18.

411 40 8
                                    

-Myślę, że powinnam udać się na wycieczkę- mruknęłam, nie wiedząc, jak prosić Jamesa o przysługę.
    -Jaką wycieczkę?- odwrócił się czujnie, jakby słysząc jakąś niepewną nutę w tej informacji.
    -Do Bringston i może do Nowego Jorku... Tak przy okazji...
    Przez chwilę wydawało mi się, że czuję ten okropny zapach, który ciągle towarzyszył Andrei alias Koczkowi. Ale wrażenie zniknęło tak szybko, jak się pojawiło, więc nie zaprzątałam sobie tym głowy.
    -Rozumiem, że po ostatnim szybkim "wyjeździe" chcesz się zobaczyć z rodziną, ale dlaczego Nowy Jork?
    -Przyjaciele?- oznajmiłam w formie nieco pytającej, ale zaraz się zebrałam w sobie.- Zresztą, to, że pojadę w oba te miejsca jest już przesądzone, nie wiem tylko, czy muszę rezerwować sobie miejsce na promie...
    -Chyba oszalałaś!- aż podskoczyłam, na co szybko położył dłoń na moim ramieniu i ostrożnie pogładził.- Przepraszam- uśmiechnął się lekko.- Chciałem tylko powiedzieć, że w najbliższym czasie jestem na wyspie, więc polecisz moim odrzutowcem.
    -Dziękuję- przytuliłam się szybko do niego.- Idę się pakować!
    -Alee...- zatkało go, a ja się zaśmiałam z jego szczupakowatej miny.- Że już dziś?
    -Tak, dokładnie już dziś, za kilka godzinek.
    Zajęło mi to oczywiście godzinkę, zamiast stwierdzonych z zapasem kilku, a James tylko westchnął z niedowierzaniem, widząc mnie z walizką na parterze. A pięć minut później zachwycałam się mięciutkim (nawet z wyglądu) wnętrzem samolotu pierwszej klasy. Może nad-pierwszej nawet.
   

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~


    -Drugie odwiedziny w ciągu miesiąca?
    -Też sie stęskniłam, siostra- roześmiałam się i przepchnęłam obok Tylor, rzucając torbę na ziemię przy szafce i nie trudząc się nawet zdjęciem butów.- Cześć mamo- przywitałam się i nie owijając w bawełnę dodałam: Mamy problem.
    Mama usiadła, jakby przeczuwała, że rozpocznę tak trudny dla niej temat.
    -Zrobić wam herbatę, czy nie powinnam przeszkadzać?- zapytała cicho Ty.
    Pierwszy raz w mojej obecności zachowała się roztropnie i nie jak dzieciak.
    -Lepiej nie przeszkadzaj- poprosiła mama, pstrykając palcami, a przed moim nosem pojawił się kubek parującej herbaty.- Co się dzieje?
    -Byłam ostatnio u Pani Matki...
    Streściłam jej po krótce naszą rozmowę i morał, który sama odkryłam, a Shy już w połowie opowieści zaczęła się robić blada.
    -Czarna Magia?- wymamrotała ledwie poruszając ustami.
    -Mamo... Dobrze się czujesz?- uklęknęłam przed nią i chwyciłam jej dłonie w swoje.
    -Wszystko w porządku... Po prostu miałam nadzieję, że już nigdy to nie dotknie żadnej osoby z mojej rodziny... Wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć? Wystarczy telefon, krótka wiadomość i jestem u ciebie najszybciej jak się da!
    Przytuliłam się do niej, chyba pierwszy raz w życiu w sposób aż tak swobodny i tak pełen miłości.
    -Wiem, mamuś, ale to moje zadanie. Osobista misja ratowania świata przed złem. Moja i Jamesa...
    -To po co ty tu przyjeżdżałaś? Żeby się tym pochwalić?
    Spojrzałam na stojącą w drzwiach od swojego pokoju Ty. Początkowo miałam zamiar ją po prostu opieprzyć i kazać nie wsadzać nosa w nieswój talerz. Ale zanim to uczyniłam- zastanowiłam się nad pytaniem.
    Kuźwa. Młoda ma rację. Po co ja tu...
    -Żeby to sobie uświadomić. I żeby zaczerpnąć trochę dobrych myśli z otoczenia- powiedziałam nagle z taką swiadomością, że Tylor oniemiała. Gat! Właśnie zagięłam siostrę! To lepsze niż wygrać milion! Przecież ona zawsze miała jakąś ripostę...- Może zostanę tu kilka dni, umówię się na spotkanie z dawnymi przyjaciółmi...
    Zaczął mi dzwonić telefon. Aż zachichotałam widząc "Krawacik" na wyświetlaczu.
    -Ktoś tu się stęsknił?- roześmiałam się, odbierając.
    -Taaak- przytaknął przeciągle, a w jego głosie wyczułam rozbawienie.- Cholernie tu nudno bez twoich wrzasków na Lockarda i Williama.
    -Brzusio i Grzyweczka z pewnością są innego zdania.
    -Nie przeczę- wyznał, na co niemal usiadłam na ziemi ze śmiechu.- William zapytał mnie, czy musiałem trafić akurat na takiego diabła. I dodał, że wielce mi współczuje tego wyboru i że prosi o urlop... Kiedy wrócisz?
    -A kto ci powiedział, że wrócę? Jestem w swoim środowisku, ukryję się teraz i nie będziesz miał szans mnie znaleźć, by znów mnie zawlec na Sumbę w czasie snu...
    Tylor prychnęła śmiechem słysząc to.
    -Poważnie pytam, mała.
    -Nie wiem, może za tydzień..
    -Za tydzień?! Dwa dni i jesteś spowrotem! Jak nie to osobiście po ciebie przylecę!
    -Chciałam powiedzieć, że co najmniej tydzień, ale oczywiście musisz się wtrącać!- warknęłam, przez chwilę będąc autentycznie zirytowaną.- Nie wiesz, że nie przerywa się komuś w połowie zdania?
    -Przepraszam...- zamyślił się na kilka dłużących się sekund, ale wyczułam, że jeszcze chciał coś dodać.- Trzy dni, widzę cię w środę wiczorem. Jeśli nie, znajdę cię, choćbyś się chciała zapaść pod ziemię!
    I usłyszałam sygnał po zakończeniu połączenia.
    Ktoś tu się uczy od mistrza... Mistrzyni znaczy.
    -Misiaczek tęskni?- przedrzeźniała się Tylor, za co mama spryskała ją wodą (wprost ze swojego palca) jak niegrzecznego kota.- Mama!- zapiszczała i wielce obrażona poszła do siebie.
    Chwyciłam za telefon i wybrałam numer Racheli- przyjaciółki z tych "czarnych", jak to mawiał wesoło mój ojciec. Nie chodzi oczywiście o kolor skóry, tylko o styl ubierania, żeby nie było niejasności.
    -Tak, słucham? Czy powinnam może zacząć: "Czym mogę służyć, wasza wysokość?"- zaśmiała się.
    -Wolałabym "wasza łaskawość"- poinformowałam wyniośle.
    Jednak przyjaciółka nie dała się zwieźć.
    -Co tam?
    -Jestem w Bringston i zastanawiam się, czy do was nie wpaść, jeśli jeszcze chcecie mnie widzieć...
    -Pewnie, że masz nas odwiedzić, głupia małpo!
    -Nie mam noclegu, skołujesz mi coś?
    -Śpisz u mnie! Kiedy przyjeżdżasz?
    -Pojutrze wieczorem, bo koło południa w środę będę musiała wracać.
    -Do Bringston?
    -Na Sumbę, baranie- westchnęłam.
    Tęskniłam za takimi bzdurnymi przegadywankami. Jakby nie było- ledwie skończyłam osiemnastkę! Jestem niemalże dzieckiem. Nie wiem, dlaczego ostatnio czuję się tak dorośle, ale potrzebuję powrotu do realnego czasu, faktycznego zachowania dla mojego wieku. Chociaż na chwilę!

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

    Po mile spędzonym czasie z rodzinką- mile pierwszy raz odkąd skończyłam dziesięć lat chyba- znalazłam się na "starych śmieciach", jak to mnie przywitała Ray. To miasto wydało mi się takie... Szare, ponure i brzydkie! Chyba za bardzo przywykłam do soczystej zieleni i pełnego słońca Sumby. Tutejsze powietrze momentami mnie dusiło. Rachela nie zwracała nawet uwagi na moje raczej marne samopoczucie. Nawijała tylko, jakbym ją nakręciła, dlatego zdziwiłam się, gdy stanęła i zamilkła, wpatrując się w jeden punkt.
    Powędrowawszy za jej wzrokiem zobaczyłam coś, co skołowało mnie do reszty. Otóż, roztaczał się przedemną uroczy, niezwykle romantyczny widok- na środku chodnika czule tulili się mój zarzekający-się-na-wszystkie-bóstwa-że-nie-będzie-umiał-beze-mnie-żyć-ex-chłopak oraz niejaka Andrea Domashow alias Koczek.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Elfik-wielki powrót!

Ileż czasu mnie nie było? W ciul i trochę.. A w związku z tym, że czasu mi raczej nie będzie przybywać- nieoficjalnie opowiadanie jest zawieszone, a rozdziały będą się pojawiać jak tylko znajdę moment, by coś naskrobać.

Więc do następnego!

Elfik

LynnOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz