzała z tego wyjść. Jakkolwiek trudno nie będzie, gorzej być już nie mogło. Nie chciała dojeżdżać na miejsce. Mało brakowało, a kazałaby kierowcy jechać dalej. Słychać było elegancką muzykę, szmer rozmów i śmiechy. Żałowała tak bardzo, że nie będzie należeć do osób, które tego wieczoru będą się dobrze bawić. Żadna atrakcja nie będzie jej cieszyć, krew będzie paskudna - choć w rzeczywistości będzie najlepsza - a otaczający ją ludzie, wampiry irytować. Przed nią było wiele godzin udawania. Wysiadła z samochodu bez niczyjej pomocy. Bez nikogo u boku. I już czuła na sobie spojrzenia, rozmowy, które wcześniej dotyczyły wszystkiego, ale nie jej teraz skupiły się na tym, że była tu sama. Wiedziała o tym doskonale. Nikt nie musiał jej uświadamiać. Tak po prostu było. Z wysoko uniesiona głową ruszyła przed siebie. Niech mówią co chcą. I tak nigdy jej nie dorównają. Nawet jeśli była tutaj sama, pod wieloma względami była od nich o wiele lepsza. Już zewnątrz było źle, ale kiedy weszła do środka, poczuła się tysiąc razy gorzej. Te wszystkie pary, które tak cudownie razem wyglądały. Większość przychodziła tutaj, choć się nienawidzili wzajemnie, ale na ta jedną noc zapominali o wszystkich urazach. Szukali sobie ofiar, krwawe atrakcje to dla tych bestii było zbyt mało. I tak się założyło, że tą ofiarą miała być Florence. Jak na razie jedyna osamotniona wampirzyca. Nikt nie mówił o niej głośno, bo tak nie wypadało. Spojrzenia, które rzucali jej oraz między sobą były wystarczające. I niezwykle to bolało. Zawsze współczuła tym, które przychodziły same. Ostre zasady nie pozwalały kobietom na nic, były pozostawione same sobie. Jak bezpańskie psy. Zastanawiała się co muszą czuć kobiety, kiedy są same i teraz doskonale o tym wiedziała. I niczego nie pragnęła bardziej jak tego, aby w końcu wrócić do siebie. Ściągnąć zmęczenie dnia i wieczoru. Ten drugi dopiero się zaczął, ale już padała z nóg. Już chciała mieć to wszystko za sobą. Jej spojrzenie powędrowało do wielkiego zegara na ścianie. Wybiła równo szósta wieczorem. Niemal dwanaście godzin upokorzenia. ~*~ Czas mijał zbyt wolno. Minęło ledwo półtorej godziny, ale nic się nie zmieniło. Nikt nie zamienił z nią nawet jednego słowa, a Alexander się spóźniał. Niecierpliwie czekała na jego pojawienie się. Bardzo chciała zobaczyć czy faktycznie się pojawi z nią, a może z kimś innym. Oczywiście było wiadomo kto będzie towarzyszką, ale równie dobrze mógł wszystkich, a raczej tylko ją, zaskoczyć. Pragnęła się stąd w końcu wyrwać. Zatańczyć nie mogła, bo jak to tak samej. Przejść się do tych cudownych atrakcji nie mogła, bo była sama. Niewiele mogła zrobić. Zostało jej siedzenie przy stoliku i czekanie z nadzieją, że może znajdzie się ktoś, kto porzuci swoją towarzyszkę dla niej. Nic takiego raczej miało nie nastąpić. Florence w to nie wierzyła, ale chciała. Może jednak pojawi się na horyzoncie ktoś, kto chciałby spędzić wieczór w towarzystwie kobiety, która została już przez wszystkich skrytykowana. Nie ważne, że wyglądała obłędnie. Nie ważne, że była tu ważna. To nie miało znaczenia jeśli nie pojawiła się z kimś. Siedziała zupełnie sama. Musiała wyglądać niezwykle żałośnie, że tak wszyscy ją omijali. I nawet wampirzyce z którymi spotykała się na co dzień czy to w pracy, nie podeszły się przywitać. A żeby ktoś wam przegryzł tętnicę, pomyślała z przekąsem, kiedy kolejna przeszła obok niej z zadartą głowa do góry i cichym prychnięciem, które miało ją obrazić. najrozsądniej byłoby wrócić do domu. Ale tego zrobić przecież nie mogła. Wyjście przed czasem było dopuszczalne, ale dopiero po oficjalnej części i tylko w towarzystwie. Z każdej strony miała przejebane. Czego by nie zrobiła i tak będzie źle. - Kto dopuścił do tego, aby taka piękna kobieta była sama? Blondynka drgnęła słysząc znajomy głos. Rozpoznałaby go wszędzie. Nawet z odległości kilku kilometrów. Dlaczego akurat ona? Delikatnie odwróciła się na swoim krześle, ale i tak musiała zadrzeć głowę do góry, aby zobaczyć swojego rozmówcę. Był wysoki i przystojny. Pewnie nawet w szpilkach była od niego mniejsza o głowę, albo i dwie. Idealnie dopasowany garnitur, idealnie ułożone blond włosy. Cały był idealny. Trudno jednak o to, żeby taka osoba wyglądała źle. Zanim chociażby zdążyła się podnieść siedział już obok niej. Powinno być na odwrót. Zawsze było na odwrót. Jego zasady się nie trzymały. Omijał je jak chciał i kiedy chciał, a jeśli ktoś zwróciłby mu uwagę, biada temu. - Zapamiętał gdybyśmy się spotkali osobiście. To niezwykły zaszczyt poznać cię w końcu osobiście - powiedział. Jego głos brzmiał kojąco i miał dziwne działanie na nią i jej ciało. Już dawno nie czuła się w ten sposób przy obcym mężczyźnie. Sprawiał, że chciała mu się cala oddać. Nawet tu i teraz. - Erick Ásgrímsson, moja pani. - Florence Campbell. I to ja powinnam być zaszczycona, że w końcu mamy przyjemność się spotkać. Marzyłam o tym od... Cóż, prawdę mówiąc od czasu jak zostałam przemieniona. Minęła chwila zanim się odezwał. Najpierw sięgnął po jej dłoń, której wierzch musnął ustami. Były chłodne, niezwykle miękkie. Przez ciało blondynki przeszedł przyjemny dreszcz, co nie umknęło jego uwadze. Kobieta westchnęła delikatnie. Uwaga znowu była skupiona na niej. Jednak nikt nie szeptał, nikt nie szydził. Wszyscy zazdrościli. - Jakbym tylko wiedział, że taka piękna istota chce mnie poznać, kazałbym cię od razu do siebie sprowadzić. - To bardzo miłe. Dziękuję, teraz możemy nadrobić ten czas. Skinął jej głową. Oczywiście, że mogli i będą. Oboje czuli jak wszyscy się na nich patrzą, jak zazdroszczą. Rzadko kiedy Eric wychodził wcześniej, wolał spędzać czas w ciszy i z dala od wszystkich zgromadzonych. Przychodził dopiero na oficjalną część, zostawał jeśli trzeba było rozstrzygnąć pewne sprawy, ale zazwyczaj trzymał się z daleka. Teraz nie minęło nawet długo, a już był na sali i przede wszystkim nie był tutaj sam. Nikt nie komentował stojących dwa metry dalej wampirów. Wyróżniali się swoim strojem i postawą. Byli jak prywatni ochroniarze, w zasadzie nie jak. Oni nimi naprawdę byli. Zupełnie jakby nieśmiertelny potrzebował ochrony, prawda? - Nadal mi nie odpowiedziałaś na pytanie - zauważył. Speszona nieco się cofnęła, ale niezbyt. Była jak w potrzasku, ale podobał się jej ten potrzask. - Najwyraźniej mój coroczny partner znalazł kogoś lepszego na moje miejsce - wcale w to nie wierzyła. Chciał się nią tylko pochwalić. - Sama o tym dowiedziałam się... późno. - Devile porzucił swoją ulubioną aktoreczkę? - prychnął i przewrócił oczami. Najwyraźniej trudno było mu w to uwierzyć. Florence spodobało się w jaki sposób wypowiedział nazwisko wampira, ale nie to jak ją nazwał. Najwyraźniej też miał o niej takie samo zdanie jak milion innych osób. - Kto by pomyślał, że kiedykolwiek wypuści cię ze swoich szponów. - To raczej jednorazowe - powiedziała cicho, starając się usprawiedliwić swojego stwórcę. Eric jednak nie wyglądał na przekonanego, a wręcz na rozbawionego. Kto w końcu wypuszcza taki kąsek, prawda? - Nie wie co traci. Chodź ze mną. Jest tu zbyt tłoczno, a my... Wydaje mi się, że mamy o czym rozmawiać. Nie protestowała. Ujęła jego dłoń, a następnie razem ruszyli przez tłum. Wszyscy na nich spoglądali, wszyscy też w głowach zastanawiali się co takiego będą robić za zamkniętymi drzwiami. Nawet Florence. Pojęcia nie miała co zamierza z nią zrobić, gdzie zabrać. Miała jednak to szczęście, bo się dowie. Idąc początkowo nawet nie zauważyła znajomej twarzy, a raczej dwóch. Niemal jęknęła, kiedy zobaczyła dziewczynę u jego boku. Uśmiechnęła się podle, bo doskonale wiedziała, że wygląda lepiej, niż skatowane zwłoki, które przytargał tutaj Alexander. Żadne z nich nie odezwało się słowem, choć widziała po minie nieśmiertelnego jak niezwykle niezadowolony jest z tego z kim idzie. Bo przecież jak śmiała, prawda? Powinna siedzieć cały wieczór samotnie, bez nikogo, a tymczasem los się do niej uśmiechnął. Eric mocniej pociągnął ją do drzwi za którymi chwile później zniknęli. Nie dostrzegała spojrzenia pełnego pogardy, które posłał jej stwórcy. Może i było lepiej, że tego nie dostrzegła.

Beauty and The BeastOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz