Samochód zajechał przed dom: Jared, któremu ze zdenerwowania spociły się dłonie, wyskoczył ze środka jak diabeł z pudełka, nie bardzo wiedząc, co pierwsze. Powinien otworzyć przed Vanją drzwi i pomóc jej wysiąść, ale dobiegająca zza otwartych szeroko okien muzyka natychmiast podpowiedziała mu, że Shannon się bawi. Mógł co prawda zadzwonić do brata i uprzedzić, że będą mieć dziś gościa, ale bał się, że Van odbierze jego rozmowę jak przestrogę i pomyśli, że Jared coś przed nią ukrywa.
Klnąc własną głupotę obiegł maskę wozu, szarpnął klamkę i wyciągnął dłoń w stronę swojej pasażerki.
-Zapraszam w swoje progi.- Wymamotał, nagle zmieszany.
-Dobrze, że nie dodałeś "skromne", bo na pewno takie nie są.- Kobieta pozwoliła mu wyciągnąć się na zewnątrz i rozejrzała się z nieukrywanym zainteresowaniem. Zmarszczyła brwi, patrząc w stronę głośnego domu, potem kilku porzuconych na trawie puszek po piwie i pustej butelki po wódce.- Jay, czy ty pijesz?
-To brata.- Krzywiąc się w czymś, co miało udawać uśmiech, ruszył w stronę drzwi, nie pozwalając Vanji na dłuższe oględziny widocznej z podjazdu części ogrodu. Idąc zastanawiał się, czy na krzaku przy zachodniej ścianie domu nadal wiszą porzucone przez jedną z panienek Shannona majtki.
-Wybacz, brat nie wie, miało mnie nie być do wieczora.- Przekrzykując muzykę Jared otworzył przed Vanją szerokie podwoje rezydencji.- Pewnie jak zwykle śpie...- Zaczął i urwał, zdębiały tym, co zastał w środku: golutki jak niemowlę Shannon stał tyłem do nich, zapatrzony w olbrzymie, sięgające podłogi okno i baraszkujące w ogrodzie ptaki. Patrząc, drapał się leniwie w pośladek.
Jared puścił dłoń Vanji, przemknął przez pomieszczenie i wyłączył muzykę.Cisza, która zapadła, aż dźwięczała w uszach.
-Co, kurw...- Shannon obejrzał się przez ramię.- Jerry, miało cię nie być.
-Ale jestem.- Wskazał głową w stronę drzwi, w których stała osłupiała Vanja.- Zakryj dupsko, nie jestem sam.- Rzucił i spojrzał w okno, jakby spodziewał się znaleźć tam podpowiedź, jak wybrnąć z krępującej sytuacji.
-Nudziłem się.- Shannon już zdążył obejrzeć stojącą w drzwiach kobietę i jego twarz rozjaśniła się w szerokim uśmiechu.- Jerry, skąd wytrzasnąłeś tego skrzata?- Wyminął brata i ruszył długimi krokami do gościa.- Ja pierdzielę, brązowa Samantha Fox. Tylko ładniejsza.
Jared popędził za nim, mając w głowie prawdziwy mętlik, wściekły na Shannona, ale przede wszystkim na siebie. Mógł spodziewać się, że coś pójdzie nie po jego myśli, ale nawet nie mógł by sobie wyśnić, że aż tak. Inaczej wyobrażał sobie pierwsze spotkanie Van z kawałkiem jego rodziny, miało być normalnie, można powiedzieć: przykładnie. Tymczasem Shann stał przed nią golusieńki i szczerzył się, jak idiota. Dobrze choć, że zakrył dłońmi swoje klejnoty.
Vanja, która chyba otrząsnęła się z pierwszego szoku, odpowiedziała uśmiechem, zadzierając głowę do sporo od niej wyższego golasa.
-Podałbym ci rękę na powitanie, ale muszę chować swoje cudo w obu dłoniach. Jedna nie wystarcza.- Shannon przerwał milczenie.- Jestem...
-Shannon. Wiem, Jay mówił mi, że ma brata.- Vanja zerknęła pospiesznie na Jareda, potem mimowolnie jej wzrok omiótł skulone w kształt muszli dłonie Shannona i wrócił do jego twarzy.- Miło mi cię poznać. Ja jestem Vanja.
-Vanja? Co to za imię? Akcent też masz ciekawy.- Shannon mówił z szerokim uśmiechem, wbijając spojrzenie w widoczny w rozcięciu bluzki Van dekolt, ale robił to w taki sposób i z miną tak zachwyconą, że chyba nie miała mu tego za złe. Przynajmniej Jared nie widział w jej twarzy niczego w rodzaju niechęci. Mimo to czuł się jak ostatni głupek: mógł zabrać Van w jakieś ustronne miejsce, kupić coś do zjedzenia, posiedzieć z nią, porozmawiać. Zachciało mu się zaznajamiać ją z rodziną, to ma, czego pragnął: rozanielonego, gołego brata i wgapioną w niego Vanję.
CZYTASZ
It's not my way.
FanfictionJared Leto. Czy jest ktoś, kto go nie zna? Kto nie wie, ile osiągnął? Znacie go i wiecie o nim wszystko, albo tylko tak się Wam wydaje. W mojej opowieści nie jest taki, jak myślicie. A może jest?