29.

240 32 6
                                    

Obudziłam się z dziwnym poczuciem, że wczoraj wieczorem powiedziałam coś niewłaściwego, w niewłaściwym miejscu i niewłaściwym czasie.
    Jedynie osoba była właściwa!
    Ale żałować? Nie żałowałam. Słowo się rzekło, a mnie przyszło do wyznania łatwiej w stanie półuśpienia. W razie wątpliwości miałam zamiar to powtórzyć.
    Otworzyłam oczy i zatonęłam w czekoladzie przymróżonego spojrzenia mojego boga.. Może anioła bardziej, czy jak oni się tam tytułują w górze. Jego spojrzenie wyglądało groźnie, ale chyba gościu zapomina z kim ma do czynienia.
    Mnie się nie demonstruje złości, nie próbuje zastraszyć. Zwłaszcza teraz, gdy mam swojego zwierzaczka. Swoją drogą to ciekawe, gdzie się podziało kocisko?
    -Jak mogłaś to powiedzieć i zasnąć tak mocno, żeby żadne szturchanie cię nie obudziło?- warknął James, a ja niemal się roześmiałam.
    Niemal, zamiast chichotu uśmiechnęłam się tylko zadziornie i chwyciłam jego policzki, odrobinę się podnosząc na łokciu.
    -Kocham cię, James. Teraz pasuje?
    Zrobił gwałtowny ruch, chwytając mnie za ramiona i przyciągając do gorącego, aczkolwiek za krótkiego jak na mój gust pocałunku.
    -Jak najbardziej. Też cię kocham, moja maleńka- szepnął gorliwie, zamykając mnie w ciasnym uścisku.
    -Połamiesz mi żebra, idioto!- roześmiałam się.
    Chciałam się uwolnić, więc dźgnęłam go palcami pod żebra. W ten sposób odkryłam smutną-wyłącznie dla Jamesa, naturalnie- prawdę. Mój bóg ma łaskotki.
    Po chwili biedak już płakał, próbując uciec od moich wrednych paluszków, maltretujących go bezlitośnie, bez skrupułów.
    Wstałam wreszcie i biegiem ruszyłam do swojej sypialni, żeby się ubrać. W połowie korytarza z uśmiechem przywitałam się z Ty, która zaspanym wzrokiem obserwowała jak pomykam w samej bieliźnie. Po przeniesionym na moje tyły spojrzeniu zorientowałam się, że James musi mnie ścigać.
    -Pumcia! Nie wpuść go, proszę!- zachichotałam.
    Puma przez chwilę wyglądała, jakby się uśmiechnęła chytrze i spełniła moją prośbę. Gdy tylko drzwi się otworzyły, kotka zaczęła wydawać groźne pomruki.
    -Ma nakaz rzucenia się do gardła, gdy tylko przekroczysz prób pokoju- ostrzegłam żartobliwie, zakładając jedną z sukienkowych zdobyczy.
    James nie powiedział nic. Zamknął drzwi, ale nie odszedł. Czekał. Myślał, że mnie dorwie, gdy z tąd wyjdę? Błąd, kochanie...
    "Trzymaj go na odległość, okej?"
    "Nie ma sprawy". Kot odpowiedział z niemałym rozbawieniem wyczuwalnym w myślach.
    W ten sposób dotarłam do jadalni z ciągnącym się za Pumcią Jamesem z grobową miną. Przy stole zastałam mamę. Wyglądała źle. Podkrążone oczy i blade policzki. Nawet włosy przyklapły!
    -Jak się czujesz?- przytuliłam ją delikatnie co było do mnie tak niepodobne, że mama na chwilę zesztywniała, a potem mocno się we mnie wtuliła.
    Niemal równie mocno, co James moment wcześniej. Usłyszałam jej cichy szloch.
    -Mamuś- szepnęłam.- Co się dzieje?
    -Myślałam, że się tego pozbyłam, że nigdy nie będę musiała już przez to przechodzić. Nikt z nas nie będzie musiał tego przechodzić! Nie udało się i to wraca.
    -Teraz moja kolej, by sobie z  t y m  poradzić, nie martw się za bardzo, proszę cię.
    -Jak mam się nie martwić?!- krzyknęła nagle, wstając od stołu i zaczynając krążyć po środku jadalni.- Jesteś moim dzieckiem. Moją małą córeczką! Ubóstwianym przez wszystkich stworzeniem od pierwszych dni życia!
    Wybuchnęła płaczem raniącym serce.
    -Pani Shy- szepnął James szybko do niej podchodząc i zamykając w uścisku.- Lynn ma mnie i dopóki ja żyję, jej nic nie grozi. Ma pani o tym pamiętać!- przykazał, choć jego ton był tak łagodny, że mama mimowolnie przestała łkać.   
    Poklepała go po plecach, a w tym czasie do pomieszczenia wpadła Tylor, przyłączając się do uroczej scenki.
    I pomimo jego wyznania czułam się wtedy odrzucona. Samotna jak zawsze i niezrozumiana tak do końca. Sama na uboczu, patrząca na cieszącą się swoją wzajemną obecnością gromadkę.
    Miałam łzy w oczach, co zaraz wyczuła moja kotka. Przylgnęła do moich nóg. By ukryć słony wodospad, przykucnęłam i zaczęłam ją drapać za uchem.
    Wtem poczułam dłonie na talii i znalazłam się w środku rodzinnego uścisku. Już nie mogłam ukryć łez, choć przez chwilę wydawało mi się, że nie są aż tak przesycone goryczą jak zawsze, gdy płakałam z poczucia samotności tak głębokiej, że czułam się jak na bezludnej wyspie w środku miasta.


LynnOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz