Stojący nad Jaredem Shannon ze zdumieniem przyglądał się swojej zwiniętej w pięść dłoni. Patrzył na nią tak, jakby wcześniej nie zdawał sobie sprawy z tego, że ma prawą rękę, lub że ta ręka potrafi uderzyć. Wściekłość, którą czuł w chwili zadania ciosu, zniknęła, zastąpiona zdziwieniem, wręcz niedowierzaniem i podejrzeniem, że brat zakpił sobie z niego w bardzo idiotyczny sposób. Spojrzał na leżącego Jareda: miejsce, z którym zetknęła się jego pięść, spuchło i zaczynało przybierać paskudny, siny kolor.
-Wstawaj.- Wyciągnął rękę.- Wstawaj, mówię.- Powtórzył, widząc wahanie Jareda i czający się w jego błękitnych oczach lęk.- Kurwa, nie będę cię bił. Nie wiem, czemu to zrobiłem.- Chwycił dłoń brata i podciągnął go do pionu.
-Ja pierdolę, chyba złamałeś mi szczękę.- Młodszy Leto dotykał obolałej twarzy, z obawą myśląc o ewentualnej kontuzji. Popatrzył na brata z wyrzutem.- Co ci odbiło?
-Wkurwiłem się.- Shannon postawił z powrotem przewrócony fotel i usiadł, masując rozbite kłykcie.- Chyba powinienem coś usłyszeć, jak myślisz?
-Mam cię przeprosić?- Jared zdziwił się, ale tylko odrobinę.
-Przeprosić? Chyba też, ale przede wszystkim powiedz mi, Jerry, do chuja, co tu w ogóle jest grane? O co chodzi z tobą i skrzatem?
-Mówiłem.- Jared obrócił wolny fotel przodem do domu, usiadł i przyłożył zimną butelkę do spuchniętego policzka.
-Słuchaj, mówiłeś tyle, że już się pogubiłem.- Shann pochylił się w jego stronę, wyciągając rękę.- Najpierw, że spotkałeś starą znajomą.- Wyciągnął jeden palec.- Potem, że kiedyś z nią kręciłeś i urwał wam się kontakt.- Drugi palec dołączył do pierwszego.- Potem, że razem mieszkaliście, co już było dla mnie zaskoczeniem, bo nie przypominam sobie, żebyś wspominał o tym kiedykolwiek wcześniej.- Trzy palce celowały w młodszego z braci, przyglądającego się im z obawą, jakby spodziewał się, że znów oberwie, gdy tylko się odezwie.- Później przywiozłeś ją tutaj i opowiedziałeś następną bajkę, o tym, że miała zanik pamięci po wypadku.
-To akurat nie była bajka.- Wtrącił Jared.
-Nie przerywaj, gdy starsi mówią.- Shannon upomniał go karcącym tonem. Wyprostował ostatni palec.- Teraz przychodzisz i twierdzisz, że ożeniłeś się z piętnastolatką.
-Byłem naćpany. Jej starzy też, jeśli chcesz wiedzieć, dlatego nie pisnęli słowa i podpisali zgodę.- Jared mówił cicho, nie patrząc nawet w stronę brata. Wyglądał na zawstydzonego.
-Nie wierzę, po prostu, kurwa, nie wierzę.- Shannon nie odrywał oczu od twarzy Jareda. Choć nie czuł już chęci skopania mu tyłka, złość i uraza nadal tkwiły gdzieś w jego wnętrzu, teraz schowane pod ciekawością, zdumieniem, i niepokojącym, coraz silniejszym przeświadczeniem, że NIE ZNA człowieka, który jest jego bratem. Ta myśl go przestraszyła, jakby nagle zdał sobie sprawę, że gówno wie o najbliższych, o tych, z którymi spędzał prawie cały swój czas, dzielił się wszystkim, zwierzał się... Jakby siedzący obok facet, którego miał za uosobienie słowności i pracowitości, koleś, który dodawał sobie wzrostu nastroszonymi włosami, gość, którego pamiętał jeszcze jako zasmarkanego brzdąca z wiszącą do kolan pieluchą, był kimś obcym. To było nieprzyjemne, wstrząsające odkrycie.
-Co jeszcze ukrywasz?- Spytał, rozglądając się po ogrodzie. Nie chciał patrzeć na Jareda, przepełniony idiotyczną obawą, że na jego oczach brat zerwie z twarzy maskę i pokaże inne oblicze.- Dzieciaka? Dlatego się chajtałeś?
Jared nie odpowiedział, ale Shannon kątem oka widział, jak zaprzecza, kręcąc głową.
-Muszę się napić.- Starszy Leto zerwał się z miejsca i poszedł do domu. Młodszy odprowadził go chmurnym spojrzeniem i znów rozmasował bolącą szczękę. Poruszył nią kilka razy na boki, w duchu ciesząc się, że nie jest złamana, tylko stłuczona.
CZYTASZ
It's not my way.
FanficJared Leto. Czy jest ktoś, kto go nie zna? Kto nie wie, ile osiągnął? Znacie go i wiecie o nim wszystko, albo tylko tak się Wam wydaje. W mojej opowieści nie jest taki, jak myślicie. A może jest?