⟶ Odpowiedzialność ⟵

137 27 4
                                    

Gerard robił w swoim życiu wiele naprawdę głupich rzeczy. Kiedyś nawet zdarzyło mu się prawie podpalić mieszkanie. Mówił i myślał o głupich rzeczach. Czasem przy nieodpowiednich osobach. Cóż, jego życie było pełne głupich wydarzeń i spraw, ale jeszcze nigdy niczego tak bardzo nie żałował jak tego, co zrobił Frankowi.

— Jakim ja jestem kretynem... — warknął zielonooki, a następnie opadł na ciemną kanapę, stojącą w salonie. Trzęsącą się dłonią przetarł prawą skroń.

— To prawda — stwierdził Dallon, który od dwóch godzin siedział w domu swojego przyjaciela. W teorii miał mu pomoc, ale Weekes nie potrafił załagodzić tej sytuacji. Gerard zjebał i musiał ponieść konsekwencje.

— Nie pomagasz — fuknął. Wyższy wywrócił oczami.

— A czego ode mnie oczekujesz? Od początku mówiłem, ze to zły pomysł i masz się ogarnąć, bo to się źle skończy. Masz to, czego chciałeś. I tak naprawdę to tylko i wyłącznie twoja wina — powiedział. Way wiedział, że chłopak ma rację. — Wybacz, ale serio nie wiem, jak ci pomóc. Może Lyn-z ci coś doradzi, ale według mnie tym razem możesz liczyć tylko na siebie. Zrozum, że to twoje życie i wszystko, co robisz niesie ze sobą jakieś skutki. Nie możesz wiecznie liczyć, że inni będą ratować ci tyłek.

— Nie wiem, co mam robić, ok? Pierwszy raz w życiu mam całkowita pustkę w głowie. Boję się, że go straciłem...

— Czasem zapominam, że jesteś już dorosły, bo zachowujesz się jak cholerny dzieciak. Siedzeniem w domu go nie odzyskasz. Przeciwnie, jeszcze bardziej go stracisz.

Gerard westchnął głęboko. Musiał wziąć za siebie odpowiedzialność. To nie mogło się tak skończyć...

W przypływie odwagi sięgnął po swój płaszcz i ruszył do wyjścia.

— Powodzenia — rzucił Dallon, ale Way był już za drzwiami. Zielonooki wiedział, że to mogła być jego ostatnia szansa.

***

Frank leżał zaplątany w kołdrze. Po jego policzkach wciąż spływały łzy. Czuł obrzydzenie zarówno do Gerarda, jak i do siebie. Za to, że znowu zaufał, ale przede wszystkim pokochał niewłaściwą osobę.

— Zrobiłem ci herbatę — czarne drzwi otworzyły się, a w nich stanął Ryan, trzymający dwa kubki gorącego napoju. — Zaraz przyniosę płatki.

— Nie chcę — jęknął, zatapiając swoją twarz w miękkiej poduszce. Ross zbadał go zmartwionym, prawie matczynym wzrokiem. Odłożył naczynia na stolik nocny i usiadł obok przyjaciela. Brunet nagle poczuł zimne ręce Franka, obejmujące go w talii. Bez słowa wpatrywał się w blady skrawek dłoni, wystający spod grubej bluzy chłopaka. — Przepraszam, że musisz to znosić...

— W porządku, Frankie. Po prostu jest mi przykro, że musisz przez to wszystko przechodzić. Oddałbym wszystko, żebyś był szczęśliwy. Mówiłem ci to tyle razy... Wolałbym być na twoim miejscu. Żebyś ty nie musiał cierpieć, żebyś był szczęśliwy... — brązowooki przygryzł wargę. Gdyby tylko wiedział o zamiarach Gerarda... Nie pozwoliłby, by ten skrzywdził jego przyjaciela.

— Może niektórym ludziom szczęście nie jest pisane — westchnął, pociągając nosem.

— Przestań gadać głupoty. Każdy zasługuje na szczęście. Szczególnie dobrzy ludzie, tacy jak ty. Wiem, że to trochę nie na miejscu, ale Gerard też. Nawet jeśli chciałbym, by najpierw spotkało go straszne cierpienie.

— Jesteś kochany, Ryan — wydusił, wychylając się zza kołdry. Ross uśmiechnął się delikatnie.

— Idę po płatki — oświadczył, wstając z łóżka. — Nie ma, że nie chcesz — dodał, znikając za framugą drzwi. Iero wziął głęboki oddech. Nie chciał pozwolić, by Way wyniszczył go do końca. Musiał walczyć. Choć było to ciężkie. Ten cholerny ciężar przygniatał go do ziemi. Czuł się słaby. Zdecydowanie słabszy od ciężaru, który na nim spoczywał. Mimo to zebrał się w sobie, by podnieść się z łóżka. Chciał pokazać Ryanowi, że dzięki jego wsparciu, chłopak będzie się trzymał.

***

Gerard zapukał do drzwi. Serce podchodziło mu do gardła, a policzki płonęły od wstydu. Mimo to wiedział, że musi porozmawiać z Frankiem. Prawie od razu stanął przed nim Ross, który wyglądał, jakby zaraz miał wydrapać mu oczy.

— Nie wierzę, że po tym wszystkim masz odwagę tu przychodzić — fuknął. Kiedy Way chciał coś odpowiedzieć, kątem oka dostrzegł parę złotych tęczówek.

— Idź do domu, Gee — jęknął Iero. — Proszę...

— Daj mi to wyjaśnić... — wydusił, mimo ogromnej guli w gardle. Młodszy potrząsnął głową. Wstrzymywał łzy, musiał być silny.

— Nie chcę wyjaśnień, Gerard. Jedyne, czego chcę, to żebyś zniknął z mojego życia — skłamał. Dlaczego nawet po tym wszystkim Iero go pragnął?

— To co mówił Kenny nie było prawdą. Znaczy... Było, ale nie do końca. Proszę, daj mi to wyjaśnić.

— Odpuść, Way — wtrącił Ryan, mierząc chłopaka zawistnym spojrzeniem.

— Nie wtrącaj się, Ross. A ty Frank, daj mi dziesięć minut. Potem mogę na zawsze dać ci spokój — uśmiechnął się delikatnie.

— Nie — powiedział. Jego serce biło jak szalone. Bądź silny. — Proszę...

Gerard spojrzał smutno na chłopaka. Mimo wszystko miał nadzieję, że ten da mu szansę. Tak bardzo żałował...

Zacisnął wargi w cienką linię i ruszył do wyjścia. Och, tak bardzo chciał cofnąć czas! Drugi raz nie pozwoliłby na taką głupotę. Wolałby nigdy nie poznać Franka, niż tak bardzo go skrzywdzić.

Kiedy stanął za progiem, usłyszał głos Rossa.

— Ej, Way! — krzyknął chłopak. Kiedy tylko czarnowłosy się odwrócił, poczuł na swoim poliku kościstą pięść Ryana. Nie spodziewał się, że młodszy miał w sobie tyle siły. Nagle poczuł, jak strużka krwi spływa po jego twarzy. W pierwszej chwili Gerard chciał mu oddać, ale wiedział, że na to zasłużył. 

Spojrzał jeszcze raz bruneta. Wyglądał na zdziwionego, ale jednocześnie dumnego z siebie. Cóż, Gee też był w pewien sposób z niego dumny. Wiedział bowiem, że to dla brązowookiego duże osiągnięcie. Następnie swój wzrok skierował na miejsce, w którym jeszcze przed chwilą stał przerażony Frank. Teraz nastolatek siedział skulony na schodach i próbował zrozumieć, co się właśnie stało. 

— Przepraszam, naprawdę — powiedział, przecierając dłonią miejsce uderzenia. Odwrócił się i odszedł. I choć przy chłopcach starał się grać poważnego, gdy tylko odszedł na kilka metrów od mieszkania Iero, rozpłakał się jak dziecko. 

Ryan od razu zamknął drzwi na klucz. Następnie podszedł do roztrzęsionego przyjaciela. Bez słowa go przytulił. Niższy odwzajemnił gest. 

Po głowie Franka krążyło wiele myśli. I choć wciąż był cholernie zły na Gerarda, to chęć wybaczenia mu, albo chociaż wysłuchania, nie dawała mu spokoju. Musiał przemyśleć wiele rzeczy. Ale na razie potrzebował się uspokoić.

— To... Zjemy te płatki? — wydusił, mając nadzieję, że zabrzmi normalnie, jakby wcale nie był w rozsypce. Ryan spojrzał na niego zdziwiony, ale po chwili się uśmiechnął. Miał nadzieję, że teraz wszystko zacznie się układać. 

innocent game; frerardOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz