Jared przyglądał się Vanji, siedzącej z opuszczoną głową przed toaletką. Nie widziała go, nie wiedziała nawet, że on ją widzi: stał za uchylonymi drzwiami łazienki.
Wrócił przed chwilą z planu, zmęczony i niedospany, i najbardziej miał ochotę wziąć prysznic, a potem walnąć się do łóżka i spać dwanaście godzin. Mimo to stał i patrzył, jak jego żona ogląda własne dłonie, jakby znalazła najciekawszy na świecie obiekt do podziwiania.
Nie po raz pierwszy łapał ją na podobnym zachowaniu gdy nie miała pojęcia, że jest obserwowana. Czasem wpadał do domu w połowie dnia i natykał się na Vanję zamyśloną, poważną, wpatrzoną w okno, czy bezmyślnie przerzucającą kanały w telewizji.
Coś jej było, ale nie mówiła, co. Na pewno nie była w ciąży: na drugi dzień po imprezie kupił dwa różne testy i asystował Vanji przy ich robieniu. Nie chciał, żeby wykołowała go, na przykład fałszując ich wynik. Nie miał czasu na pieluchy. Zresztą, wytłumaczył jej to dobitnie i wydawała się nie mieć żadnych obiekcji. Spokojnie, bez żalu i pretensji powiedziała: Dobrze, Jay, rozumiem.
To mu się podobało. Ta zgodność i uległość wobec jego stylu życia, dostosowanie się do niego.
Van nie miała wyjścia, musiała ulec. Musiała pojąć, że będąc z kimś takim jak Jared jej rolą jest towarzyszyć mężowi tam, gdzie się udaje, pomagać mu, być obok w razie, gdyby jej potrzebował. Czyli przez cały czas, gdy będzie w trasie. Ciąża pokrzyżowałaby jego plany: Vanja musiałaby zostać w domu, albo co gorsza, pod ścisłą opieką lekarzy, a on powinien jej towarzyszyć jako dobry mąż. Tyle, że nie wyobrażał sobie czegoś równie głupiego, jak odwołanie koncertów z powodu dzieciaka.
Jared wrócił do pokoju, pogrzebał w kieszeni rzuconej na łóżko kurtki i wyjął z niej drobny upominek, kupiony w drodze do domu: szczęściem przypomniał sobie, jaki dziś dzień, i wykorzystał swoje wpływy, dzięki czemu ktoś pofatygował się i otworzył dla niego sklep.
Przyjrzał się drobiazgowi jeszcze raz, upewniając się, że nie jest zbyt krzykliwy jak na gust Van. Nie był: cieniutki, drobny łańcuszek nie miał żadnych dodatków, nawet najmniejszych, był tak prosty, aż śmieszny. Coś takiego powinno jej się spodobać, może nie będzie grymasić jak przy wcześniej kupowanej biżuterii.
Krzywo spojrzał w stronę szuflady w komodzie, miejsca, w którym Vanja schowała dwie pary kolczyków, kolię i szeroką bransoletę, wykładaną granatami. Na jej drobniutkim nadgarstku błyskotka wyglądała pięknie i okazale, ale Van nie nosiła jej, tłumacząc się niewygodą. Matka w jednym miała rację: żona Jareda nie znała się ani na modzie, ani na dobrym smaku. W kwestii ubierania się można była nazwać ją prostaczką. Na szczęście mają przed sobą masę czasu na to, żeby nauczyć Vanję wielu rzeczy.
Jared schował łańcuszek w dłoni, wydymając lekceważąco usta nad jego bylejakością, i wszedł do łazienki już z szerokim, choć zmęczonym uśmiechem.
-Przybyłem.- Oznajmił od progu.- Wybacz, że nie dzwoniłem, miałem masę pracy, ledwie żyję.
Vanja spojrzała w lustro na jego odbicie, wyraźnie spłoszona, ale po sekundzie czy dwóch rozpromieniła się i uśmiechnęła.
-Wreszcie. Umierałam z nudów, Jay-Jay.
Podszedł do niej z tyłu, pochylił się i pocałował ją na powitanie w ucho.
-To już nie potrwa długo, jeszcze kilka dni i koniec zdjęć. Znów będę spędzał tu więcej czasu.- Mówiąc, sięgnął w przód, rozłożył łańcuszek i zapiął go na jej szyi.- Podoba ci się?- Spytał od razu.
-Jest śliczny.- Vanja oglądała podarek z zachwytem.- Dziękuję, Jay.- Z wdzięczności objęła go ramionami i uściskała.
-Nie ma za co, Kruszynko.- Wyswobodził się i ruszył pod prysznic, w drodze zrzucając z siebie ubranie.- Jesteś ostatnio taka cicha i smutna, że przykro patrzeć. Co się stało?- Stanął twarzą do niej pod strumieniem gorącej wody.- To przeze mnie?
CZYTASZ
It's not my way.
FanfictionJared Leto. Czy jest ktoś, kto go nie zna? Kto nie wie, ile osiągnął? Znacie go i wiecie o nim wszystko, albo tylko tak się Wam wydaje. W mojej opowieści nie jest taki, jak myślicie. A może jest?