→ Temat Zamknięty ←

287 48 35
                                    

Po długim namyśle, Ryan i Frank postanowili przyjść na domówkę Josha. Nie czuli się specjalnymi gośćmi, ani w ogóle proszonymi gośćmi, ale oboje mieli nadzieję, że nie będzie tak źle.

Nastolatkowie stanęli przed ciemnymi drzwiami domu państwa Dun. Niższy zapukał trzy razy, jednak nikt nie odpowiedział.

— No to jesteśmy w dupie — fuknął, Ross. — Mówiłem ci, że to nie ma sensu...

Iero nie odpowiedział. Zapukał jeszcze raz. Znowu nic. Jęknął zrezygnowany, powoli opuszczając dłoń w dół, niechcący zahaczając o klamkę.

Drzwi otworzyły się, a na zewnątrz wydobyły się krzyki szalejących nastolatków, smród i głośna muzyka. To zdecydowanie nie była mała domówka.

Chłopcy niepewnie weszli do środka, zamykając za sobą drzwi. W ogromnej posiadłości i w jej ogrodzie, znajdowało się parędziesiąt osób.

Zbiorowisko śmiało można było porównywać do imprez u Brendona. Choć u bruneta odbywały się raczej spotkania większe, niż to.

— Powoli zaczynam żałować, że tu jesteśmy, Frankie — powiedział, Ryan, co w panującym tu hałasie, brzmiało jak szept.

— Nie panikuj! Nie będzie tak źle. Może — oświadczył, jakby sam próbował przekonać się do swoich słów.

— Może — powtórzył po nim. Ruszyli do stolika z alkoholem. Chociaż to mogło poprawić im samopoczucie.

 

 
***
 
 

Przyjaciele siedzieli na czarnej, skórzanej kanapie, wpatrując się w puste kieliszki. Oboje wydawali się tak zajęci myślami, że nikt nie miał odwagi im przeszkadzać. A w szczególności pewien brunet, obserwujący od paru minut jednego z nich.

— I jak, Brendon? Jest znośnie? — zapytał, Josh, podchodząc do opierającego się o wyspę kuchenną, chłopaka.

— Będzie, jeśli przyniesiesz mi coś dobrego do picia — uśmiechnął się zadziornie. Czuł przewagę. Był panem.

— Gość w dom, Bóg w dom, jak to mówią — zaśmiał się, Joshua i odszedł. Urie zyskał dwie minuty więcej, na przyglądanie się idealnej twarzy chłopaka, który od ponad roku zajmował jego myśli.



***



— Zjadłbym coś — rzucił Frank, kopiąc przyjaciela w kostkę. Ten syknął cicho z bólu. 

— Nie każ mi wstawać, czuję się pijany — mruknął, opierając twarz na chudej dłoni. 

— Boję się iść sam. 

— Przestań. Poradzisz sobie... — uśmiechnął się pokrzepiająco, na co Iero westchnął. Wstał i powędrował co stolika z przekąskami. 

Nastolatek szybko znalazł się przy małych kanapeczkach, koreczkach i chipsach. Śmiało mógł stwierdzić, że gospodarz się postarał. Wiedział, że ten próbował dorównać Brendonowi. Jednak nawet gdyby mu się to udało, to nikt nie doceniłby jego ciężkiej pracy. 

Do ręki wziął dwie kanapki. Postanowił wrócić do przyjaciela, lecz coś, a raczej ktoś, utrudnił mu to. 

— Jezus, przepraszam, Gee — pisnął, wycierając majonez z czarnej koszulki, chłopaka. 

innocent game; frerardOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz