Sludianka.

59 5 0
                                    

Jared patrzył, jak Van wrzuca ubrania do walizki, nie tyle pakując je, ile upychając byle jak: dwie pary dżinsów, bluzy, koszulki, bieliznę...

-Kochanie, powinnaś jeszcze raz przemyśleć swoją decyzję. Nie możesz działać impulsywnie.- Próbował wytłumaczyć jej, że pośpiech to najgorsze z możliwych wyjść.- Wiem, że jesteś smutna, i że chcesz znaleźć się tam jak najszybciej, ale ja nie mogę jechać. Mam pracę.- Rozłożył bezradnie ramiona.- Poczekajmy trzy, cztery dni, pospieszę się i skończę przynajmniej to, co najważniejsze, wtedy polecimy.

-Za cztery dni może być za późno.- Dziewczyna zamknęła walizkę.- Jay, moja babcia umiera, i nie obchodzi mnie nic poza tym, żeby przy niej być. Zarezerwowałam bilety na lot, załatwiłam połączenie do Sludianki. Nie możesz odłożyć pracy na kilka dni?- Popatrzyła na niego pozbawionymi blasku oczami. Od ubiegłego wieczoru płakała prawie bez przerwy, budząc się nawet w środku nocy tylko po to, żeby od nowa wylewać łzy. Zresztą, prawie wcale nie spała, zapadała tylko w krótkie drzemki. Wyglądała źle, była blada, wymięta, włosy miała w nieładzie.

-Nie, Van. Nie mogę. Opłaciłem ludzi, którzy poświęcą mi swój czas.- Wyjaśnił spokojnie, wewnątrz czując rosnącą irytację.- Rozumiem, że to dla ciebie ważne, Kruszynko, oczywiście, że rozumiem, ale ty musisz też zrozumieć mnie: jestem odpowiedzialny za tyle spraw, których nie mogę zaniedbać, że samo myślenie o nich mnie przeraża. Jedna pomyłka, jeden błąd, i leżę.

-Jay, czy ta cholerna praca jest dla ciebie ważniejsza ode mnie?

-Nic nie jest ważniejsze od ciebie, Van.- Zaprzeczył szczerze. Naprawdę żona była dla niego wszystkim, choć często nie zachowywała się tak, jak powinna. Sprawiała kłopoty, tak jak w tej chwili, odrzucając jego argumenty i upierając się przy swoich.- Kochanie, nie jest pewne, czy nawet lecąc dziś zdążysz pożegnać babcię. Sama mówiłaś, że może umrzeć w każdej chwili, więc...

-Więc co, mam machnąć na nią ręką?- Vanja stanęła przed nim, zadzierając głowę: w oczach miała coś dziwnego, jakiś obcy, zimny wyraz, który pojawił się w nich po raz pierwszy.- Jeśli nie zdążysz się spakować, lecę sama.

-Nie puszczę cię samej na drugi koniec świata, wybij to sobie z głowy.

-Więc zbierz swój chudy tyłek i leć ze mną! To twój zakichany obowiązek, Jay!- Dziewczyna krzyknęła na niego, zaciskając dłonie na połach jego koszuli.- Jesteś moim mężem, potrzebuję cię, chcę, żebyś był obok mnie na pogrzebie dziadka, żebyś pomógł mi przez to przejść!

-Nie podnoś na mnie głosu.- Jay złapał ją za nadgarstki, ścisnął je i odsunął od siebie ręce Van.- Oczywiście, że ci pomogę, ale za trzy dni. A teraz idź, zadzwoń na lotnisko i zmień rezerwację na piątek.- Wskazał głową leżący na komodzie telefon żony.- Bez dyskusji. Mówiłaś, że babcia jest nieprzytomna a lekarze twierdzą, że się nie przebudzi. I tak z nią nie porozmawiasz, Van, a musisz pamiętać, że nasze życie toczy się dalej.

-Pocałuj. Mnie. W dupę.- Vanja wyrwała mu się, cedząc słowa przez zaciśnięte zęby.- Nie zatrzymasz mnie, Jay, chyba, że mnie zwiążesz. Lecę, a jeśli ty wolisz swoją pracę, to od dziś sypiaj ze swoją pracą i ludźmi, których opłaciłeś. Ty paniał ?- Wybiegła z pokoju.

-Ciebie też opłacam, uparta krowo.- Mruknął do siebie, wściekły.- Byłaś goła, jak cię znalazłem, bez domu, więc okaż, kurwa, że doceniasz to, co ode mnie dostajesz.

Nie miał najmniejszego zamiaru nigdzie jechać, tłuc się przez kilkanaście godzin w drodze, siedzieć pół doby w samolocie, potem wlec się na syberyjskie zadupie. Marznąć, wysłuchiwać niezrozumiałego języka, zastanawiać się, czy to, co mówią, dotyczy jego osoby. Znosić ciągłego hałasu, bieganiny, być przestawianym z kąta w kąt. Jeszcze bardziej nie chciał tkwić w samym środku żałoby, i jeśli praca mogła uwolnić go od konieczności towarzyszenia żonie, ani myślał tego nie wykorzystać.

It's not my way.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz