27.

325 34 10
                                    

James-Gatki (tak, facet wytrzymuje moje humorki i jeszcze się pojawia w tym domu) wturlał się do mojego pokoju z wieeelkim pudłem w rękach. Za nim przyszedł Brzusio (tak, on też tu został, choć postanowił mnie omijać szerokim łukiem przy każdej możliwej okazji odkąd James mnie tu wczoraj przywiózł) niosąc znacznie mniejsze pudełko.

                Pochód zamykał pan Krawacik alias cudowny- narzeczony- który-ukrywał-swoje-prawdziwe-imię-pod-takim-zwyczajnym-ludzkim.

                Wracając do tej mini pielgrzymki- James miał dość zdezorientowaną minę spoglądając na pudełka które zostały zrzucone z (chyba wojskowego) samolotu na jego dach- na lądowisko dokładnie. Pozostała dwójka upuściła pakunki z wrzaskiem na widok towarzyszącej mi Pumci.

                Wcześniej nie mieli okazji zapoznać się z kicią, bo przebywała przez większość czasu poza domem, ale dziś wyjątkowo od samiutkiego rana siedziała w moim pokoju i toczyłyśmy zabawną konwersację.. Plotkowałyśmy sobie troszkę, porównałyśmy sobie ludzkim facetów do tych kocich i stwierdziłyśmy, że te koty są jednak lepsze.

                Nie ważne jaki gatunek- baba to baba. I już.

                James- podczas prędkiego wycofywania się swoich pracowników- rzucił mi pytajace spojrzenie.

                -Zakupy- odparłam na niezadane pytanie w dość burkliwy sposób, taki sam od wczoraj.

                Nagle posmutniał. Zmrużyłam oczy, czujnie mu się przyglądając, gdy zaczął się zbliżać. Usiadł na kraju łóżka, tuż przy mnie, nie zważając na warczącą Pumcię. Chwycił mnie za dłonie i spojrzał prosto w oczy. Właśnie sobie przypomniałam, dlaczego się w nim zakochałam- to czyste spojrzenie brązowych oczu. Takie zapierające dech w piersi.

                STOP DO JASNEJ CHOINKI. Aktualnie jestem wściekła, tak? Tak.

                Wyciągnęłam dłonie z jego uścisku i wstałam, podeszłam do okna. Stałam do niego plecami, więc nie widziałam jego miny, ale coś czuję, że złamałaby mi serce. Nie no, okej, doskonale wiem, że tak by było, bo nawet Pumcia tak stwierdziła.

                -Miałaś się o tym dowiedzieć. Ale w odpowiednim czasie.

                -A jaki czas uważasz za odpowiedni?- prychnęłam, a w odpowiedzi usłyszałam smutne westchnięcie.

                -To nie ja ustalam "Zasady".

                -Tylko kto?

                -Ojciec bogów. Tak naprawdę ja jestem tylko jednym z licznych opiekunów ziemi. W niektórych wyznaniach uznają nas za anioły. Ja się muszę podporządkować do pewnych zasad, ale mam całkowitą odpowiedzialność za tą wyspę. Dlatego uznają mnie tu za boga.

LynnOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz