→ Poczucie Bezpieczeństwa i... Nie... ←

315 51 34
                                    

Frank wciąż nie był pewien, czy powinien ufać starszemu. To wszystko wydawało mu się takie... Dziwne. Zdecydowanie. Niemądre i sztuczne, bez sensu. Obcy mu chłopak miał nagle zainteresować się nim, pomóc i wspierać? To co najwyżej materiał na romansidło dla osób pokroju Jamii.*

Ale... Tak naprawdę to co miał do stracenia?

Już dawno stracił chęć do zmienienia tego wszystkiego. Można powiedzieć, że powoli przyzwyczajał się do bólu. Był to jeden z nielicznych powodów, przez który czuł, że jeszcze żyje.

— Szczerze, to nie mam pojęcia, co się stało — zaczął, popijając kubek gorącej herbaty, przygotowanej przez Gerarda parę minut temu. Jego dłonie wciąż krwawiły, a ciało przechodziły drgawki. Głos miał zatrwożony, oczy załzawione. Z własnej woli nigdy nie pozwoliłby, aby starszy zobaczył go w takim stanie. — Nagle wszystko mnie uderzyło. Normalnie starałbym się myśleć o czymś dużo milszym, ale tym razem... Byłem jak w transie.

— Myśli? — szepnął Gerard, siadając bliżej chłopaka.

— Nie chcę... — znowu płakał. Było mu tak wstyd...

Way doskonale rozumiał, co się dzieje. Bez słowa podszedł do czarnowłosego i go przytulił. Oboje milczeli. Tyle im starczyło. Sama obecność starszego, dawała Frankowi poczucie bezpieczeństwa. Może było to dziwne, ale nie narzekał. Ciepło emanujące od nastolatka było tym, czego w tym momencie potrzebował najbardziej...


***


Otworzył oczy. Obok niego leżał artysta z wiecznie przetłuszczonymi i roztrzepanymi włosami. Gerard Way był piękny, ale czy ktokolwiek wie, jak uroczo wygląda z lekko rozwartymi wargami? Czy ktokolwiek skupił się na mocniejszym zaciskaniu powiek przez chłopaka, kiedy ten prawdopodobnie o czymś śnił?

Frankowi podobał się ten obraz. Bezbronny, nieświadomy podglądacza i tak spokojny, jakby nie było jutra.

— Jesteś idealny — szepnął Frank, wstając z łóżka. Przykrył zielonookiego kocem. Choć nie spał już od dobrej godziny, dopiero teraz zwrócił uwagę na niedokładne opatrunki na palcach. Z uśmiechem wyszedł z pomieszczenia i pokierował się w stronę łazienki.

Stanął przed lustrem. Był bledszy niż zwykle, ale jego policzki mieniły się czerwienią. Doskonale wiedział, dlaczego. W myślach karcił się, za to, co działo się w jego sercu. Bał się, że się zakocha. Właściwie... Czuł, że to już nastało. 

Że nie bez powodu za każdym razem, kiedy go widzi, serce biło mu dwa razy mocniej. Tylko Gerard potrafił wywołać na jego twarzy tak szeroki i szczery uśmiech. Samą obecnością. 

Gdyby ktoś miesiąc temu powiedział mu, że zakocha się w Gerardzie Pieprzonym Way'u - nie uwierzyłby. Ba! To stało się zbyt nagle. Nawet godzinę temu nie dopuszczał do siebie tej myśli. Owszem. Przypuszczał, ale nie chciał, żeby to okazało się prawdą. Nie chciał tracić tej przyjaźni... 

Opłukał twarz wodą, mając nadzieję, że dzięki temu wszystko wróci do normy. Tak jak przed poznaniem Way'a. Czy nie byłoby lepiej? 


***


Wrócił do pokoju. Położył się obok chłopaka. Znowu się w niego wpatrywał. Czy człowiek może być tak idealny? 

Delikatnie położył głowę na miękkim, lekko wilgotnym ramieniu. Modlił się do Boga, aby zielonooki się teraz nie obudził. To byłoby najgorsze, co mogłoby się stać w tej chwili. Wszystko by się zepsuło. 

Na szczęście starszemu nie przeszkadzała głowa Franka. Właściwie to w takiej pozycji czuł się bezpieczniej. Nie zamierzał reagować, bo bał się przestraszenia młodszego. Wydawał się tak kruchy, że każda, nawet najmniejsza błahostka potrafiła go silnie zranić. 

Żaden się nie odzywał. Cisza to najlepszy rodzaj komunikacji. Zero sporów, zero nieporozumień... Tylko obecność drugiej osoby, która wyraża najlepsze słowa. 


***


— Dziękuję — wyszeptał Frank, kiedy odprowadzał Gerarda do wyjścia. — Gdyby nie ty, pewnie nie dałbym rady. 

— Pisz, dzwoń do mnie, kiedy kogoś potrzebujesz. Może nie jestem najlepszym pocieszycielem, ale zrobię wszystko, żebyś czuł się dobrze — wpatrywał się prosto w miodowe oczy, wyrażające strach i niepokój. 

— Nie chcę ci się narzucać... 

– Nigdy mi się nie narzucasz. Jeżeli nie będziesz dzwonił, będę przyjeżdżać. Chcę mieć pewność, że nic ci nie jest. Czy to tak wiele? — westchnął. 

— To miłe, ale masz też własne życie i problemy. Nie chcę, żebyś poświęcał mi się aż tak — powiedział, choć w głębi duszy pragnął tego. 

— Co z tego, że mam? Bez ciebie było beznadziejnie. Odkąd jesteś, wszystko nagle jest szczęśliwsze, lepsze. Nie mogę przestać się o ciebie martwić, bo widzę, że potrzebujesz kogoś. Chcę być lub choć trochę zastąpić ci tą osobę. Chcę, żebyś był szczęśliwy... — mówił, za co było mu wstyd. Czuł się okropnie. W głowie krążyło mu tylko jedno wyzwisko na swój temat - żałosna dwulicowa gnida. 

— Nie musisz nic robić. Jesteś i to wystarczy — odpowiedział. — Wracaj już do domu. Zaraz znowu zacznie padać. 

— Zobaczymy się jutro? — zapytał, zakładając buty. 

— Będę pisać — zaśmiał się. Na twarzy Gerarda pojawił się uśmiech. 

— Będę czekać — mówiąc to wyszedł. Mimo że zachowywał się okropnie, był szczęśliwy, że ma kogoś takiego, jak Frank. Nawet, jeśli miałby zaraz go stracić. Chciał dzielić z nim każda swoją chwilę i nie myśleć o tym, co będzie. 

— Kocham Cię... — zawołał za nim cicho. Na tyle cicho, że Gerard nie usłyszał. Był on bowiem już prawie na ulicy. Miał nadzieję, że jeszcze będzie mógł mu to powiedzieć... 






*dwie sprawy - nie umiem odmieniać zagranicznych imion, więc jeśli jest źle to przepraszam, a dwa - z całym szacunkiem, nie mam nic do niej, tak jak do Brendona, Adama i Gerarda też, buźka

**obiecałam rozdział dawno temu, ale z pewnych względów nie mogłam wrócić szybciej. teraz postaram się nadrobić to wszystko i regularnie wstawiać rozdziały, może tym razem rzeczywiście się ogarnę :') 

innocent game; frerardOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz