Rozdział dwudziesty ósmy

2.5K 153 27
                                    

Anabelle

Ostatnie dwa, a w zasadzie to niemal trzy, miesiące minęły, aż nazbyt spokojnie. Nie było żadnych kar, nie było głodzenia, upokarzania. Nie musiała sypiać w tych pomieszczeniach na dole wtulona w mokrą i zimną ścianę. Może nie była traktowana na równi z nim, ale nie mogła narzekać na to jak było teraz. Nie mogła jednak opuszczać rezydencji. Dnie więc spędzała w bibliotece, która była zaopatrzona w masę książek. Czytała, czytała i czytała. Już zdążyła zapomnieć o tym jakie cudowne było to zajęcie. Nie sięgała jednak po przyjemne lektury, chciała wiedzieć jak najwięcej o wampirach. Po części to był jej sekretny plan, którego i tak nie wcieli przecież w życie, ale chociaż może wiedziała jak się bronić. Dziwiło ją też trochę to dlaczego ktoś opisywałby w książkach jak można zniszczyć nieśmiertelnego. Z pewnością nie jednemu przyszło do głowy, aby doprowadzić wrogów ludzi numer jeden do śmierci. Drewniany czy srebrny kołek nie był w stanie skrzywdzić ich na dobre, uruchomić co najwyżej na kilka godzin. Były one śmiertelne jedynie w przypadku młodych wampirów, które zostały niedawno przemienione. Najskuteczniejszą śmiercią było spalenie. Promienie słoneczne jednak nie mogły załatwić tego za ludzi. Im było się starszym, tym bardziej odpornym na światło słoneczne. Wszystkie informacje były przerażające, ale jednocześnie w tym samym stopniu interesujące. Kiedy uczęszczała do szkoły nie opowiadali aż tyle. Raczej wyrywki z książek, złagodzone. Może było jakieś prawo, które zakazywało uczuć w pełni o nich, nie miała pojęcia. To też zresztą nie miało większego sensu, skoro już nigdy nie będzie uczestniczyć w żadnych zajęciach. Mogła je organizować sobie jedynie sama.

Nie miała jednak dostępu do kalendarza. Po pogodzie za oknem zgadywała jaka może być pora roku. Było ciepło, dni były długie, a noce krótkie. Musiało być lato, ewentualnie późna wiosna. Jej ulubiona pora roku. Jej urodziny się zbliżały, albo już były. Trudno stwierdzić. Zaskoczył ją jednak któregoś dnia. I wtedy wiedziała, że jest czerwiec, a dokładniej dwudziesty pierwszy. Podarował jej coś tego dnia. Coś, czego nie oczekiwała. Po prostu wyszli z rezydencji. Kazał się ładnie ubrać, pomalować i wyszli na prawdziwą kolację. W jednej z restauracji w Londynie, która była głównie przeznaczona dla nieśmiertelnych. Ludzie mogli tam wejść tylko w ich towarzystwie. To był wspaniały wieczór, który trwał jeszcze przez całą noc i następny ranek. Jak zawsze po przebudzeniu się była obolała i trochę skołowana, wystraszona, kiedy budziła się w ogromnym łóżku sama i całkiem naga. Nie mogła jednak narzekać, skoro wcale nie było tak źle jak na początku. Obserwowała też jak zmienia się jej ciało. Powoli wracała do formy. Siniaki się goiły, a z ciemno-fioletowych, niemal czarnych krwiaków robiły się żółte. Wyglądały źle, co prawda lepiej, niż wcześniej, ale wraz nie zadowalająco. Nie mogła jednak nic poradzić na blizny, które były stałe i z nimi nie mogła nic już zrobić. Dostała na nie maść, która podobno miała sprawić, aby zniknęły, ale szczerze nie widziała żadnej poprawy. Te które były widoczne gołym okiem mogła zakryć za pomocą pudru i podkładu, ale i to szczerze mówiąc niewiele dawało. Jedynym lekarstwem jest czas, którego przyspieszyć, spowolnić czy zatrzymać nie mogła.

O wyjściu dowiedziała się późno, bo zaledwie tydzień przed wydarzeniem.

Obawiała się tego wyjścia. Nie będą sami, wszyscy mogli się na nich patrzeć i oceniać, a tak bardzo tego nie chciała... Bała się, że jeśli zrobi coś nie tak, spotka ją kara. Dlatego wolała uniknąć większych wyjść, ale wiedziała tez, że nie ma innej możliwości. Nie ważne jak bardzo będzie się zapierać, walczyć i gryźć będzie musiała się udać na ten bal w towarzystwie Alexandra. Dziwiło ją to, że nie chciał zabrać ze sobą Florence, która przecież na pewno będzie się prezentować lepiej od niej. W sukni księżniczki, pięknej fryzurze i makijażu blondwłosa wampirzyca z pewnością będzie wyglądać lepiej, niż wszystkie zgromadzone tam kobiety. Florence zachwycała. Była piękna, kobieca i każdy chciałby chociaż chwilę być blisko niej. Florence i Alexander razem byli przecież parą nierozłączną, oczywiście w przenośni. Żadna z nich para, jedynie wyglądali razem olśniewająco. W niektórych książkach trafiała na ich wspólne fotografie, które sięgały nawet dwustu lat wstecz, ich wspólnych początków. Już od tamtej pory Florence wiedziała jak się zachowywać, jak być kimś i jak wyglądać, a ona? W porównaniu z wampirzycą była nikim, zerem. Nie chciała tak o sobie myśleć jednak nie potrafiła inaczej. Nie kiedy otaczali ją piękne zewnątrz istoty. Uczona była, że nie ważne jak wygląda opakowanie, liczy się zawartość, ale teraz trudno było jej myśleć o tym, że tak może być naprawdę. Wszystkie wampiry były zniszczone w środku, podłe i szukały tylko idealnego momentu, aby kogoś zniszczyć, rozszarpać na najmniejsze kawałeczki. Nawet jeśli wyglądało na to, że jest się miłym, nie czerpiącym radości z bólu innych wampirem, to nie dało się oszukać krwiożerczej natury. Natury, która kazała zabijać. Nawet jeśli nie było zagrożenia. Dawniej mówiono, że ludzie to największe potwory, bo jako jedyne istoty na ziemi krzywdzą bez powodu. Nie bez powodu, po przemianie na wierzch wychodzą wszystkie najgorsze części człowieka. Z ciemnoszarych robią się całkiem czarne, zapominają jak to było być bezbronnym człowiekiem, cieszą się władzą jaką daje im nieśmiertelność, siła i szybkość. Władają cudzym życiem, tak jak wcześniej inny władali ich.

Beauty and The BeastOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz