→ Najlepszy Pocieszyciel ←

259 40 16
                                    

Frank pierwszy raz od dawna czuł się tak bardzo szczęśliwy. Leżał wtulony w kołdrę, która wciąż pachniała intensywnymi, ale jakże pięknymi perfumami Gerarda. Spędził z nim cały wczorajszy wieczór. Dopiero teraz sobie uświadomił, jak bardzo chciałby być przy nim w każdej minucie swojego życia.

W głowie ciągle miał słowa Ryana. Tylko się nie zakochaj. Jednak on nie potrafił nad tym panować. Nad motylami w brzuchu. Nad uśmiechem, który wkradał się na jego usta za każdym razem, kiedy tylko pomyślał o zielonookim. Nad tym, jak bardzo bezpiecznie czuł się w towarzystwie starszego. Jak bardzo chciał słuchać jego głosu i podziwiać rysunki.

Gerard Way był cholernym ideałem.

Iero nie potrafił już myśleć o nim inaczej. Choć gdzieś w głębi serca, bał się, to nie chciał o tym myśleć. A bał się wielu rzeczy. Tego, że Way może pewnego dnia po prostu zniknąć. Albo po prostu nie odwzajemniać uczuć. Mógł robić to dla żartów lub po prostu nie myśleć o nim w ten sposób.

Ale nawet te obawy nie mogły nic zmienić. Gerard gościł w snach Franka każdej nocy, odkąd ich usta złączyły się w pocałunku. Nawet, jeśli pojawiał się tylko na chwilę, czynił jego sny mniej koszmarnymi, niż rzeczywiście były.

― Kochanie, Ryan dzwonił ― jego przemyślenia przerwała Linda. ― Chciałby się z tobą spotkać, ale nie wiem, czy to dobry pomysł. Na dworze leje jak z cebra.

Rzeczywiście. Chłopak tak utonął w swoich myślach, że nie usłyszał, kiedy za oknem rozpętała się prawdziwa ulewa.

― To nic. Zaraz do niego oddzwonię. Dziękuję, mamo ― uśmiechnął się, a kobieta ruszyła do wyjścia. ― Mamo?

― Tak? ― odwróciła się i spojrzała na syna wzrokiem, który tak bardzo uwielbiał. Pełnym ciepła i miłości.

― Kocham cię.

― Ja ciebie też, skarbie. Bez względu na wszystko ― odpowiedziała z uśmiechem i zostawiła go samego.

― Bez względu... na wszystko ― powtórzył sam do siebie. Naprawdę chciał w to wierzyć. Jednak coś w środku mu przeszkadzało. Nie chciał być takim, jakim jest.

• • •

Krople deszczu opadające na parapet były dla Gerarda muzyką. Siedział przy swoim starym, zniszczonym biurku i szkicował kolejną stronę komiksu, który chciał dać Lyn-z na urodziny. Coś jednak nie pozwalało mu się skupić. Ostatnio jego serce i myśli toczyły z nim wojnę. Nie chciał myśleć o Franku w taki sposób.

Nie potrafił zrozumieć, co tak właściwie się działo. Dlaczego on nigdy nie wychodził z jego głowy? Chciał być przy nim cały czas. Budzić się i zasypiać obok niego. Jego serce biło jak szalone na samą myśl o chłopaku. Tak bardzo żałował, że do tego doprowadził... Nie potrafił skupić się na czymkolwiek, co nie było związane z młodym Iero.

Wtem drzwi jego sypialni otworzyły się gwałtownie, a w nich pojawił się zakrwawiony Mikey.

― Pomóż mi ― wydusił.

• • •

― O czym chciałeś pogadać? ― zapytał Frank, wycierając swoje mokre od deszczu włosy.

― Nie wiem, co się ze mną dzieje.

― Co masz na myśli? ― zmarszczył brwi, siadając obok przyjaciela. Choć na blacie kuchennym stało wiele butelek, oboje się na nim zmieścili.

― Brendon ― jęknął. ― Ja... On...

― Zrobił ci coś, o czym mi nie mówiłeś? ― przerwał niepewnie. Gdyby ten skrzywdził jego przyjaciela, ten byłby w stanie pojechać do niego nawet w tej chwili, w deszczu i pokazać mu na co zasługuje.

― Nie, nie, nie! ― zaśmiał się nerwowo, a niższy odetchnął z ulgą. ― Przeciwnie.

― Nie rozumiem.

― Mi chyba jednak nie przeszło, Frankie ― przygryzł wargę. Iero spojrzał na niego z szeroko rozwartymi powiekami.

― No to oboje zwaliliśmy sprawę ― stwierdził po chwili milczenia. Ross skrzywił się lekko.

― Gerard?

― Gerard. ― przygryzł wargę. Ryan przybliżył się do niego o kilka milimetrów i objął jego chude ramiona.

― Wiesz, że wiedziałem, że tak się skończy? ― rzucił, a Frank wywrócił oczami.

― Jesteś najlepszym pocieszycielem na świecie, Ryro ― zaśmiał się. Oboje czuli pewnego rodzaju ulgę. Potrzebowali tego.

• • •

W tym samym czasie Gerard opatrywał poranione dłonie swojego brata. Siedzieli zamknięci w łazience, mając nadzieję, że ich rodzicielka nagle nie zawoła swoich synów na kolację.

― Co ci właściwie strzeliło do głowy? ― zapytał starszy, mierząc wzrokiem pocięte od strun palce Mikey'ego. ― Grasz od tylu lat, a nigdy wcześniej nie rozwaliłeś sobie łap aż tak.

― Nieważne... ― fuknął, odwracając wzrok.

― Mikey...

― Nieważne. Chciałem tylko, żebyś mi opatrzył rany. Dziękuję za pomoc, teraz możesz dać mi spokój ― uniósł lekko głos, przez co od razu został skarcony przez Gerarda.

― Chcę ci tylko pomóc. Masz jakieś problemy? Ktoś ci dokucza? ― dopytywał, blokując mu drogę do wyjścia z pomieszczenia.

― Nie. Daj mi spokój i mnie wypuść, bo zacznę krzyczeć.

― I tak będziesz musiał tłumaczyć się mamie. Powiedz mi. Jeśli to coś wstydliwego, to mogę cię kryć przed Donną.

― Och, nagle cię obchodzę? ― parsknął. ― Wolałbym powiedzieć mamie, co się stało, niż tobie. Ona przynajmniej by się tym przejęła.

― O co ci chodzi, Mikey? Oczywiście, że mnie obchodzisz i się o ciebie martwię. Jesteś moim bratem...

― Wolałbyś, żeby był nim Frank, co? ― i teraz wszystko nagle stało się dla niego jasne. Przypomniały mu się słowa Brendona. Bardziej zależy ci na kimś, kogo nie znasz niż na własnej rodzinie. Dopiero teraz doszło do niego, jak przez ten cały czas krzywdził swojego brata.

Jego oczy momentalnie się zaszkliły. Zamknął blondyna w szczelnym uścisku, którego ten nie odwzajemnił.

― Oczywiście, że nie. Jesteś najlepszym bratem, jakiego mógłbym sobie tylko wyobrazić. Kocham cię najmocniej na świecie. Przepraszam cię, Mikey. Ugh, jestem takim okropnym bratem... ― wyjąkał, wciąż przytulając chłopaka.

― To prawda ― stwierdził wyższy. ― Ale to nie zmienia faktu, że też cię kocham, Gee ― dodał, oddając uścisk.

― Przepraszam, że do tego doprowadziłem, Mikey.

innocent game; frerardOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz