25

250 29 13
                                    

Obudziłam się rano na kanapie w salonie. Mimo, że nasza kanapa  była wygodna, nie było to to samo co moje łóżko. Nie wyspałam się, przez co odczuwałam lekki ból pleców.
Westchnęłam i wstałam, a w kuchni był William ubrany w koszule.

- Bez jaj...

- Cześć siostra, jedziemy dzisiaj do dziadków. Sophie jest w łazience, bierze prysznic. Masz jakieś czterdzieści minut na ogarnięcie się.

- Musi z nami jechać?

- Tak. Charlie też jedzie.

- A ten po co niby?

-Dziadkowie go lubią, chciał i myślałem, że nie masz z tym problemu.

- Najwidoczniej mam - przewróciłam oczami.

- Idź się ubrać.

- W co?

- W spódniczkę najlepiej.

- Świetnie - udałam się do swojego pokoju.

Podeszłam do lustra i westchnęłam widząc moje włosy. Wyglądały okropnie, więc będę musiała je wyprostować, ewentualnie trochę zakręcić na końcach. Zajęłam się moimi włosami, a później pomalowałam. Zrobiłam to co zwykle, a potem namalowałam jeszcze kreskę na oku. Uśmiechnęłam się na efekt końcowy i przebrałam. Słyszałam już głos Charliego na dole, ale byłam na niego zła, więc nie zrobiło to na mnie wrażania.  Ubrałam czarną, rozkloszowaną spódniczkę i do tego czerwoną koszulę w kratę. Westchnęłam zakładając cienkie rajstopy, jak zwykle miałam problem z moimi długimi paznokciami. Zabrałam jeszcze tylko płaszcz i zeszłam na dół. Blondyn nerwowo zaczął pić wodę, kiedy mnie zobaczył.  Nie mógł oderwać ode mnie wzroku, a William widząc to uderzył go w tył głowy.

- Możemy jechać?

- Jeszcze Sophie.

- Nie musi z nami jechać - założyłam płaszczyk i poszłam ubrać buty.

Pół godziny później byliśmy na stacji. Will poszedł zapłacić za paliwo, a Sophie coś sobie kupić. Charls odwrócił się do mnie i przyglądał się mi zadowolony. Poczułam się niezręcznie, więc wyciągnęłam telefon i udawałam, że coś sprawdzam.

- Jesteś piękna.

- Przestań.

- Jesteś cholernie piękna - przejechał mi dłonią po policzku.

- Ugh daj spokój, dwa dni temu mówiłeś, że...- przerwał mi.

- Nie poruszaj tego tematu, zapomnij o nim.

- Nie - przewróciłam oczami.

- Zachowujesz się jak dziecko.

- Bo mam niecałe siedemnaście lat?

- Masz siedemnastkę za dwa tygodnie.

- Dobra, odczep się okej? Sam jesteś dziecinny. Nie umiesz się zdecydować, pierw na mnie najeżdżasz, a potem mówisz, że jestem piękna. Chodzisz do dziewczyn, których masz na pęczki, a potem udajesz, że tylko mną się interesujesz. To nie okej.

- Super - usiadł normalnie na swoim miejscu.

Resztę drogi słuchałam muzyki na słuchawkach. Kiedy byliśmy u dziadków byłam bardzo zadowolona. Nadal nie rozumiałam co blondyn robił z nami. Zadzwoniłam dzwonkiem, a chwilę później otworzyła moja babcia. Przytuliłam ją mocno, a ona zaśmiała się wesoło.

- Marie, dobrze cię widzieć. Już się bałam, że nie dojedziecie.

- Fakt, William nie umie prowadzić.

- Ej! - przytulił się do nas.

Później po przywitaniach, usiedliśmy przy stole. Moja babcia pytała o różne rzeczy Sophie, a ja czułam wzrok Charliego na sobie. Nie spojrzałam na niego ani raz, żeby się upewnić czy faktycznie na mnie patrzy. Jadłam krem z dyni zatracając się w swoich myślach. Nie ciekawiło mnie gadanie Sophie o jej osiągnięciach po zakończeniu szkoły. Skupiłam się na tym z kim spędzę moje siedemnaste urodziny oraz jak. Chciałam gdzieś wyjść z domu, najlepiej z Alex, ale nie byłam pewna. Dziewczyna prawdopodobnie nawet nie pamięta o moich urodzinach. Przynajmniej teraz, kiedy jest pochłonięta Zackiem.
W pewnym momencie jednak, pytanie mojej babci, wyrwało mnie z zamyśleń.

- Charlie, a jak twoi rodzice? - zapytał dziadek.

- Właściwie to po to tutaj jestem.

- Wyjaśnij.

- Ojciec robi wojnę, mama chciała, żebyście ją poparli w sądzie.

- Oh czyli sprawa trafiła do sądu?

- Tak, John uznał, że skoro ona nie odda mu Brooke normalnie, to będzie się sądził.

- Nienormalny. Krzywdzi swoje dzieci i byłą żonę.

- Obudził się.

- Będziemy po waszej stronie - oznajmiła moja babcia, po czym wstała i zebrała talerze.

Zmarszczyłam brwi i spojrzałam na blondyna. Jednak on odwrócił wzrok i powiedział, że pójdzie się przewietrzyć. Coś było nie tak, a ja doskonale o tym wiedziałam. Przeprosiłam i poszłam za chłopakiem. Palił papierosa, a ja czując delikatny wiatr, poprawiłam płaszcz.

- Potrzebujesz czegoś maluszku?

- Wszystko okej?

- Przejmujesz się?

- Nie, ale komuś musisz się wygadać.

- Uważasz, że jesteś do tego dobra? - zaciągnął się dymem.

- Nie wiem, po prostu chciałam być miła.

- Dobra, wybacz. To nie jest łatwy temat, nie lubię o tym gadać. Po za tym, czy my nie jesteśmy skłóceni?

- Może jesteśmy, ale...Czasami możemy zrobić sobie przerwę w kłótni.

- Nie kłóćmy się wcale.

- Dobrze wiesz, że to niemożliwe - westchnęłam, a on wyrzucił peta i założył kaptur.

- Lubisz mnie?

- Co?

- Pytam, czy mnie lubisz.

- Co to ma do rzeczy?

- Tak czy nie?

- Chyba tak, nie wiem, to nie jest pytanie na teraz - chciałam sobie iść, ale przyciągnął mnie do siebie.

- Gdzie uciekasz? - oparł czoło o moje.

- Nie uciekam, wracam do środka... - czułam jak mój oddech przyspieszył, kiedy jego usta zbliżyły się do moich.

- Tak?

- Tak.

- A to nie dlatego, że zakłopotałaś się?

- Wcale się nie zakłopotałam.

- Wcale?

- Wcale - spojrzał w moje oczy, a ja poczułam jak pieką mnie policzki.

- Oh Marie - uśmiechnął się i pocałował mnie w policzek. - Też cię lubię.

Uśmiechnęłam się szeroko, ale mój uśmiech zniknął gdy usłyszałam zły głos Williama.

If Walls Could Talk C.LOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz