Jared przeciągnął się leniwie i obrócił na brzuch. Ciepłe promienie słońca, wpadające przez odsłonięte okno sypialni, przyjemnie grzały jego nagie pośladki. Najchętniej zostałby w łóżku jeszcze parę długich godzin, ale świat czekał, zaplanowana na dziś praca musiała zostać wykonana. Całe szczęście, że nie było jej dużo, bo z trudem umiał skupić się na czymkolwiek.
Zwlókł się z pościeli, zmęczony po nocy tak, jakby w ogóle nie spał: dziwne sny dręczyły go od kilku dni, powracające obrazy przeszłości, te, których nie pamiętał od dawna i które wróciły nieproszone, pozbywając go spokoju. Nie wyspał się, do tego dołączył lekki kac.
-Cholerny świat.- Wycedził przez zaciśnięte zęby, szarpiąc nerwowo rzucone na podłogę poprzedniego wieczoru ubranie. Wypił przez snem o jednego drinka za dużo, siedząc samotnie przed telewizorem, i w obawie o mogące go dopaść mdłości rozebrał się w pośpiechu i runął do łóżka nawet nie myjąc zębów.
Czuł teraz w ustach smak, oscylujący gdzieś pomiędzy echem spleśniałego chleba a kwasem cofającej się treści żołądka.
Zmięty, nawet po długim, gorącym prysznicu, zszedł do kuchni, jednak zamiast tradycyjnego śniadania zadowolił się filiżanką mocnej kawy. Zamyślony, wyszedł z nią do ogrodu i zapatrzył się przed siebie.
Panorama, rozciągająca się przed jego oczami, tego dnia wydawała się przytłaczająca, mimo swojej malowniczości powodując niepokój. Z nienacka poczuł się osaczony, przeświadczony, że świat jest zbyt mały, by uciec w nim przed pewnymi rzeczami, że gdziekolwiek byś nie pojechał i nie zamieszkał, przeszłość, którą zostawiasz za sobą, i tak kiedyś cię dogoni. Stanie przed tobą, śmiejąc się drwiąco, i powie: a kuku!
Ukryty w kieszeni spodni Blackberry zawibrował, przypominając Jaredowi o swoim istnieniu. Chwała Bogu, że ktoś zechciał oderwać go od rozmyślań, nim na dobre się w nich zagłębił.
-Tak?- Wychrypiał go słuchawki, nie do końca jeszcze przytomny.
-Jest południe, a ciebie nie ma. Lecisz w chuja czy co?- Głos po drugiej stronie nie od razu dał się rozpoznać.
-Gdzie mnie nie ma?- Jared z zaskoczeniem próbował przypomnieć sobie, czy umawiał się z kimś w jakimś konkretnym miejscu. Nie pamiętał.
-W dupie! Dzwoniłeś wieczorem, że chcesz dziś zrobić ten kawałek, więc siedzimy od godziny i czekamy, a jaśnie księciunio co?
-Wypiłem trochę i zaspałem.- Jared potoczył dokoła wzrokiem i wrócił do domu.
-Ciebie nie można zostawić samego, człowieku, zaraz ci odpierdala. Potrzebujesz dupy na pełny etat, stary, a nie...- Rozmówca mówił coraz szybciej, nakręcając się w pretensjach.
Jared skrzywił się, odsuwając telefon od twarzy, ale wciąż słyszał natrętne wyrzuty brata.
-Daj mi pół godziny, Shann.- Warknął i rozłączył się.
Praca pozwalała Jaredowi wrócić do równowagi, ale nie do końca. Wciąż, od dawna zresztą, miał wrażenie, jakby żył obok tego, co dzieje się wokół niego. Niby brał w tym udział, ale wewnętrznie był wyobcowany, więcej silił się w udawaniu, niż istniał jako człowiek, jakiego znali. Wszyscy mieli kontakt tylko z tą częścią jego charakteru, którą chciał-mógł uzewnętrznić. Z powłoką, wygładzoną i wypolerowaną na wysoki połysk. Po prostu on, prawdziwy on, stał obok i obserwował siebie, zajętego pracą, żartującego, śmiejącego się. Był własnym doppelgangerem. Wytrącony z równowagi pojawieniem się ducha z przeszłości tracił opanowanie i tę odrobinę dystansu do siebie, jaką wypracował przez lata. I najnormalniej w świecie bał się, że może mieć pecha i przyjdzie mu zapłacić za swoją poprzednią obojętność.
CZYTASZ
It's not my way.
FanfictionJared Leto. Czy jest ktoś, kto go nie zna? Kto nie wie, ile osiągnął? Znacie go i wiecie o nim wszystko, albo tylko tak się Wam wydaje. W mojej opowieści nie jest taki, jak myślicie. A może jest?