Rozdział trzydziesty drugi

1.9K 125 26
                                    

Anabelle

Krew była wszędzie.

Nie tylko na jej dłoniach, sukni czy ustach. Czuła jej zapach, metaliczny posmak na języku. Od wydarzeń kręciło się jej w głowie. Wszystko działo się szybko, nie nadążała za wydarzeniami na tym festiwalu śmierci, który nie przyniósł absolutnie nic dobrego. Nadal nie potrafiła uwierzyć w to, co niedawno zrobiła. Musiało minąć sporo czasu zanim w pełni do młodej kobiety dotarło co takiego zrobiła, czego się dopuściła. Na samą myśl czuła odruch wymiotny. Naiwna liczyła, że ten wieczór nie okaże się tragedią, a tymczasem sama doprowadziła do tego, że taki właśnie był. Pokazała się z tej najgorszej strony. Zalewanie się łzami absolutnie niczego jej nie dało, gdy dotarł do niej sens wszystkiego. Nie mogła w żaden sposób cofnąć czasu, ani też nikt jej nie powstrzymywał, gdy opadła na podłogę łapczywie łapiąc powietrze. Zupełnie jakby się po raz kolejny dusiła. Żadna dłoń nie zaciskała się wokół jej gardła, a mimo to czuła na nim mocny uścisk. Narzędzie zbrodni nadal jednak spoczywało w jej dłoni. Uparcie zaciskała dłonie w pieści. Paznokcie przebijały się niemal przez jej skórę, a ból był jedynym znakiem, że to wszystko wydarzyło naprawdę. To nie był kolejny koszmar, który po przebudzeniu się odejdzie w niepamięć. To nie był zły sen. To działo się naprawdę, to Anabelle tym razem zawiniła i świadomość, że to wszystko spoczywało na niej, była przerażająca. Dźwięki wydawane przez Andrew do niej nie docierały. Nie słyszała, jak się dusi krwią, jak bezgłośnie błaga o życie. Widziała jedynie jak wije się w konwulsjach przed nią. Jak coraz więcej krwi zbiera się wokół ciała mężczyzny. Suknia już dawno przestała mieć cokolwiek wspólnego z białym kolorem. Zabrudzona ziemią, krwią wyglądała jakby to ona w tej chwili była ofiarą. Choć czy tak nie było? Od roku była więziona wbrew woli, gwałcona i niszczona na każdy możliwy sposób. W tej chwili suknia odzwierciedlała idealnie to, czym była Anabelle. Co z niej zostało.

Żadne głosy do niej nie docierały. Widziała zamieszanie przed sobą, niby coś tam słyszała, ale wszystkie dźwięki wydawały się być jak zza grubej szyby i był to jedynie niezrozumiały szmer, który dosięgał jej uszu. Nawet jakby chciała, a wcale tego nie chciała, nie potrafiłaby skupić się na wypowiadanych słowach. Wydawało się to być zbyt ciężkim zdaniem.

Nie protestowała, kiedy najpewniej Alexander, podniósł się z zmieni. Uścisk był mocny, aczkolwiek nie robił jej krzywdy. Chodziło w nim bardziej o to, aby trzymać ją pewniej i nie wypuścić, gdyby jednak okazała się być zbyt słaba, aby iść. Przez łzy nie widziała wyraźnie, ale nawet na moment również nie przestała płakać. Słone łzy nadal spływały po jej policzkach. Ścigały się ze sobą, która pierwsza spłynie po jej twarzy, przez szyję, aż do dekoltu. Zupełnie jakby na mecie czekała wyjątkowo nagroda. Nie zwracała już uwagi na mijających ludzi, nie widziała ich twarzy. Wszyscy wydawali się być teraz zupełnie tacy sami. To było możliwe? Aby wszyscy wyglądali identycznie? Szepty nie ustawały, ale nadal nie potrafiła się nimi przejąć. Była zbyt pogrążona w swoich czarnych myślach, aby zastanawiać się nad innymi ludźmi. Oni nie mieli teraz żadnego znaczenia, bo to nie oni zabili. Nie oni mieli krew na rękach, nie oni musieli się mierzyć z tym wszystkim. Anabelle w tym wszystkim została całkiem sama.

Pogrążona we własnych myślach, nie zwracała uwagi na to, gdzie idą. Na dobrą sprawę nie była nawet pewna z kim idzie. Uścisk był mocny, a struktura dłoni wskazywała na to, iż to mężczyzna. Na tym jednak kończyły się jej spekulacje. Nie była teraz w stanie myśleć o tym w jaką stronę zmierza. Jeśli tylko dostanie odrobinę świeżego powietrza, gdzie nie czuć zapachu krwi, będzie dobrze.

Beauty and The BeastOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz