→ Oparcie ←

412 67 43
                                    

ej, uwaga, bo tu trochę drama














— Ty to jednak umiesz zdołować — parsknął Mikey, po usłyszeniu wywodu brata na temat podrywania. Wychodziło na to, że blondyn nie wiedział o nim nic, a jednak tego wieczoru miał spotkać się z dziewczyną, która podobała mu się od początku szkoły, Alicią.

— Nie moja wina, że nie umiesz zbajerować dziewczyny — wzruszył ramionami. Sam nie potrafił, ale nastolatki podrywały go, aby zbliżyć się do Brendona. Dlatego tak bardzo ich nienawidził.

— A jak jej się nie spodoba?

— Myślę, że to dla ciebie sukces, że ktokolwiek się z tobą umówił — powiedział, a na twarzy młodszego automatycznie pojawił się smutek. - Żartuję przecież. Jeżeli nie spodoba jej się, to znaczy, że jest idiotką. Powinna się cieszyć, że tak zajebisty chłopak się nią zainteresował. Poza tym, myślę, że zakocha się w tobie od razu. Na jej miejscu, jakkolwiek to nie zabrzmi, nie przepuściłbym okazji na kogoś tak cudownego. Nie przejmuj się tym, Mikes. Na pewno się uda.

— Dzięki — uśmiechnął się nieśmiało. Dawno nie słyszał tak miłych słów. Tym bardziej od brata.

— Ale pamiętaj, żeby jej nie pokazywać jednorożca. To może ją odstraszyć — dodał z uśmiechem na twarzy. Blondyn zmarszczył brwi, ale nic nie powiedział. Zamiast tego pobiegł do swojego pokoju, zostawiając Gerarda samego.

Usłyszał dzwonek do drzwi. Pierwszy raz... Drugi... Trzeci... Coraz więcej, a nikt nie otwierał. Zaklął cicho gościa i ruszył w stronę drzwi. Uchylił je i ujrzał małe, zapłakane coś. Patrzyło prosto na niego.

— Możemy pogadać? — zapytał cicho, pociągając nosem.

***

Gerard podał niższemu nastolatkowi kubek kawy. Złotooki wciąż płakał, a Way nie wiedział, co zrobić. Postanowił, że najlepiej będzie, jak poczeka, aż chłopak się uspokoi i sam mu opowie, dlaczego jest w takim stanie.

— Dzwoniłem do domu Ryana — zaczął w pewnym momencie. — Odebrała jakaś kobieta. Nie znałem jej. Zapytałem, czy jest Ryro. Ona zapytała, kim jestem. Przedstawiłem się i dodałem, że jestem jego przyjacielem...

Starszy miał wrażenie, że Frank znowu wybuchnie płaczem, dlatego założył mu na plecy koc i podał chusteczkę, którą zabrał z łazienki chwilę po wejściu chłopaka.

— Ona mi powiedziała, że... Że Ryan trafił do szpitala po próbie samobójczej — załkał. Gerard nie wiedział, co ma powiedzieć. Czy jakiekolwiek słowa mogłyby go uspokoić?

— W jakim jest stanie? — szepnął, przysuwając się do chłopca.

— Nie wiem... Podobno jest już przytomny, ale... Boję się, Gerard. Dawno się tak nie bałem — wtulił się w jego tors. — Boję się — powtarzał, czując jak łzy spływają po jego policzkach.

— Shhh... Wyjdzie z tego zanim się obejrzysz. Znowu będziecie się śmiać, rozmawiać... Znowu będziecie razem. Najlepszymi przyjaciółmi... — mówił, głaszcząc go po głowie.

— Cholera, Gerard. Ja nawet nie wiem, czy jestem jego przyjacielem. Nie powiedział mi, że chce sobie coś zrobić, nie pożegnał się...

— Franek, nie osądzaj go, proszę. Nie przyszło ci do głowy, że chciał, ale nie dał rady? Albo nie wiedział jak? — spojrzał prosto w jego zapłakane oczy.

— Gdybym kiedykolwiek zdecydował się na taki krok... Byłby pierwszą osobą, która by się dowiedziała — w jego głosie wciąż był żal. Zielonooki westchnął głęboko. Poczuł pewnego rodzaju uczucie w sercu, ale starał się je zignorować. Przez chwilę nad czymś myślał.

— Jeśli chcesz, poproszę Dallona, żeby zawiozł nas do Ryana. Przynajmniej odwiedzisz go i będziesz znał jego stan — oświadczył, podchodząc do biurka i biorąc telefon.

— D-dziękuję — szepnął. Wyższy uśmiechnął się delikatnie i wyszedł na korytarz. Po paru minutach wrócił z kurtką przewieszoną przez ramię.

— Dall zaraz będzie...








;)

innocent game; frerardOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz