Niczego w świecie nie można być pewnym. Niczego. Jednego dnia masz wszystko, potem widzisz coś, czego wolałbyś nie widzieć, i drugiego dnia budzisz się i nagle zdajesz sobie sprawę, że tak właściwie nie masz nic z rzeczy, które chciałeś mieć. A jeszcze wczoraj dumą napawał cię widok wszystkich pięknych dóbr materialnych, jakie zgromadziłeś. Przedmioty, choćby najdroższe i budzące zazdrość, nie zagłuszą tego, co siedzi w człowieku, niczym zagnieżdżony w miękkiej kołysce umysłu robak. Na ogół spał, zwinięty w kłębek, i pozwalał o sobie zapomnieć, ale bywały chwile, gdy budził się, prostując swoje wieloczłonowe, wielonogie ciało, i wbijał wieńczące odwłok szczypce w sam środek jestestwa.
Każdy miał swojego robaka, hodowanego od maleńkiej larwy, karmionego wspomnieniami i lękami. Każdy, bez względy na to kim był: bezdomnym pijakiem z zaśmieconego zaułka, dwudziestolatką, która właśnie wychodzi za mąż, czy czterdziestoletnim celebrytą, dla którego setki lasek było gotowe zdjąć majtki.
-W dupę to.- Mruknął, zwlekając się z łóżka.
Poczłapał do okna, w drodze poprawiając obciskające nabrzmiałego penisa bokserki. Chciało mu się lać, chciało jak sukinsyn, ale postanowił przetrzymać sam siebie. Nie dlatego, że ćwiczył silną wolę lub próbował opanować naturalne, fizjologiczne zachcianki ciała, ale po to, żeby poczuć niewygodę. Drobna kara za sen, który go nawiedził... po raz kolejny od lat, powtarzający się, różniący się od poprzedniego paroma drobiazgami, ale zawsze kończący się w ten sam sposób. Krwawe przypomnienie sprzed wieków, z czasów, gdy był innym człowiekiem, z innych miejsc, o których starał się przez większość życia nie pamiętać.
Jak dawno to było? Dziesięć lat? Piętnaście? Dwadzieścia?
Mało ważne, nie chciał pamiętać. Przeszłość to przeszłość, nie ma sensu wzbudzać wspomnień. Tym bardziej, że wraz z upływem lat stały się mniej wyraźne i w zasadzie nie tyle pamiętał, ile wyobrażał sobie, co się działo. I tak przez większość czasu był pijany, więc...
Ból w pęcherzu zaczął stawać się nieznośny, zmuszając go do kapitulacji i pójścia do łazienki.
W lekkim rozkroku pozbywał się wypitego przed snem piwa, patrząc z ukosa na własne odbicie w drzwiach kabiny prysznica.
Włosy, zmierzwione po niespokojnej nocy, sterczały na wszystkie strony jak czarne wiechcie słomy. Twarz wymięta, zmęczona. Oczy wyblakłe, wyprane z błękitu, dziś z dodatkowym bonusem w postaci okalających je cieni.
I drobne, drobniutkie zmarszczki w ich kącikach, delikatne jeszcze jak pajęczyna, ale widział je wyraźnie, jakby wzrok wyostrzył mu się właśnie po to, żeby mógł je dojrzeć.
Mógłby przysiąc, że jeszcze wczoraj rano ich nie było, a teraz wydawały się głębokie jak bruzdy wyryte przez orającego pole wieśniaka.
-Lecisz już z górki.- Mruknął do siebie, kopnięciem posyłając bokserki pod ścianę.
Tak. Leciał z górki, i na dodatek bez hamulców. Dawno już miał przeczucie, że czterdziestka w życiu większości facetów to szczyt. A on niedawno go przekroczył, i właśnie zaczynał bieg w dół. Z początku powolny, niemal ślimaczy, ale z upływem lat nabierze rozpędu i w końcu, mając 60 lat zauważy, że wszystko dokoła rozmywa się w niewyraźny obraz, jakby obserwował świat przez szybę pędzącego szaleńczo samochodu. A potem BUM, rozbije się na samym dole, na wyrosłym nagle na drodze murze z wymalowanym sprayem napisem "śmierć".
Bał się starości, nie tej wczesnej, w wieku 50+, kiedy jeszcze ma się na tyle sił, by robić to, co się lubi, ale tej sędziwej, naznaczonej bólami stawów, lukami w pamięci i przerzedzonymi, posiwiałymi włosami. Bał się, ale lęk chował głęboko w sobie. Ja wiele innych rzeczy, o których nikt nie miał pojęcia. Miał dwie natury: jedną, gładką, lśniącą jak polerowana- na pokaz. Drugą, prawdziwą, chował na chwile takie jak ta, gdy był sam i nikt nie mógł zobaczyć go czy usłyszeć, obnażyć to, czego nie chciał zdradzać.
-Pieprz się.- Zmrużył oczy i wystawił do lustra język.
Leniwym ruchem odkręcił wodę, wszedł pod prysznic i wystawił twarz pod silny, ciepły strumień. Potem sięgnął po balsam i nucąc coś zaczął się myć.
Ponure myśli spływały z niego razem z pianą, choć, jak insekty, próbowały czepiać się mokrej, śliskiej skóry, chować w zagłębieniach doskonale utrzymanego ciała, wplatać w czarną gęstwę włosów pod brzuchem.
Z o wiele lepszym humorem, owinięty w pasie białym jak śnieg ręcznikiem, zszedł na dół, do kuchni. Miska płatków z mlekiem sojowym, grająca w tle muzyka, w wolnej ręce Blackberry... I wszystko było w porządku, jak zawsze.
Przejrzał wiadomości: jak zwykle sporo bełkotu, SMSy od ludzi, których znał, ale nie pamiętał, od tych, których pamiętał, ale wolałby nie znać. Nagranie od matki: pytała, czy wszystko u niego w porządku i czy pogodził się ze swoją ostatnią "miłością". Nie, nie pogodził się, i wcale mu nie zależało. Była jedną z wielu, pojawiającą się w odpowiednim czasie, i jak inne, w odpowiednim czasie zniknie. Pokazali się w paru miejscach, spędzili razem trochę czasu, akurat tyle, żeby dać pożywkę mediom, przyzwyczaić je do "związku". Dziewczyna wypełniła swoje zadanie, koniec, kropka. Nie chciał nikogo na dłużej, niż potrzeba.
Ty nigdy nie przestaniesz żyć jak gówniarz?
Delikatny, melodyjny głos rozległ się w jego głowie tak wyraźnie, jakby jego właścicielka pochylała się tuż obok jego ucha. Mimo słodkiego brzmienia pytanie miało ostry, krytyczny, pełen pretensji ton, jaki pamiętał, choć kurewsko chciał zapomnieć.
Trzymająca łyżkę dłoń zadrżała i parę kropel mleka spadło na czyściutki blat. Wytarł je z nagłą furią, potem, całkiem bezmyślnie, zrzucił na podłogę miskę z resztką płatków.
-Hej, odbiło ci?- Nie zauważył brata, który po cichu zjawił się akurat na drodze lecącego z impetem naczynia i oberwał nim w goleń. Stał całkiem goły, z zaskoczoną miną, udekorowany kroplami mleka od kolana w dół.
-Goniłem muchę.- Machnął parę razy ręką, udając zajętego wymyślonym owadem.
-Kurwa, dopiero co wyszedłem spod prysznica.- Wskazał palcem w dół.
-Ciesz się, że nie dostałeś w jaja. Wyglądałbyś, jakbyś się spuścił.
-Pojebany jesteś.- Shannon roześmiał się, podniósł miskę i włożył ją do zlewu.- Pojebany jak stąd do Księżyca.
-To u nas rodzinne.- Jared odłożył Blackberry na stół i wstał.- Słuchaj, wczoraj byłem w klubie i widziałem...- Przerwał mu dzwonek telefonu.
-Co widziałeś?- Shann wytarł nogę ścierką, patrząc pytająco.
-Nie, nic. Chyba mi się wydawało.- Jared zerknął na wyświetlacz: dzwoniła jego dziewczyna. Była dziewczyna. Z wykrzywioną lekko twarzą nacisnął przycisk połączenia.- No, co tam?- Z telefonem przy uchu ruszył na górę.****
Znów siedział w klubie, choć tak naprawdę leżał w swojej sypialni i prawie drzemał, odpływając myślami w miejsce, które jest granicą między jawą a snem. Jeszcze słyszy się dochodzące z otoczenia dźwięki, ale już jedną nogą jest się w innym świecie, pełnym dziwnych sytuacji i jeszcze dziwniejszych ludzi.
Teraz, w myślach, siedział na miękkiej kanapie, skąpany w przyciemnionym świetle padającym z sufitu lokalu, i patrzył na ducha.
To było tak nierealne, że nie mogło być prawdą. Przeszłość nie mogła ścigać go przez tak długi czas i dopaść wtedy, gdy prawie wszystko miał poukładane. Nie po tylu latach. I nie w ten sposób, stawiając przed jego oczami kogoś, kto tak naprawdę powinien nie żyć. Ducha.
W pierwszej chwili nie wierzył, że to może być ona. Zostawił ją daleko za sobą, tak odległością jak czasem.
Dziesięć lat? Piętnaście? Dwadzieścia? Setki kilometrów stąd?
Zjawa siedziała plecami do niego kilka stolików dalej, zajęta rozmową z przyjaciółmi. Długie, czarne jak noc włosy miała rozpuszczone, opadające gdzieś poza oparcie, poza jego polem widzenia.
Zawsze miała długie włosy, odkąd ją pamiętał. I zawsze rozpuszczała je, gdy tylko mogła. Nawet teraz przypomniał sobie ich dotyk, to, jak łaskotały go w brzuch, uda, jak zasłaniały wszystko, co ich właścicielka z nim robiła. Lubił wtedy chwytać je pełną garścią i owijać na dłoni.
Śmieszne, ale nie pamiętał jej imienia. Nie, nie śmieszne, ale żałosne. Spędził z nią prawie rok, a nie umiał przypomnieć sobie czegoś tak ważnego, jak jej imię. Za to bez trudu umiał przywołać w pamięci obraz jej ciała, jakby jedynie to liczyło się wtedy najbardziej.
A może tak właśnie było? Może poza parą cycków, karmelową skórą mulatki i gorącą cipką nie miała nic do zaoferowania? Lub też on nie był zainteresowany niczym więcej?
Nie pamiętał. Nie chciał pamiętać.
Siedząc między znajomymi przestał ich słyszeć, jakby ktoś litościwie wyłączył fonię w ich gardłach. Widział, jak poruszają ustami, ale nie docierało do niego ani jedno słowo.
Słyszał za to głos zjawy, przebijający się przez grającą w klubie muzykę. Wydawać się mogło, że dziewczyna mówi do mikrofonu, a on ma w uszach odbierające dźwięk słuchawki.
Słowa, jedno po drugim, brzmiące słodko, kar-me-lo-wo słodko, napełniały go jak woda napełnia pusty dzbanek. Dźwięki wlewały się w niego, kapiąc pojedynczymi słowami lub lejąc się strumieniem perlistego śmiechu, dokąd nie poczuł się tak pełen, że lada moment pęknie.
Próbował odwrócić wzrok, ale w tym samym momencie zjawa potrząsnęła głową i obróciła się bokiem, sięgając po coś, co stało oparte o jej krzesło.
Widział jej profil, doskonale widoczny na jasnym tle ściany, i modlił się, żeby go nie zobaczyła.
"Nie patrz tu. Nie patrz tu. Nie patrz tu. Proszę."
Zjawa wstała, trzymając się oparcia krzesła. Coś błysnęło w drugiej jej ręce, rozjarzyło się na moment lśnieniem kryształowego światła i zgasło.
Laska z lakierowanego drewna, z ozdobną, srebrną rączką.
Zjawa podparła się na niej i ruszyła w stronę drzwi, z gracją, z jaką może poruszać się ktoś, kto ma z tym problemy. Utykała. Nie jak doktor House, nie jak ofiara choroby Heinego- Medina, ale jej kroki nie były równe, jak kiedyś.
Skulił się na swoim miejscu, gdy dziewczyna odwróciła się, by pomachać na pożegnanie zostającym w klubie znajomym.
-Bawcie się dobrze.- Usłyszał jej głos, jakby jej życzenie było skierowane także do niego.
-Dzięki.- Mruknął, zupełnie nie zdając sobie z tego sprawy. Chcąc oderwać się wreszcie od zjawy sięgnął po swoją szklankę.
Coś, czy to głośniejsza odzywka kogoś przy stoliku, czy też błysk światła w jego drinku, odbity refleks, zwrócił uwagę stojącej w otwartych drzwiach zjawy. Przesunęła wzrokiem od jednej osoby do drugiej, obojętnie, jakby patrzyła na wystawę mijanego w przelocie sklepu. Potem jej oczy otworzyły się szerzej, równie czarne jak włosy, tak czarne, że z trudem można było dojrzeć granicę między źrenicą a tęczówką.
Kiedyś patrzył w nie z bliska, z bardzo bliska. To było... Piętnaście lat temu?
Mrugnęła, oderwała wzrok od jego twarzy i z roztargnieniem jeszcze raz pomachała do swoich znajomych. Może go nie poznała?
-Dobranoc.- Prawie krzyknęła, z lekką nutą paniki w głosie.
-Dobranoc, Van.
Ostatnie spojrzenie w jego stronę i dziewczyna zniknęła za drzwiami.****
Jared poderwał się na łóżku i usiadł, patrząc przed siebie skołowanym, nieprzytomnym wzrokiem. Śnił, albo przypominał sobie wczorajszy wieczór, żadna różnica. Tak czy inaczej, wiedział, że zjawa go poznała. Widział to w jej oczach. I przypomniał sobie jej dziwne, brzmiące jak rosyjskie, imię.
-Vanja.
CZYTASZ
It's not my way.
FanfictionJared Leto. Czy jest ktoś, kto go nie zna? Kto nie wie, ile osiągnął? Znacie go i wiecie o nim wszystko, albo tylko tak się Wam wydaje. W mojej opowieści nie jest taki, jak myślicie. A może jest?