Na czym minął mi cały wczorajszy dzień?
Otóż, było on bardzo pracowity. Wstałam już o szóstej. Kto by pomyślał, ze w ciągu kilkunastu godzin można: sprzedać mieszkanie wraz z wyposażeniem, wypisać się ze szkoły, spakować cały swój dobytek w trzy walizki, dokupić parę sztuk gotyckich ciuszków, spotkać się po raz ostatni ze znajomymi i zabalować do trzeciej w nocy, tak, że większości rzeczy z wieczoru się nie pamięta?
Ja o tym nie myślałam, po prostu- ze wszystkim się spieszyłam.
A teraz sobie spokojnie stoję na lotnisku, w oczekiwaniu na samolot na Bali. Jak się dowiedziałam, mam prywatny samolot tylko dla mnie i tego grubaska. I dla moich walizek- przecież mam się tam wproawdzić NA ZAWSZE! Muszę zabrać trochę swoich rzeczy, no nie? Mam nadzieję, że dostanę własny pokój.
-To jestem zwykły dom?- zapytałam znienacka, co tak zaskoczyło grubaska, że aż poczerwieniał i niechętnie zerknął w stronę mojej osoby.
-Bardziej, pół willa, pół zamek. Nie wiem, jak to poprawnie nazwać- przyznał.
Mhmm... Zaczyna się ciekawie, ale nie myśl sobie, człowieku o wielkiej tuszy, że to koniec moich pytań.
-Dach mam nadzieję, nie jest ze strzechy?
-Nie, James sprowadzał najlepszej jakości dachówkę.
Ach, grubasek jest na "ty" z pracodawcą? No, no. Toś się ustawił, już wiemy, skąd ten brzuszek... Ależ ja jestem potworem, dziękuję ci Tonny, za tą szkołę życia.
-Samolot wylądował, możemy iść, bagaże już są zawożone- poinformował nerwowym tonem.
On się mnie po prostu bał. I nawet wiem, dlaczego. Dziś wyglądałam tak, jakbym była zdolna kogoś zamordować . Wyjątkowo mocno się umalowałam, nawet jak na mnie. Dla lepszego efektu delikatnie przypudrowałam twarz na biało, efekt bladości. Jako, że dzień był chłodny, więc spod warstwy ubrań widać było tylko moje długie palce u rąk.
Nie powiem, bo ciężko mi było tachać bagaż podręczny majac na nogach dwukilogramowe glany do kolan, ale trzeba cierpieć dla swego wizerunku. Przeczesałam powoli długie, czarne włosy (normalnie są jasnobrązowe jak u ojca, ale szamponetka o dziwo dobrze się sprawiła!) i zarzuciłam pasek dużej torebki na ramię.
Z ciężkim westchnieniem ruszyłam za tłuścioszkiem.
Jak dla mnie lot zakończył się tak szybko, jak się zaczął- zasnęłam po pięciu minutach, usiłując przeczytać jakąś książkę na bazie historycznej. Nuuudyy... Kto by przy czymś takim nie zasnął?
Milutka, wytapetowana stewardessa obudziła mnie, gdy trzeba było wytoczyć dupsko na wyspę, skąd mieliśmy resztę drogi przebyć promem. Świetnie... Mam nadzieję, że nie dostanę jakiejś choroby morskiej, czy czegoś jeszcze innego...
Jako, że do odpłynięcia zostało mi AŻ piętnaście minut, postanowiłam znaleźć coś do zjedzenia... W sensie jakąś knajpę z jedzeniem. Bo niby prywatny samolot, ale posiłku to nie zaproponowali. Przecież to za duży wydatek jak na mojego przyszłego-yh-męża!
-Panienko Lynn- zatrzymał mnie niepewnym tonem grubasek.- Powinniśmy już iść, trzeba nadzorować przewóz bagaży.
To by było na tyle z chwiliki dla siebie i jedzenia. Jednak pierońską satysfakcję miałam z faktu, że pan Brzusio nie miał pojęcia jak powinien się do mnie zwracać, przez co był niepewny i co chwilę się zacinał. Chora satysfakcja! Ale nikt nie mówił, że jestem normalna.
CZYTASZ
Lynn
RomanceDruga część opowiadania pt "Shy" Losy córki głównej bohaterki poprzedniej części. Lynn zmuszona warunkami sojuszu- wyjeżdża na odległą od domu wyspę, by wyjść za mąż za księcia na tym kawałku ziemi. Przekonajmy się, co z tego wyjdzie...