Vanja była markotna. Od rana. Fizycznie czuła się dobrze, ale jej dusza jęczała, dręczona bolesnymi myślami.
Była pewna, że poradzi sobie z sytuacją, w jakiej się znalazła, i pewność ta tkwiła w niej do momentu, gdy w domu pojawił się Jared. Jego widok postawił przed nią pytanie: kim jest? Czy przez to, że spędziła noc z bratem własnego męża nie stała się dziwką, niewiele lepszą od własnej matki? Co z emocjami, targającymi nią na wszystkie strony, co z przeświadczeniem, że po raz pierwszy od miesięcy zrobiła to, co dla niej dobre? Wszystko ulotniło się na widok chłopięco przejętej, zawstydzonej, pełnej skruchy twarzy Jareda. Gdyby wrócił taki, jaki wyjechał, czyli wyniosły i obojętny, byłoby jej łatwiej. Ale nagła zmiana w zachowaniu jej męża, to, że potrafił dostrzec swoje błędy, przyznać się do nich, trochę nią wstrząsnęły.
Życie nie mogło być tak przewrotne, by w momencie, gdy odkryła Shanniego, kazało nawrócić się jego bratu na dobrą drogę. Jared, mimo wszystko, nie był jej obojętny: powoli oddalali się od siebie, ale wciąż umiała zobaczyć w nim dwudziestolatka, którego kiedyś kochała.
Na przykład teraz, gdy siedział przy stole nad miseczką płatków, z włosami rozsypanymi na ramionach i zamyśleniem w oczach, wyglądał prawie jak „jej" Jared.
Tak, wciąż miała na uwadze to, że zrobił jej świństwo, nie pierwsze od dnia, w którym zostawił ją w szpitalu i znikł, więcej się nią nie interesując.
Starała się nie wracać do jego ucieczki myślami, zapomnieć. Zostawić przeszłość w spokoju, zamiast roztrząsać ją od nowa i od nowa. Sama przed sobą musiała przyznać, że prawdopodobnie na jego miejscu zrobiłaby to samo, gdyby powiedziano jej, że Jay umrze. Nie sądziła, by była w stanie patrzeć, jak jej przyszłość wypuszcza z płuc ostatni haust wtłoczonego w nie przez maszynę powietrza i zaraz po tym gaśnie.
Pochyliła głowę nad stygnącą powoli kawą, chcąc ukryć przed braćmi wzbierające w oczach łzy, wyciśnięte nagle przywróconymi emocjami. Czasami zdarzało się, że coś, słowo, obraz, emocja, przypominało jej fragment przeszłości.
Jak teraz: w jednej chwili opadły na nią wspomnienia tego, co czuła, będąc piętnastolatką. Pamiętała, że szalała za swoim dorosłym chłopakiem, a może już mężem? Mniejsza z tym. Ważne, że kochała go szczerze, naiwnie, mimo jego wad, których nie mogła nie widzieć.
Przypomniała sobie, że miała plany, marzenia, cele, które chciała osiągnąć wraz z nim. Nawet to, jak siedzieli razem w parku przed kamienicą i obserwując bawiące się dzieci, ze śmiechem przebierali w imionach, jakie chcieli nadać swoim, które planowali mieć, gdy tylko ustawią się zawodowo.
-Amanda.- Odezwała się, podnosząc głowę.- Pamiętasz, Jay?
-Co?- Spojrzał na nią.- Jaka Amanda? Nie znam żadnej Amandy. – Miał ogłupiałą minę, zupełnie nie kojarząc, o kim mówi jego żona.
-Idę posiedzieć w ogrodzie. Przyjdź, gdy skończysz, musimy porozmawiać.- Zabrała kawę i wyszła, starannie omijając wzrokiem milczącego Shannona.
Nie umiała popatrzeć na kochanka bez budzącego się w niej poczucia winy. Najgorsze było to, że nie wiedziała, wobec którego z braci zawiniła bardziej. Patrząc z perspektywy poprawnych stosunków rodzinnych, doprawiła rogi Jaredowi. Patrząc jej oczami, zrobiła to im obu.
Siadając w ogrodowym fotelu zaczęła się śmiać na myśl, że o ile Shannie wie, iż przez drzwi musi przechodzić bokiem, by nie zaczepić porożem o futryny, o tyle Jay utknie, choćby idąc do niej do ogrodu.
Nie utknął jednak. Przyszedł, również z kawą, przyciągnął sobie drugi fotel blisko niej i usiadł w nim, wzdychając cicho.
-Nareszcie zrobiło się ciepło.- Vanja zagaiła rozmowę, nie wiedząc, od czego zacząć. Potulność męża zbijała ją z tropu.
CZYTASZ
It's not my way.
FanficJared Leto. Czy jest ktoś, kto go nie zna? Kto nie wie, ile osiągnął? Znacie go i wiecie o nim wszystko, albo tylko tak się Wam wydaje. W mojej opowieści nie jest taki, jak myślicie. A może jest?