⟶ Zmartwienia ⟵

156 26 11
                                    

Gerard z miłością wpatrywał się w śpiącego Franka. Leżeli pod drzewem, na którego gałęzi przesiedzieli cały wieczór, a nawet i noc, bowiem zeszli z niego dopiero, gdy słońce nieśmiało zaczęło wychylać się zza horyzontu. Ta dwójka, choć znała się już równe pięćdziesiąt dziewięć dni, czuła jakby tej nocy odkryła w sobie coś zupełnie nowego. Żaden z nich jeszcze nigdy nie był równie szczęśliwy.

― Kocham cię ― wyszeptał Way, delikatnie gładząc policzek swojego chłopaka. Swojego chłopaka. Starszy wciąż nie mógł uwierzyć, że to działo się naprawdę. Gdyby dwa miesiące temu ktoś powiedziałby mu, że zakocha się z wzajemnością w tym cichym pierwszaku, nie uwierzyłby.

― Też cię kocham, Gee ― odpowiedział Iero, po czym szeroko się uśmiechnął. ― Najmocniej.

― Chciałbym, żeby ta chwila trwała wiecznie...

― Ja też, ale pomyśl ile jeszcze szczęśliwszych chwil możemy razem przeżyć... Ile razy będziemy mogli razem się szczerze uśmiechać... ― chłopcy spojrzeli sobie głęboko w oczy.

― Przy tobie zawsze jestem szczęśliwszy, Frank ― nastolatek pocałował swojego ukochanego w czoło, przez co ten się zarumienił. Nie przejmując się niczym, przeleżeli tak cały dzień. Cały świat przestał się liczyć. W końcu mieli to, czego tak bardzo pragnęli i potrzebowali - siebie.

Chłopcy postanowili wrócić do domku dopiero, gdy na niebie zaczęły pojawiać się pierwsze gwiazdy. Zamiast dziesiątek nastolatków, znaleźli tylko Dallona i Breezy.

― Nareszcie jesteście! ― Weekes od razu podszedł do swojego przyjaciela. ― Martwiliśmy się o was.

― Mało brakowało, a byśmy zadzwonili po policję. Gdzie byliście? ― Douglas pojawiła się obok swojego chłopaka i chwyciła go za dłoń.

― Musieliśmy pogadać ― Gerard był w stanie wydusić tylko tyle. Czuł się, jakby robił coś złego.

― Trochę wam to zajęło ― skwitował wyższy. ― Ale najważniejsze, że nic wam nie jest...

― Dużo nas ominęło? ― zapytał Iero, mając nadzieję, że starszy wspomni o Ryanie. Dopiero teraz zaatakowały go wyrzuty sumienia, że zostawił swojego przyjaciela wśród obcych ludzi. Jak mógł zachować się tak podle?

― Właściwie to... Wszystko szybko się skończyło. Brendon szybko się zmył, a za nim większość osób.

― Brendon? Pokłóciliście się? ― wtrącił się Way.

― Nie mam pojęcia, co się stało. Wiem, że pokłócił się z Kennym, ale żaden z nich nie chciał zdradzić szczegółów. Obawiam się, że to ma związek z Ryanem ― wymawiając ostatnie zdanie, Dallon niepewnie spoglądał na Franka. Serce nastolatka automatycznie zaczęło bić szybciej.

― Co masz na myśli? ― wydusił w końcu.

― Alex widział, że dużo wczoraj razem rozmawiali. Wszędzie tam, gdzie był Ryan, był też Brendon. I odwrotnie. Nie wiem, ile w tym prawdy, a ile procentów, ale Gaskarth mówił, że nawet razem stąd wyszli. Zaraz po tej kłótni.

― Cholera, Gerard ― złote oczy z przerażeniem wpatrywały się w ukochanego. ― Ja muszę do niego zadzwonić, pojechać... Muszę z nim porozmawiać. ― mówił załamanym głosem.

― Pożyczysz nam auto, Dall? ― zapytał Way. Wyższy skinął głową, sięgając po kluczyki. Nie wiedział czemu, ale sam martwił się o młodszego. To głupie zadanie przyniosło więcej dobrego, niż ktokolwiek mógł przypuszczać.

***

Samochód zatrzymał się przed domem Rossa. Chłopcy przez całą drogę nie odzywali się do siebie. Starszy wiedział, że Frank czasem potrzebuje ciszy.

― Pójdę tam sam ― odezwał się nagle Frank.

― Jesteś pewien?

― Tak. Chyba... Ostatnio dzieje się tak wiele... Myślę, że Ryan potrzebuje chwilowego zwolnienia albo nawet cofnięcia się w czasie. Potrzebuje rozmowy, takiej tylko ja i on.

― Powodzenia, kochanie ― Way pogładził go po policzku. Niższy uśmiechnął się i wysiadł z pojazdu. Wysłał ostatnie niepewne spojrzenie swojemu chłopakowi, by zaraz po tym zapukać do drzwi domu przyjaciela.

innocent game; frerardOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz