30.

423 33 8
                                    

    Wyjechały wieczorem, bo mama musiała przyjąć nowego ucznia do szkoły- spięta stwierdziła, że Magia znów odpowiada na zagrożenie ze strony Czarnych. Tylor obiecała, że nie pojawi się na ślubie, jeśli będzie w okresie pory deszczowej.
    Tym samym podsunęła Jamesowi ciekawy temat do rozważań podczas cichej kolacji, nie przepełnionej dziwnymi, emocjonalnymi scenkami.
    -Lubisz lilie?
    -To zależy...- mruknęłam, patrząc podejrzliwie.
    -Od czego?
    -Po co ci wiedzieć czy je lubię. Jakiś konkretny powód?- odwrócił wzrok.- James!- warknęłam.
    -Boo..- westchnął głęboko.
    -Wyduś to z siebie. Jedno słowo, które mi wszystko wyjaśni, no dawaj!
    -Ślub- szepnął.
    Zastanowiłam się, patrząc nieugięcie wprost w jego oczy.
    -Nie.
    -Co: nie?- przestraszył się.
    -Nie chcę lilii, kojarzą mi się z pogrzebem. Pozwól, że kwiatami zajmę się sama!
    I tak oto w naturalny sposób zaczęliśmy omawiać plan na wesele, spisywać listę gości. Siedziałam właśnie na kolanach Jamesa, wpatrując się w krótki plan zapisany na jakimś skrawku papieru, gdy do salonu wpadł Brzusio.
    Zgromiłam go wzrokiem, a ten przepraszając wydyszał coś o cholernych przyjazdach i niefrasobliwym Lockardzie Smith'cie. Przyznaję się, że więcej z tego zadyszanego tłumaczenia nie zrozumiałam. To brzmiało jak jakiś nowoczensy język, specjalnie dla menów takich jak Brzusio.
    -Czy tylko ja nic nie zrozumiałam?
    -Locki przyjechał, jest w mieście, ale nie ma kto po niego jechać. Jedziesz ze mną?
    Zdębiałam. To było chyba wredne.
    -Jesteśmy w trakcie rozmowy- warknęłam.
    Chwycił moją twarz w dłonie i starał się nie brzmieć lekceważąco, co mu nawet wyszło.
    -Kochanie, pada deszcz, a Lockard czeka na kogoś od nas, żeby go odebrał. Nie chcemy przecież, żeby zmarzł, zmókł i się przeziębił, prawda? A po drugie, to on jest tu od imprez, więc musiałbym szukać nowego organizatora, jeśli nie został by wtajemniczony już na początku planowania- uśmiechnął się nieznacznie.
    Okej, nie ma powodów do złości. Jak temu facetowi udaje się tak do mnie dotrzeć? Interesujące, doprawdy.
    -Nie jadę z tobą. Za mokro..
    -Więc jeśli nie będzie jakichś strasznych zawieji będziemy spowrotem za godzinę.
    Przytaknęłam, ruszając do swojego pokoju.
    Nie możliwe. Absurdalne. Nie mam jeszcze dziewiętnastu lat. I planuję sobie ślub z najpiękniejszym facetem świata. Jakimś niebiańskim stworzeniem, na dodatek! Ach, te Indiańskie korzenie..
    Korzystając z chwili wolności otworzyłam laptop, gdy internet się połączył, niemal natychmiast wyskoczyło mi okienko o próbie kontaktu przez Skype'a. Ray postanowiła się odezwać?
    -Cześć, kociaku!- zawołała radośnie, gdy tylko kliknęłam "Odbierz"
    -No hej, mała- przywitałam się stałą odpowiedzią, przywołując swój szczęśliwy wyraz twarzy.
    -Co u ciebie? Nie odzywałaś się od.. Odkąd wyjechałaś zalana i mamrocząca coś o chujach i wogóle.
    Przypomniałam sobie Tonny'ego liżącego się z Andreą.
    -U mnie świetnie, już nie mam powodu ani do zalania się, ani twierdzenia, że faceci to półmózgie istoty. Przynajmniej chwilowo.
    Ray znała całą prawdę- o magii, moim wyjeździe, przymuszanych zaręczynach. Jako jedyna wiedziała o wszystkim prawie od momentu, gdy się poznałyśmy. NIe była więc chyba za bardzo zdziwiona widząc na ekranie pumę, która łagodnie mruknęła, jakby chciała się przywitać.
    Uderzyła we mnie myśl kota: "Kto to jest?"
    -Ray, poznaj moją najlepszą tutaj przyjaciółkę, Pumcię. Pumciu, to moja przyjaciółka z Ameryki Ray. Mam nadzieję, że się polubicie!- zaśmiałam się.
    Pumcia mruknęła coś pośredniego między pogardliwym prychnięciem a pełnym aprobaty miauknięciem, a Ray przez chwilę milczała zastanawiając się pewnie, czy aby na pewno nie śpi.
    -Serio?
    -Co?
    -Gadasz z kotem?
    -Tak.
    -Cholera, nie nadążam.. Może jeszcze go rozumiesz?
    Pumcia warknęła, a Ray się wzdrygnęła tak mocno, że zauważyłam to nawet na ekranie.
    -To jest ona, kobitka. Tak, rozumiem.. Ale to dłuższa historia.
    -Chyba nadszedł czas, żebyś mi coś opowiedziała- zaplotła ręce na piersi i popatrzyła nieustępliwie.- Mam naprawdę dużo czasu.
    -Ja za to mam jakąś godzinę, zanim mój narzeczony wróci.
    Ray westchnęła, marzycielsko. Wiedziałam jedno na sto procent- teraz to już muszę jej wszystko opowiedzieć i pasuje się jeszcze wyrobić przed powrotem Jamesa w towarzystwie Grzyweczki.
    -Przygotuj sobie popcorn, bo czekają cię pewnie ze dwie godziny monologu- mruknęłam, zwalczając chęć, by się "niechcący" rozłączyć.
    Kończyłam historię swojego życia tu, gdy do pomieszczenia wpadł James i mnie przytulił, niemal przewracając z krzesła, nim zobaczył, że jestem zajęta.
    -Idioto- warknęłam, próbując przybrać swoją najgorszą ze złych masek.- Nie widzisz, że przeszkadzasz?
    Jak mam być na niego zła, kiedy jest taki słodki, a Ray robi maślane oczka na widok jego gestu nawet przez internet? Oparł brodę o moje ramię i spojrzał na ekran.
    -Ray, to właśnie mój pseudo-narzeczony James. Jamie, poznaj moją przyjaciółkę z Ameryki, Ray.
    -Cześć Ray, mam nadzieję poznać cię osobiście za miesiąc na naszym weselu.
    Wyszczerzył się, ale mi tak do śmiechu nie było.
    -Nic nie wiem o tym, że mamy ustaloną datę-warknęłam.
    Nachylił się do mojego ucha, tak że musnął skórę ustami, aż mnie ciarki przeszły.
    -Wyniknęły pewne okoliczności, o których potem ci powiem, maleńka- po czym wsunął koniec języka do mojego ucha.
    -Fuuj!- wydarłam się, spadając z krzesła.- Jesteś ochydny!
    Usłyszałam śmiech Ray, a James szybko, aczkolwiek ostrożnie, podniósł mnie z podłogi. Potarłam stłuczony tyłek.
    -Nie będę wam przeszkadzać, gołąbki. Jeśli mi się uda i zostanę zaproszona, to chętnie wpadnę- powiadomiła Ray i nie czekając na żaden odzew-rozłączyła się, jak zawsze z resztą.
    -Tłumacz się, pierdoło jedna- warknęłam, ocierając nadgarstkiem ucho.
    -Nie wiesz kilku rzeczy o moich pracownikach...
    -Więc mi je wyjaw, jeśli są potrzebne w tej dyskusji- z wielce oburzoną miną usadowiłam obolały tyłek na łóżku. Każdym gestem manifestowałam swój bulwers.
    Pociągnął mnie za dłoń, nie zważajac na wkurzenie, i położył dłoń na mojej kości ogonowej, delikatnie ją masując, co przyniosło ulgę. Odrobinkę mu przebaczyłam to wariowanie.
    -Lockard Smils jest jasnowidzem. Nie takim udawanym, bawiącym się kartami i horoskopami do gazet. Organizując imprezy sugeruje się datami i obrazami z wizji, które miewa poza wyspą. Czasem, jeśli data wcześniej nie jest ustalona i jest wyraźna w tym jego obrazie, po prostu  t r z e b a  wziąść ją pod uwagę.
    -Co może się stać, jeśli jednak nie weźmiemy jej pod uwagę?
    -W naszym przypadku, kochanie? Możemy na przykład stracić wyspę na rzecz Czarnej Magii.
    -Woho, to nie przelewki- mruknęłam, przybierając zamyślony wyraz twarzy.
    Nie fajna sprawa. Tak mało czasu na przygotowanie czegokolwiek, przede wszystkim na psychiczne przygotowanie do zaobrączkowania się z tym cielakiem. Wprawdzie przesłodkim cielakiem, ale jednak, bywa cholernie irytujący!
    Z otępienia wyrwało mnie muśnięcie jego warg na mojej szyji, potem na szczęce. Westchnęłam cicho i spojrzałam na niego spod przymkniętych powiek.
    -Co ty robisz?- mruknęłam, kładąc dłonie na jego przedramionach, by się przytrzymać, gdy nagle zmiękły mi kolana.
    -Okazuję ci moje zainteresowanie- zaśmiał się głucho, przyciągając mnie bliżej za talię.
    Wygięłam lekko plecy, by nie przestawał całować mojej szyji. Cholernie przyjemne.
    -Przecież ciągle mi je okazujesz- zauważyłam, zgodnie z prawdą.
    James poświęcał mi na prawdę każdą swoją wolną chwilę, a bywały dni, że miał ich naprawdę wiele.
    -Nie takie zainteresowanie. Zainteresowanie także twoim ciałem- szepnął takim głosem, że nogi rzeczywiście się pode mną ugięły.- Czujesz?- mruknął tym samym tonem, przyciągając mnie tak blisko, że byłam w stanie poczuł każdy mięsień jego brzucha, biodra i... nie tylko.
    Powoli nabrałam powietrza.
    -Już zapomniałam, jak całujesz- zachęciłam go, przywołując bezczelny uśmiech.
    Na przypomnienie nie musiałam długo czekać. Wpił się w moje usta, jednocześnie siadając na brzegu łóżka i ciągnąc mnie na swoje kolana. Chętnie usiadłam, otulając go kolanami po obu stronach. Nie dała bym rady stać ani chwili dłużej.
    Tracąc dech oderwałam się na moment i zaczerpnęłam szybko powietrza. Rzucił mi uśmiech, potarł nosem o mój policzek. Końcówką języka przesunął delikatnie od ucha, przez szyję, wzdłóż- głębokiego- dekoltu mojej sukienki, aż do rówku między piersiami.
    Wplotłam palce w jego włosy i wzdychając przybliżyłam się całym ciałem, aż nagle jęknął. Nie wiedząc co się dzieje- gwałtownie odskoczyłam i spojrzałam przepraszający.
    Był co najmniej zszokowany.
    -Przepraszam- szepnęłam, trzymając dłonie w pobliżu dekoltu, nie wiedząc, co zrobić z nimi.
    -Za co?- wydyszał chyba zrozpaczonym głosem.
    -Coś ci zrobiłam?
    -Kobieto, ty chyba ze mnie kpisz- warknął.
    Uniósł się lekko, chwycił mnie mocno za nadgarstek i usadził na wcześniejszym miejscu, tak, że wyraźnie czułam jego męskość między swoimi udami i westchnął z rozkoszą.
    -Nic mi nie zrobiłaś, głuptasku. Nic złego- uśmiechnął się zadziornie, a ja poczułam sie cholernie głupio.
    -No wybacz, że czuję się, jakby to był mój pierwszy raz!- warknęłam.
    Sama byłam zdziwiona słysząc w swoim głosie, że zaraz mogę się rozpłakać. Mało co zostało z uwodzicielskiej mnie w stanie upojenia alkoholowego.
    -Bo to jest twój pierwszy raz. Pierwszy całkowicie świadomy- przypomniał mi, przy okazji składając delikatnego całusa na moim policzku.- Nie musimy tego robić- jego ton był tak błagalny, że chyba nie byłabym w stanie mu odmówić, wcześniej doprowadzając do takiej sytuacji.
    Cóż więc miałam odpowiedzieć? Pocałowałam go tylko, wplatając z powrotem palce w jego przydługawe włosy i ciągnąc za nie. Ten gest wzbudził w nim jakąś gwałtowność. Wciągnął szybko powietrze, oplótł mnie ramionami i przycisnął tak mocno, że ktoś mógłby pomyśleć, że jesteśmy zrośnięci.
    Czując gorąco narastające gdzieś w podbrzuszu, uniosłam się odrobinę, kierowana instynktem, na co James sapnął tylko przeciągłe "Taak". Zabrał jedną moją rękę ze swoich włosów i pokierował w dół, wprost na wybrzuszenie.
    Niepewnie przesunęłam ręką w tym miejscu, a mój facet odchylił głowę i zamknął oczy. Jednak szybko zmienił decyzję i położył moją dłoń na swoim ramieniu, rękami chwytając mnie za pośladki, podnosząc i opuszczając- za każdym razem mocno mnie przyciskał. Wziął w posiadanie moje usta, a każdy jego ruch odczuwałam intensywnym pulsowaniem w kroczu, dlatego chętnie przystawałam na to jego władcze zachowanie w stosunku do mojego ciała. W sumie i tak nie wiedziałabym za bardzo, co robić.
    -Osz kurna- jęknął w którymś momencie, a ja nie mogąc się powstrzymać pozostałam chwilę dłużej na jego udach, przyciskając się mocniej do jego wrażliwego członka. Z jego gardła wyrwał się jakiś zduszony, bulgoczący okrzyk, co zadziałało na mnie otumaniająco.
    Zaczęłam się poruszać automatycznie, rozpalona do granic możliwości. Nigdy się tak nie czułam, nigdy się tak nie zachowywałam- tylko przy nim. Tylko on potrafił tak na mnie wpłynąć.
    -Nie, maleńka! Przestań- sapał, ale ja już nie potrafiłam.
    -Chyba kpisz- prychnęłam, odchylając odrobinę głowę, gdy naszedł mnie nagły spazm przyjemności, co Jamie wykorzystał.
    To tak cholernie przyjemne, że chyba się uzależnię.
    -Nie kpię, tylko wciąż jesteśmy w ubraniach-jęknął żałośnie, gdy spełniłam żądanie mojej podświadomości (lub też mojej kobiecości) i opadłam wkładając w to trochę więcej siły.
    Zaczęłam się słuchać własnego ciała i moje ruchy stały się krótsze, szybsze. Jamesowi chyba to odpowiadało, bo jego biodra również zaczęły się poruszać samowolnie, szybko, gwałotnie, wychodziły na przeciw moim.
    Aż nagle coś we mnie pękło, zobaczyłam ciemność, kilkaset gwiazdeczek i opadłam z sił, otulając ramionami szyję Jamesa, wbijając w nią zęby, gdy on powtórzył kilka razy swoje ruchy i również znieruchomiał.
    Odetchnął głęboko i zwalił się na plecy.
    -Nie mam pojęcia co to było- westchnął, chowając twarz w mojej szyji,- ale ja chcę jeszcze raz.
    Zaśmiałam się.
    -Zapomnij.
    Spojrzał na mnie czujnie, jakby sprawdzał, czy mówię to na prawdę, poważnie. A widząc moje rumieńce, rozluźnienie i rozbawienie- wpił się delikatnie w moje usta.
    -Póki co, idziemy pod prysznic, kochanie. R a z e m- uśmiechnął się chytrze i podniósł tak szybko, że pisnęłam ze zdziwienia.
    -Nie licz na drugą rundę- ostrzegłam, mając dziwne przeczucia w związku z błyskiem w jego oku.
    -Moja seksowna narzeczona... Kusi i ostrzega, żebym na nic nie liczył- burknął, a mnie nie pozostało nic więcej, jak tylko się roześmiać i pozwolić nieść.

LynnOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz