9.

390 34 22
                                    

Cała wycieczka trwała grubo ponad tydzień, dokładniej półtora. Byłaby jeszcze dłuższa, gdyby nie pewien telefon...

Tak, w jednym z dwóch odwiedzanych miast, takich nawet przypominających miasta, dowiedziałam się, iż na wyspie jest coś takiego jak zasięg, telefony, kablówka a nawet- UWAGA...- internet!! A ja tu żyje pół miesiąca bez Skype'a... No rozpacz normalnie, nawet nie pamiętam, czy zabrałam ze sobą laptop.

Podczas owej podróży, w jednej z wiosek, trafiłam na bardzo brzydki przykład nietolerancji wewnętrznej. Wjechałyśmy właśnie do osady Wikiriki (nie wiem, jak to się pisze, ale gdy Lilay to powiedziała, mniej więcej w taki sposób zabrzmiało, więc zostańmy przy Wikiriki), od razu zauważyłam kilkunastu ciemnoskórych młodzieńców wyżywających się- poprzez ciskanie zgniłymi owocami, fuuuj- na innym, o mlecznobiałej skórze i bielutkich włosach, choć rysy twarzy wskazywały, że jest tutejszy.

Dzieciak z albinizmem. Aż się zachłysnęłam powietrzem, widząc, że dorośli najzwyczajniej w świecie przechodzą obok, nie reagując, a nawet chwaląc pod nosem chłopców. Spojrzałam z wyrzutem na smutną Amy, która mimo ponurej miny nie zatrzymała się i również nie zareagowała.

Zgasiła silnik dopiero w pobliżu megalitu- norma...

-Nie tolerują tu osób z chorobami, nie rozumieją ich, myślą, że to objaw czarnej magii.

-Dlaczego ci z naszej cywilizacji nie wytłumaczom im, że to tylko genetyka?- warknęłam po francusku.

-Powiedz im to, a uznadzą cię za kolejnego opentańca, pomyślą, że to epidemia i spalą was oboje, ciebie i to chore dziecko.

-Mam to gdzieś- wyznałam, czując, jak złość we mnie buzuje na widok łez i siniak białego chłopca.- Zostawcie go!- krzyknęłam.

Gdyby sytuacja była inna, roześmiałabym się w głos. Zatrzymali się w połowie ruchu, dwóch nawet się wywróciło, zatrzymując pocisk w dłoni, a na wszystkich buźkach malowało się tak ogromne zdumienie, że to wręcz niemożliwe, by można było pokazać tyle uczuć.

Ale owa sytuacja była taka a nie inna i przybrałam władczy wyraz twarzy, podczas gdy szok dzieciaków powoli przemieniał się w złość i kilku uniosło pociski w moją stronę. W sumie, nie miałam pojęcia, jak bym zareagowała, gdyby obok mnie jak zjawa nie pojawiła się Lilay i gdyby nie oznajmiła grobowym tonem:

-Ksieżniczka Lynn, dziedziczka Magii boga Nyale, nawiedziła waszą ziemię. Złóżcie jej pokłon!

Tym razem nie miałam zamiaru protestować. Wykorzystałam okazję.

-Chłopcze, wstań- poprosiłam spokojnie.

Chłopiec okazał się wcale nie być chłopcem. I nie, nie był również dziewczynką. Był niemal mężczyzną. Jak dla mnie wyglądał na dwadzieścia lat, choć może tylko tak poważnie się prezentował przez swoje wychudzenie i cierpienie widoczne w bladoniebieskich oczach.

Jako, że nie miałam władzy by przewidzieć jakie konsekwencje poniosę za ten czyn, impulsywnie oznajmiłam Amy:

-Chłopak jedzie z nami, zamieszka ze mną na zamku. Jak masz na imię?- odwróciłam się znów w jego stronę, drobnym gestem dłoni odpędziłam małych bandytów.

-Hvid.

-Biały, z duńskiego- mruknęłam do siebie.- Czy chcesz jechać ze mną? Możesz zamieszkać na zamku, wykonywać jakieś drobne prace. Przynajmniej do czasu gdy nie zostanę księżniczką i wydam zakaz takiego traktowania...

-Będę niezmiernie wdzięczny, Wasza Wysokość- ukłonił się tak nisko, że zobaczyłam wszystkie jego kości na plecach.

-Daj spokój, jestem Lynn. Nie lubię, jak ktoś się do mnie zwraca po królewsku.

LynnOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz