Vanja wracała do pustego i cichego domu, zmęczona popołudniem, spędzonym na rozmowach z właścicielem sieci marketów i kilku magazynów na nabrzeżu. Bardzo bogatym i wpływowym człowiekiem.
Jak dowiedziała się z pewnego, dobrze poinformowanego źródła, przedsiębiorca wycofywał ze swoich sklepów część asortymentu, głównie paczkowaną żywność o długim terminie przydatności. Zmieniał zakres sprzedaży, zwracał się w stronę nowych trendów, i robił czystki, zamierzając odesłać niepotrzebny towar do spalarni odpadów.
Van zjawiła się w jego biurze zaraz po tym, jak wieści o pozbyciu się ton żywności okazały się prawdziwe. Ktoś wcześniej próbował nakłonić przesiębiorcę do zmiany planów i uczynienia darowizny na rzecz kilku współpracujących z sobą ośrodków dla bezdomnych, jednak spotkał się z odmową.
Biznesmen tłumaczył się przepisami, koniecznością zgłaszania darowizn w urzędach, zmianami opodatkowania, masą papierkowej roboty, nad którą nie miał ochoty czuwać. Nawet ulga podatkowa nie robiła na nim wrażenia. Dla niego prościej było spalić niepotrzebny towar.
Z początku nie chciał z nią rozmawiać. Stwierdził, że nie ma czasu na głupoty, jest bardzo zajętym człowiekiem, ma tyle spraw, o których stojąca przed nim kobieta nie ma bladego pojęcia.
Wtedy Vanja sięgnęła po ostatni argument, robiąc to z niechęcią. Stwierdziła spokojnie, że jej mąż, Jared Leto, nie będzie zachwycony odmową w tak ważnej sprawie, jaką jest pomoc bezdomnym. Bo przecież wszyscy wiedzą, z jakim zaangażowaniem udziela się społecznie, jak ważną dla niego rzeczą jest ekologia, zwracanie uwagi na cierpienia innych, i setki podobnych rzeczy.
Patrzyła na przedsiębiorcę, widząc w jego oczach nagłe zainteresowanie, prawie słysząc, jak kalkuluje w głowie potencjalne zyski.
Magia nazwiska zadziałała: w godzinę później Vanja opuszczała biuro przesiębiorcy, dzierżąc w dłoni jeden z egzemplarzy umowy, na mocy której wszystek wycofany ze sklepów towar trafi w odpowiednie miejsce, czyli tam, gdzie był najbardziej potrzebny. Nakarmi tych, którzy nie mieli szczęścia i sił, by móc o siebie zadbać. Nie mieli przyjaciół, wpływów. Bogatych, sławnych małżonków, wyrastających nagle na drodze i mówiących: hej, cześć, pamiętasz mnie? Dwadzieścia lat temu wzięliśmy ślub.
Siedząc w taksówce Vanja skrzywiła się lekko, patrząc na mijane ulice, spieszących do swoich spraw ludzi, tłumy pieszych, ubranych w kolorowe stroje, odsłaniające piękne, młode, prężne ciała.
Przyjrzała się jednej z dziewczyn, ślicznej blondynce w krótkie, odsłaniającej doskonałe nogi sukience. Patrzyła, zazdroszcząc młodej kobiecie beztroski, wyrazu szczęścia, wypisanego na twarzy. I piękna, delikatnej młodości, świeżej jeszcze... kruchej. Kiedyś sama była podobną, młodziutką dziewczyną, wychodzącą życiu naprzeciw z całym swoim optymizmem.
Dotknęła ukrytego pod materiałem luźnych spodni uda, czując pod palcami ohydne wgłębienia w miejscach, w których kiedyś tkwiły podtrzymujące kość śruby. Rozstawione w regularnych odstępach blizny z przeszłości. Przez nie nigdy nie założy krótkiej, powiewnej sukienki, szortów. Przez szramy pooperacyjne nie odsłoni brzucha w dwuczęściowym bikini. Zawsze będzie skazana na ukrywanie szpecących śladów przed ludzkim okiem. Były jak wypalone na ciele dziwki piętno.
Van nie umiała nie myśleć o sobie, jak o dziwce, która sprzedała się obcemu mężczyźnie. Obcemu mimo to, że znała go kiedyś i łączył ich podpis pod starym dokumentem.
Nie rozumiała Jareda. Nie wiedziała, kim jest człowiek, z którym dzieliła ostatnie miesiące. Nie umiała myśleć tak, jak on, nie podniecały ją rzeczy, które w jego oczach były najważniejsze. Żyła z nim, siadała przy wspólnym stole, prała jego ubrania, dotykała go i pozwalała mu się dotykać.
CZYTASZ
It's not my way.
FanfictionJared Leto. Czy jest ktoś, kto go nie zna? Kto nie wie, ile osiągnął? Znacie go i wiecie o nim wszystko, albo tylko tak się Wam wydaje. W mojej opowieści nie jest taki, jak myślicie. A może jest?