Rozdział osiemnasty

2.5K 148 20
                                    

Anabelle

Zamarła w ramionach mężczyzny.

Ani na moment nie oderwała wzroku od tych jakże znajomych oczu, które teraz wydawały się patrzeć wprost w jej zniszczoną duszę. Próba wykonania jakiegokolwiek ruchu była dla niej wręcz niemożliwa. Czuła się niemal jak sparaliżowana. To co się działo było fizycznie niemożliwe. Taki obrót spraw ją zszokował, aczkolwiek może powinna się właśnie tego spodziewać? W tej rezydencji, w tym świecie nic nie było normalne. Wszystko zaczynało się jej mieszać w głowie. Chciała zacząć krzyczeć jak małe dziecko, kiedy jest przerażone, zamknąć mocno oczy i otworzyć je w momencie, kiedy będzie miała pewność, że jest bezpieczna. Chęć wykonania tego towarzyszyła młodej kobiecie od samego początku przyjazdu tutaj. Dlaczego najgorsze rzeczy musiały właśnie spotykać właśnie ją? Zadawała sobie to pytanie od dłuższego czasu i nie zanosiło się na to, że miałaby poznać w przyszłości na nie odpowiedź.

Zacisnęła oczy, tak jak wcześniej chciała licząc naiwnie na to, że kiedy ponownie je otworzy to wszystko zniknie. Wolałaby się znaleźć z powrotem w tamtym pomieszczeniu, w tym chłodnym miejscu, którego nienawidziła z całej siły. Minęła dłuższa chwila zanim zdecydowała się na to, aby ponownie otworzyć oczy. Nie robiła sobie większych nadziei na to, że cokolwiek może się zmienić. Tak naprawdę nic nie miało prawa się zmienić. Co najwyżej na gorsze, nie liczyła na to, że w jej życiu może teraz pojawić się coś dobrego. Na to straciła jakąkolwiek nadzieję już dawno temu, po tak wielu miesiącach nie można było mieć nadziei na to, że będzie lepiej. Alexander świetnie się postarał o to, aby więcej nie odważyła się nawet pomyśleć o lepszym życiu. Przyszłość dla niej nie istniała. Żyła z dnia na dzień, żyła dzięki jego łasce i dzięki temu, że nie postanowił jej zabić. Co mogło zmienić się dosłownie w każdej chwili. To jaki miał humor zależało od tego co się z nią stanie. Dni, w które nic się jej nie działo były rzadkością. Czasem wtedy tamta blondynka wchodziła na jej miejsce i chociaż wiedziała, że nie powinna się cieszyć z tego, że ktoś inny przeżywa to co ona, nie mogła poradzić nic na to, że czasem po prostu się z tego cieszyła. Na jej miejscu chyba każdy by się z tego cieszył, a to sobie przynajmniej wmawiała, żeby nie czuć się tak tak okropnie. Nie potrafiła stwierdzić czy czuje się gorzej przez to, że pół-wampirzyca czasem jest na jej miejscu czy może lepiej. Fizycznie na pewno czuła się lepiej, jednak psychicznie... Nikomu nigdy nie życzyłaby czegoś takiego. Nawet największemu wrogowi, chociaż... Jej wrogiem w tej chwili, jedynym jakiego kiedykolwiek miała, był Alexander, a on zasłużył na piekło. Ale nawet i ono wydawało się być za łagodne dla nieśmiertelnego, który przez setki lat wyrządzał tyle krzywd.

Jej prośba nie została spełniona, a znajomy nieznajomy wciąż tutaj był i patrzył na nią. Ignorując ból w całym ciele szarpnęła się w jego ramionach chcąc się wyrwać. Nie zarejestrowała momentu w którym ją po prostu puścił, a ona sama upadła plecami na podłogę. Uderzyła o nią głową, która odbiła się od podłogi niczym piłka. Anabelle zawyła cicho z kolejnej dawki bólu. Na moment zabrakło jej sił do tego, aby zrobić jakikolwiek ruch. Czuła, że śmierć kręci się w pobliżu, ale jest zbyt przerażona, aby podejść bliżej i ją ze sobą zabrać. Z trudem przewróciła się na brzuch, aby potem ułożyć dłonie na podłodze i dźwignąć się na nich. Musiała wstać, musiała coś zrobić. Cokolwiek. Jeśli to się działo naprawdę, to mogła być jej szansa na ucieczkę. Ale... kolejna ucieczka? Skutki ostatniej ucieczki odczuwała do dziś, po raz kolejny nie chciała skończyć w ten sposób. Tym razem mogłaby nie dostać wyboru, który miała wtedy. Stanęła na nogach, nieco się chwiejąc na obie strony. Potrzebowała się czegoś złapać, do jakiejkolwiek ściany miała zbyt daleko, nie było też żadnej szafeczki o którą mogła się oprzeć. Był tutaj tylko On. A od niego nie chciała żadnej pomocy. Nie potrzebowała jej wcale. Kobieta zmrużyła oczy, ignorując ból pleców, który się znacznie nasilił. Niezagojone rany po raz kolejny się otwierały, nie mogąc się w spokoju zagoić. Zabawnie, gdyby umarła od zwyczajnego zakażenia, prawda? Wolałaby taką śmierć, niż to co jej dawał Alexander. Alexander, który już nie żył. Leżał pod tymi cholernymi drzwiami, z cholernym kołkiem w plecach i był martwy. Te słowa docierały do niej powoli, on naprawdę był martwy... A to oznaczało, że jest wreszcie wolna po tych wszystkich miesiącach i może stąd odejść.

Beauty and The BeastOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz