→ Bratnie Dusze? ←

458 94 56
                                    

Szli w ciszy, którą od czasu do czasu przerywały opony aut lub zaklinający kierowcy. Choć zielonooki wymyślił wcześniej wiele tematów do rozmów, teraz nie wiedział, od czego zacząć. Dlatego co jakiś czas otwierał usta, które po chwili i tak zamykał, wywołując jedynie coś, przypominającego ziewnięcie.

— Więc... — zaczął w końcu niepewnie. Niższy spojrzał na niego kątem oka, ale nie odwrócił głowy. — Co lubisz?

— Spokój — odpowiedział krótko.

— Ja też! Zobacz, jacy my podobni — zaśmiał się. Drugi tylko westchnął. Gerard zmarszczył brwi i postanowił kontynuować... — A co, oprócz spokoju?

— Psy... — powiedział, a na jego twarzy mimowolnie pojawił się uśmiech. Jednak kiedy tylko poczuł na sobie wzrok Gerarda, jego twarz przybrała poważny wyraz — ...tatuaże, grać na gitarze, ch... Chleb.

— Chleb? — parsknął drugi.

— Tak. Co w tym złego, że lubię chleb?

— Nic. W sumie, dobry jest — wzruszył ramionami.

— No właśnie... Dobry — wydukał. — A ty?

Zielonookiego zdziwiło to pytanie. I choć wiedział, że tamten zapytał z grzeczności, to wolał myśleć, że nastolatek rzeczywiście chce się o nim czegoś dowiedzieć.

— Oj dużo tu wymieniać...

— Teoretycznie mamy sporo czasu — rzucił niepewnie. Way uśmiechnął się pod nosem. Czy Frank jednak nie zrobił tego z grzeczności?

— W takim razie... Lubię zwierzęta. Są dużo lepsze niż ludzie. Śpiewać też lubię. Dużo rysuję... — mówił, uważnie obserwując młodszego.

Chłopak szedł spokojnie, patrząc przed siebie. Jakby był w swoim własnym świecie...

— Pokażesz mi jakiś rysunek? — spojrzał w jego zielone oczy. Wpatrywał się chwilę w najpiękniejsze tęczówki, jakie widział w swoim życiu, zapominając o wszystkim dookoła ich.

Ciężko mu było określić ich kolor. Raz wydawały się zielone, a raz piwne. Przypominały mu złoto lub miód. Widniały w nich małe iskierki radości. Tak, jakby naprawdę chciał zobaczyć jego rysunki. Jakby to było wystarczające, aby uczynić go najszczęśliwszym człowiekiem na Ziemi...

— Um... Pokażesz? — powtórzył pytanie, coraz bardziej wahając się.

— Jasne — zaśmiał się nerwowo. Wyciągnął szkicownik i oddał go w dłonie młodszego.

Iero przewracał powoli kartki, przypatrując się dokładnie każdemu ze szkiców.

— Joy Division? — zapytał, wskazując na jeden z rysunków.

— Taa... Miało być dla Mikey'go, na urodziny, ale trochę spieprzyłem — zaśmiał się.

— Jest dobrze... Możesz dać mu nawet dzisiaj, tak bez okazji — uśmiechnął się nieśmiało.

— Jeżeli dam mu bez okazji, będzie myślał, że coś zrobiłem... Zawsze tak jest... —prychnął. —Ale to nieważne. Jakieś plany na wieczór? — pięknooki zacisnął wargi w cienką linię. Spojrzał na towarzysza ze sztucznym uśmiechem...

— Nie wiem — mruknął. W ciągu paru sekund, ten chłopak przybrał aż trzy postacie, przez co Gerard chwilę wpatrywał się w niego. Raz się uśmiechał, potem zawahał, a na końcu wydawać się mogło, że zrobiło mu się przykro.

— To może... Spotkalibyśmy się?

— Wybacz, Gerard, ale nie... Może innym razem. Przepraszam — rzucił i przyspieszył kroku.

— Zaczekaj! — zawołał. — Miałem cię odprowadzić!

— Odprowadziłeś wystarczająco... Żegnaj, Gerard... — szepnął.

Co zrobiłem źle? — pomyślał starszy, a do głowy spadł mu pomysł.

— Okej, nie musimy się spotkać, ale chcę cię chociaż do domu odprowadzić. Zgodziłeś się, więc nie ma odwrotu — mówił, z uśmiechem na twarzy.

— Dlaczego tak bardzo chcesz mnie odprowadzić? Nawet mnie nie znasz...

— Po prostu chcę, żebyś był bezpieczny. Chcę być twoim... Tak jakby obrońcą. Chcę wiedzieć, że jesteś bezpieczny... — powiedział, a młodszy zaśmiał się ironicznie.

— Dlaczego akurat teraz? Nie, kiedy się ze mnie śmiali. Nie, kiedy Lambert mnie pobił. Nie, za każdym razem, kiedy lądowałem w szafkach. Nie, kiedy byłem upokarzany. Tylko teraz, kiedy wszystko się w miarę uspokoiło. Masz wyczucie, Way — w jego oczach pojawiły się łzy. Gerard nie wiedział, co odpowiedzieć. Dopiero teraz uświadomił sobie, jak ciężko ma Frank.

Był wyrzutkiem. W dodatku dręczonym. Miał tylko jedną osobę, której mógł zaufać. Która również cierpiała. Miał podwójne zmartwienie, ale bardziej bał się o Ryana niż o siebie.

— Jeżeli chcecie pogadać, to pójdźcie do parku lub kawiarni — rzuciła jakaś starsza pani, próbująca ich wyminąć. Zmierzyła ich wzrokiem, dodając ciche ''ach ta dzisiejsza młodzież...'' i odeszła.

— Zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby cię już nikt nie skrzywdził. Nie odpuszczę do tego, żeby coś ci się stało. Obiecuję...

— Po co? Po co nagle chcesz mnie bronić? — parsknął.

— Po prostu... — szepnął.

— W dzisiejszych czasach nikt nie robi czegoś po prostu. Zazwyczaj ludzie mają jakiś plan, jest haczyk. Co chcesz w zamian?

— Szansę na poznanie cię bliżej... Daj mi szansę, a obiecuję, że już nikt cię nie skrzywdzi — mówił spokojnie.

Jestem okropny... — skarcił się w myślach.

— To brzmi jak przekupstwo...

— Ale nie jest. Daj mi się do ciebie zbliżyć. Będę cię bronił i pomagał... — powtarzał.

— Nawet się nie znamy — mruknął.

— W takim razie daj mi szansę, abym ja poznał ciebie, a ty mnie — uśmiechnął się.

— Dlaczego akurat mnie chcesz poznać? — spojrzał prosto w jego zielone oczy. Tryskały nadzieją.

— Kiedyś zrozumiesz... — uśmiechnął się. — To jak, idziemy?

Iero zawahał się, chociaż nie miał nic do stracenia. Jedynie mógł zyskać na pewności, że zza rogu nie wyjdzie któryś z jego prześladowców i nie zrobi mu krzywdy.

Wiedział, że Ryan będzie miał mu za złe, że ten spędza czas z kimś innym niż z nim. Jednak od czasu do czasu potrzebujemy kontaktu z innymi, prawda?

— Idziemy — mruknął. Właśnie poczuł się jak zdrajca...

innocent game; frerardOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz