Oczy czarne.

64 4 0
                                    

Vanja łatwo pokonała kilka pierwszych stopni na piętro i zatrzymała się, oglądając na Jareda. Szedł tuż za nią, gotów w razie trudności pomóc jej wejść na górę. Choć radziła sobie doskonale w klinice, podczas spacerów po parku i na trwających kilka dni rehabilitacjach, nie wierzył w cudowną poprawę jej kondycji.

-Wszystko w porządku, Van?- Spytał, zatroskany.

Vanja uśmiechnęła się do niego radośnie.

-Tak, Jay. Czuję się jak nowo narodzona, nie boli mnie w biodrze, a dotąd zawsze tak było. Teraz mogę robić skłony i nic mnie nie boli.- Obróciła się do niego i zarzuciła mu ręce na szyję.- Kto wie, może nawet zechcę nauczyć się pływać?- Cmoknęła go w policzek, puściła i... pobiegła na górę.

-Van, nie przesadzaj!- Jared krzyknął za nią, ale śmiał się z jej entuzjazmu. Była teraz tak pełna energii i szczęśliwa, jak kiedyś.

Poczłapał za nią: w przeciwieństwie do niej sam nie miał tyle zapału, by biegać po schodach. W ogóle czuł się gównianie. Narzucona siłą woli masochistyczna dieta nie odebrała mu sił, ale przygnębiła go straszliwie, choć starał się tego nie okazywać. Uśmiechał się, udawał, że nic mu nie jest, ale tak naprawdę tylko on wiedział, jak wygląda ból, z jakim stawiał czoła każdemu kolejnemu dniowi. Przedtem, podczas odchudzania się do roli, Jared cierpiał fizycznie, czując, jak jego ciało trawi samo siebie. Rano, nim wstał, potrafił leżeć godzinę albo dwie i wsłuchiwać się we własny organizm, dążący do samodestrukcji, i myśleć, czy nie lepiej dla wszystkich byłoby, gdyby po prostu się zagłodził.

Teraz już było po wszystkim, znów mógł jeść, jednak apetyt opuścił go i nie chciał wrócić. To martwiło Jareda: zmuszał się do przełknięcia każdego kęsa jedzenia, przez co czuł ciągłe mdłości. Nic nie smakowało tak, jak powinno, żadne danie, zamawiane w restauracji, kupowane na wynos czy nawet zrobione w domu kanapki. Większość po prostu wyrzucał.

-Jay, idziesz?- Vanja wyjrzała zza rogu: oczy błyszczały jej z radości jak dziecku, cieszącemu się z powrotu do ulubionego domu po serii przeprowadzek.

-Ciągnę swoje stare kości.- Wymamrotał, wchodząc na piętro. Czuł pragnienie, cholernie chciało mu się pić, w ustach miał sucho, jakby wietrzył je pod strumieniem gorącego powietrza. Takie napady też zdarzały mu się często: pił wtedy i pił, jakby woda parowała w jego gardle, nie docierając dalej.

-Strasznie wyglądasz, Jay, zbladłeś.- Van podeszła do niego, poważnie zaniepokojona.

-To przez dietę, jeszcze wracam do siebie.- Uśmiechnął się z przymusem i rozłożył szeroko ramiona.- Chodź do mnie, potrzebuję przyjaznej duszy. Pojęcia nie masz, jaki byłem tu samotny. Shannon wyjechał, ciebie nie było, i tkwiłem tu sam jak palec w dupie.

-Ale już jestem i nigdzie się nie wybieram.- Vanja przylgnęła do niego całym ciałem i natychmiast odsunęła się, dotykając z przerażeniem jego wychudłego torsu.- Na Boga, Jay, przecież ty nie masz na sobie grama tłuszczu, można policzyć ci wszystkie żebra.

-Trochę przesadziłem, ale chciałem jak najlepiej wyglądać dla potrzeb filmu.- Wyjaśnił.- I tak dobrze, że przynajmniej brwi mi odrosły.- Złapał obmacujące go dłonie i złożył je sobie na ramionach.- Mam dla ciebie małą niespodziankę, Van.- Zmienił temat, nie chcąc rozmawiać o swojej kondycji.

-Tak? Jaką?- Oczy Vanji rozbłysły z ciekawości.

-Czeka w sypialni, a dokładniej to w łazience. Mam nadzieję, że ci się spodoba.- Wskazał głową zamknięte drzwi ich pokoju.

-Lecę!- Van popędziła przodem, prawie przy tym nie utykając. Jared z przyjemnością patrzył na jej zwinne ruchy: w tym momencie przypominała mu tę młodziutką dziewczynę, którą zdobył po tygodniach walki o jej zainteresowanie, pełną energii i zawsze radosną, żywą. Strasznie chciał, żeby taka pozostała, nie zmieniała się w dojrzałą i poważną kobietę.

It's not my way.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz